Выбрать главу

Najpierw zajrzeli do pokoju Bogote, ale on pewnie szukał tamtych. Poszli więc do Smitha, lecz tam też nie było nikogo.

Musieli bardzo hałasować, bo po chwili z pokoju Nellie wysunęła się zaspana głowa.

– Nellie, widziałaś tu na górze kogoś? – spytała Indra.

– Nie – wykrztusiła przerażona dziewczyna wpatrując się w plecy jednego ze znikających za zakrętem korytarza. – Ale słyszałam hałasy z któregoś pokoju, gdzieś tutaj.

– Dawno?

– Nie, dopiero co.

Wciąż wyglądała na wstrząśniętą. Marco zatrzymał się również i spojrzał na nią pytająco.

Nellie nieustannie patrzyła w stronę, gdzie na zakręcie korytarza zniknęły jej te plecy.

– Czy ty się boisz, Nellie? – zapytał Marco przyjaźnie.

Spojrzała na niego pospiesznie.

– Tak. Bo nie rozumiem…

– Czego nie rozumiesz? – dopytywała się Indra.

– Te plecy, tam…

– Nellie, o co ci chodzi?

– Ja nie rozumiem, co tutaj robi pan Loman – szepnęła Nellie ze zgrozą.

24

Strach chwycił Indrę i Marca za gardła.

Kto szedł tam, tym krętym korytarzem?

Fourwell Hunter. Jego znali dobrze, był z nimi od samego początku. Louise Carpentier również. A ten trzeci?

Pedro de Castillo!

Indra zasłoniła dłonią usta.

– Dobry Boże – wyszeptała. A potem dodała bardzo stanowczo: – Nellie! Wracaj do pokoju! Zamknij drzwi na klucz i nie otwieraj absolutnie nikomu, tylko mnie i Marcowi!

Nic więcej nie mogła powiedzieć, żeby całkiem nie wystraszyć małej Indianki.

Nellie natychmiast posłuchała, usłyszeli tylko zgrzyt klucza w zamku.

– Chodź, Marco. Ten tak zwany Smith uwięził Wonga i Bogote. Żeby tylko nie było za późno…

Pobiegli korytarzem. Bez broni. Wiedzieli jednak, że czas nagli.

Zakręt.

Tam też pusto. Cisza. Słychać, że ktoś krzyczy w nowej części hotelu.

– Louise Carpentier – mamrocze Indra, pełna najgorszych przeczuć. – I Indianin Hunter, opiekun Nellie. Oni również musieli wpaść w ich łapy.

– Przeszukujemy pokoje! Szybko!

Kiedy w największym zdenerwowaniu biegli z pokoju do pokoju, Indra wzywała głośno Rama i pozostałych. Marco działał bardziej skutecznie, on używał telefonu komórkowego, zatelefonował do Kiro i ostrzegł go przed de Castillo.

– Szukajcie czworga zaginionych w całym hotelu! Tylko uważajcie na Castillo – Lomana i tak zwanego Smitha. Na pewno są uzbrojeni. Skontaktujcie się z gospodarzami, musimy wiedzieć jak najwięcej o hotelu!

Kiro przekazywał ostrzeżenie dalej.

– Marco, martwi mnie coś jeszcze – powiedziała Indra. – Co się stało z prawdziwym de Castillo?

– No właśnie. I gdzie dokonała się zamiana? Prawdopodobnie w hotelu w Oslo. Gdy tylko będzie można, natychmiast zaczniemy go szukać.

– Marco, to się mogło naprawdę źle skończyć!

– Wciąż jeszcze może się źle skończyć, Indro.

Nøsen, w chwilę później

Cholera, myślał Jack Loman. Cholera jasna, cholera! Co się tu dzieje, do diabła, co to za cyrk? Wszyscy moi ludzie ukryci w krzakach uciekli. Bez powodu! Niech to diabli…

No a broń? Moja kosztowna broń, najnowsza, jaką można dostać, zamieniona w kupę złomu. Szlag może człowieka trafić!

Kto zwalił to wszystko na dziedziniec z takim łoskotem? Kim jest ta cała Sol, która zniknęła, a teraz triumfalnie powraca?

Dlaczego ci obcy nie są tym wszystkim tak samo zaszokowani jak ja? Co się tutaj dzieje?

A Altea i Judy? Muszę się zemścić na Altei, która zrujnowała moje życie miłosne na długi czas, może na zawsze. A ja jestem taki żywotny, mogłem zaspokoić pięć kobiet jednego wieczoru, a potem Judy nawet niczego nie zauważyła. Jeśli Altea pozbawiła mnie tej przyjemności, to będzie musiała umrzeć! Tylko że nie chcą mi powiedzieć, gdzie ona i Judy się podziewają.

Kim, do cholery, jest ten jakiś czarny anioł, czy kogo on tam przypomina? Nienawidzę go, zaduszę go własnymi rękami.

Tylko gdzie jest któryś z moich ludzi? Choćby jeden. Wszyscy się rozpierzchli, każdy w swoją stronę.

No trudno, mam ich gdzieś, sami z Devlinem damy sobie radę. Już udało nam się złapać tego przeklętego Wonga i Bogote.

Devlin jest dobry. Odgrywa tego Smitha! A swoją drogą jak łatwo podejść tych tam wolnomularzy, czy kim oni są. O Boże, jak ja ich nienawidzę! Ale dostaną za swoje!

Devlin jest na górze. Wyłapie ich jednego po drugim. Ja chcę dostać tego czarnego szatana; żeby tylko go ująć, to reszta będzie bezradna.

Ale co to za diablica ta Sol?

Teraz idą na górę. Domyślili się, że coś się stało. Devlin, bądź gotów!

Ja też idę, na pewno się przydam.

Co to za przeklęte wronie gniazdo, ten hotel! Te korytarze, te zakręty!

Jakie to szczęście, że wybrali Norwegię na miejsce spotkania. Takie pustkowie i jeszcze nie spryskali go tą swoją święconą wodą, więc my z Devlinem nie musimy przez cały czas nosić tych cholernych maseczek.

Jack Loman był zbyt uprzejmy, uznając, że miejsce jest bardzo dobre. Od wielu lat już nie klął tak jak dzisiaj. Udawał jednak starszego pana, który razem z Louise i Hunterem wchodzi na piętro. Fakt, że z trudem idzie po schodach, tłumaczyli sobie bólem nogi po ostatnim zamachu, no a poza tym nie jest przecież młody. Nie mogli nic wiedzieć o upokarzającym stanie jego najwrażliwszego na całym ciele miejsca.

Usłyszał, że za nimi otwierają się jakieś drzwi i ktoś rozmawia. Nie odwracając się, minął wraz z towarzyszącymi mu osobami zakręt korytarza.

Spotkali Devlina, który natychmiast zajął się Louise. Loman złapał Huntera.

No i dobrze, pomyślał zadowolony. Mamy wszystkich bojowników o czystość środowiska. Reszta pójdzie jak po maśle.

Wysłali Louise i Huntera tą samą drogą co Bogote i Wonga, potem ukryli się w pokoju Lomana w szafie na ubrania.

Bo usłyszeli, że nadchodzi ten nieznośny Marco z jakąś kobietą.

Indra i Marco zostali zatrzymani w drzwiach na końcu korytarza.

– Drzwi prowadzą do najstarszej części hotelu – ostrzegł Marco. – Jest ona przeznaczona do rozbiórki, nie wolno tam wchodzić, to może być niebezpieczne.

Indra jednak nigdy się specjalnie nie przejmowała zakazami. Ujęła teraz klamkę.

– Przecież powinny być zamknięte na klucz – powiedziała zdumiona.

Marco podszedł i popchnął. Drzwi się otworzyły, buchnął im w twarze zatęchły piwniczny odór.

– O rany! – mruknęła Indra.

Miała po temu wszelkie powody. Wewnątrz panowały nieprzeniknione ciemności, wszystko wskazywało na to, że piwnica jest bardzo głęboka i że pod używaną do niedawna piwnicą jest jeszcze jedna głęboka jama. Po prostu otchłań.

– A czworo naszych zniknęło – szepnął Marco. -; Dobry Boże, oni musieli ich tutaj wrzucić. Biedacy nie mieli najmniejszej szansy…

W tej samej chwili usłyszeli wołanie z dołu, z dużego salonu w nowej części hotelu. To głos Sol, dziwnie radosny…

– Marco! Indra, wszyscy inni! Chodźcie tu zaraz!

Zamknęli drzwi i zawrócili. Biegli korytarzem z mieszanymi uczuciami. Lęk, niepokój o los tam – tych czworga, ciekawość, co Sol ma do powiedzenia.

Inni też biegli do pięknego salonu i stawali jak wryci.

Bo w salonie siedziała Louise Carpentier w towarzystwie Bogote i Huntera, i Wonga, wszyscy uśmiechnięci.

– Co na…? – zaczęła Indra. – Myśleliśmy, że wrzucili was do piwnicy!

– Byliśmy w piwnicy, owszem – powiedział Hunter. – Ale duch Ognia zajął się Louise, duch Wody złapał Bogote, duch powietrza Wonga, a duch Ziemi mnie. I mogliśmy spacerkiem wrócić tutaj.

Zdumiona twarz Indry rozjaśniła się w radosnym uśmiechu.