– Jasne, w tej chwili rozbudziłaś moją ciekawość.
Usiadła i spoglądała na korytarz terminalu.
– Nie patrz teraz, ale idzie para, która wygląda mi na kogoś z FBI.
– Poważnie?
– W odróżnieniu od ciebie nawet bym nie spróbowała takich żartów.
Przechyliła się i majstrowała przy czymś w swej torbie. Po chwili napięcia usiadła z powrotem, gdy para przeszła obok, nawet na nich nie patrząc.
– Jeśli wiedzą wystarczająco dużo, to mogą szukać mężczyzny i kobiety. Może byś tu został, a ja pójdę kupić bilety? Spotkamy się przy bramce.
– Muszę się zastanowić. – Lee wyglądał niepewnie.
– Wydawało mi się, że powiedziałeś, że mi ufasz.
– To prawda. – Przez chwilę widział tatę Faith stojącego przed nim i proszącego o pieniądze. Z pewnością sięgnąłby do kieszeni po portfel.
– Nawet zaufanie ma swoje granice, prawda? Wiesz co, zostań z bagażami, wezmę tylko torebkę. Jeśli się jeszcze zastanawiasz, to zobacz, widzisz stąd wyjście bezpieczeństwa. Gdybym próbowała się wyśliznąć, na pewno mnie zobaczysz. Biegasz przecież dużo szybciej ode mnie. – Wstała. – Poza tym wiesz, że nie mogę teraz zadzwonić do FBI, prawda?
Spojrzała na niego nieco dłużej, wyraźnie ośmielając go do rozważenia tego rozumowania.
– Okay.
– Jak się teraz nazywasz? Będę musiała podać nazwisko w kasie.
– Charles Wright.
– Przyjaciele nazywają cię Chuck? – Mrugnęła porozumiewawczo.
Uśmiechnął się blado, a Faith odwróciła się i znikła w tłumie.
Już po chwili Lee pożałował decyzji. Co prawda zostawiła torbę, ale było w niej tylko trochę ubrań, i to tych, które sam jej dał! Wzięła torebkę, to znaczy miała wszystko, czego potrzebowała: fałszywy dowód tożsamości i pieniądze. To prawda, że widzi stąd bramkę bezpieczeństwa, ale jeśli wyjdzie po prostu głównymi drzwiami? Jeśli to właśnie teraz robi? Bez niej nie miał nic poza kilkoma bardzo niebezpiecznymi ludźmi, którzy wiedzieli, gdzie mieszka, i którym wielką przyjemność sprawiłoby łamanie mu po kolei kości tak długo, aż powie, co wie – a przecież nic nie wie. Nie byliby tym zachwyceni, więc następnym punktem programu byłby standardowy pochówek na wysypisku. Miarka się przebrała: Lee podskoczył, chwycił bagaże i ruszył za Faith.
ROZDZIAŁ 20
Ktoś zapukał do drzwi Reynolds, po czym, nie czekając na odpowiedź, w drzwiach pojawiła się głowa Conniego. Rozmawiała przez telefon, ale kiwnęła, żeby wszedł.
Connie przyniósł dwa kubki kawy. Podziękowała mu lekkim uśmiechem. W końcu odłożyła słuchawkę i zaczęła mieszać kawę.
– Bardzo by mnie ucieszyły dobre wieści, Connie.
Zauważyła, że i on wziął prysznic i się przebrał. Domyślała się, że przedzieranie się przez las nieźle dało się we znaki jego garniturowi. Włosy miał wciąż wilgotne, przez co wyglądały na jeszcze bardziej siwe niż zazwyczaj. Stale zapominała, że Connie jest po pięćdziesiątce, bo miała wrażenie, że się nie zmienia: zawsze duży, zawsze stały – jak skała, na której się opiera, gdy porywa ją nurt. Tak jak teraz.
– Chcesz, żebym kłamał czy mówił prawdę?
Upiła łyk kawy, westchnęła i przechyliła się w krześle.
– Nie jestem pewna. Wyprostował się i odstawił kubek.
– Badałem okolicę z chłopcami z VCU. Wiesz, tam zaczynałem pracę w Biurze, trochę wróciły dawne czasy. – Położył dłonie na kolanach i poruszał szyją, by usunąć skurcz. – Cholera, czuję się, jakby zapaśnik wagi ciężkiej skakał mi po plecach. Robię się za stary do takiej pracy.
– Nie możesz iść na emeryturę, nie umiem sobie radzić bez ciebie.
– Tylko tak mówisz. – Connie znowu wziął kubek, widać było, że uwaga Reynolds sprawiła mu przyjemność. Usiadł, odpiął kurtkę, która krępowała mu brzuch. Starał się zebrać myśli.
Reynolds cierpliwie czekała. Wiedziała, że Connie nie przyszedł tutaj na pogawędkę, w ogóle rzadko to robił. Zdążyła się nauczyć, że w zasadzie wszystko, co robi ten mężczyzna, ma określony cel. W terenie agentka całkowicie polegała na jego doświadczeniu i instynkcie, choć nigdy nie zapomniała o tym, że jest młodsza, mniej doświadczona, a jednak jest jego szefem: to musiało go boleć. Na dodatek była kobietą w instytucji, w której na tym poziomie wciąż ich zbyt wiele nie było. Gdyby Connie był do niej uprzedzony, nie mogłaby go za to winić. A jednak nigdy nie powiedział nawet jednego złego słowa o niej, nigdy też nie ociągał się w wykonywaniu poleceń, żeby pogorszyć jej wyniki. Wręcz przeciwnie, był metodyczny do przesady i akuratny jak wschód słońca. Niemniej musiała na siebie uważać.
– Widziałem dziś rano Anne Newman, jest ci wdzięczna za to, że byłaś u niej w nocy. Powiedziała, że naprawdę ją pocieszyłaś.
To nieco zdziwiło Reynolds. Może ta kobieta nie winiła jej za to, co się stało?
– Przyjęła to bardzo dzielnie – powiedziała.
– Wiem, że i dyrektor tam był. Dobrze to o nim świadczy. Wiesz, że znałem Kena od dawna. – Wyraz twarzy Conniego mówił sam za siebie: Jeśli uda mu się złapać mordercę, zanim zrobi to VCU, to nie będzie żadnego procesu.
– Wiem. Cały czas myślę, jak tobie musi być ciężko.
– Masz dosyć innych zmartwień. Poza tym jestem ostatnią osobą, o którą trzeba się martwić. – Pociągnął łyk kawy. – Strzelec został trafiony, przynajmniej na to wygląda.
– Powiedz wszystko. – Wyprostowała się natychmiast.
– Nie chcesz czekać na pisemny raport VCU? – Connie rozpromienił się na moment. Założył nogę na nogę. – Miałaś rację co do lokalizacji strzelca. Znaleźliśmy ślady krwi, sporo, w lesie za domem. Ślady z grubsza znaczyły trasę, a jej początek w zasadzie pokrywa się z miejscem, z którego oddano strzały do Kena. Ruszyliśmy za śladem, ale po paruset metrach zgubiliśmy go w lesie.
– Ile krwi? Ubytek był groźny dla życia?
– Trudno powiedzieć. Było ciemno. Zespół w tej chwili kontynuuje śledztwo. Przeszukują trawnik, żeby znaleźć pocisk, który zabił Kena. Sprawdzają też sąsiedztwo, ale to miejsce jest tak odludne, że nie wiem, czy warto.
– Jeśli znajdziemy ciało – głęboko odetchnęła – to jednocześnie ułatwiłoby nam i skomplikowało pracę.
– Rozumiem, co masz na myśli. – Connie ze zrozumieniem pokiwał głową.
– Macie próbkę krwi?
– Laboratorium w tej chwili ją obrabia. Nie wiem, co to będzie warte.
– Co najmniej potwierdzi, że był to człowiek.
– To prawda. Może okaże się, że znajdziemy martwego jelenia. Nie wydaje mi się jednak, by tak mogło być. Nic konkretnego – powiedział w odpowiedzi na spojrzenie Reynolds, która nagle się ożywiła – po prostu moje przeczucie.
– Jeśli ten facet jest ranny, to może łatwiej będzie go znaleźć.
– Może. Jeśli potrzebował pomocy lekarskiej, to pewno nie był na tyle głupi, by udać się na pogotowie. Nie ma doniesień o ranach postrzałowych. Poza tym nie wiemy, jak poważnie został zraniony. Może to być jakaś powierzchowna rana, która krwawiła jak cholera. Jeśli tak było, to sobie ją zabandażował, wsiadł do samolotu i tyle. Nie ma. To znaczy, uważam, że wszystko kryjemy, ale jeśli facet poleciał prywatnym samolotem, to mamy problem. Prawdopodobnie już dawno zniknął.