Malko widział toczącą się po ziemi głowę i upadające powoli do przodu ciało.
Nagle usłyszał ogłuszający huk, ręce trzymające go za ramiona zwiotczały i Malko przewrócił się, padając do przodu, w stronę dołu, który miał być jego grobem.
Nie zdążył jeszcze runąć na ziemię, kiedy za jego plecami rozległa się kanonada.
Słyszał krzyki i nawoływania, widział poruszające się w ciemności sylwetki.
Z całą pewnością nie był martwy, lecz stan zaburzonej świadomości nie pozwalał mu nic czuć.
Podniósł się, gdy oślepiło go silne światło latarki.
Ktoś odezwał się do Malko po arabsku, a on odpowiedział po angielsku, że nie rozumie.
Strumień światła wydobył z ciemności sylwetki trzech nieznanych, uzbrojonych mężczyzn.
Któryś z nich zdjął więzy krępujące ręce Malko.
Towarzysz Aminy jęczał, oparty o ścianę, trzymając się obydwoma rękami za brzuch.
Jeden z nowo przybyłych odsunął kopniakiem leżącego przy rannym kałasznikowa.
Malko odwrócił się i zobaczył Aminę, leżącą na boku w bezruchu charakterystycznym dla umarłych…
Drugi Palestyńczyk, skulony, jeszcze dawał oznaki życia: przez jego ciało przebiegały krótkie, mimowolne skurcze.
Jeden z wybawców Malko omiótł ogród światłem latarki, podniósł desert eagle, który wypadł z ręki młodego Palestyńczyka i wsunął go za pasek spodni.
Inny mężczyzna miał krótki rosyjski pistolet maszynowy borko, ostatni krzyk mody.
Jeszcze inny zebrał przedmioty, które Amina wyjęła z kieszeni Malko, podał mu je z uśmiechem i powiedział:
— You come!
Było to pierwsze angielskie słowo, jakie usłyszał, więc poszedł za Palestyńczykiem pełen wdzięczności.
Nie znał swoich wybawców, lecz gdyby nie oni, leżałby teraz na dnie dołu z roztrzaskaną głową…
Malko wsiadł do małego samochodu, którego siedzenia były obciągnięte pokrowcami.
Auto natychmiast ruszyło.
Siedział z tyłu, kołysał się na ostrych zakrętach i patrzył na mijane po drodze ciemne fasady domów, nie wiedząc, dokąd jedzie.
Wrócił do życia, lecz żołądek wciąż miał ściśnięty.
Kwadrans później samochód zatrzymał się przed czarną bramą.
Przedtem jeden z jego wybawców długo rozmawiał przez swój telefon komórkowy.
Światło elektryczne oślepiło Malko, który dopiero po chwili zorientował się, że trafił do kwatery głównej generała el Husseiniego.
Odprowadzono go do windy i po chwili znalazł się na czwartym piętrze „piramidy”.
Generał, ubrany w samą koszulę, czekał na niego przy wejściu do biura.
— Nie sądziłem, że tak szybko pana zobaczę — powiedział po prostu, z dwuznacznym uśmiechem.
— Wiem od moich ludzi, że wyszedł pan cało z opresji.
Proszę, niech pan wejdzie.
Malko wszedł za generałem do biura.
El Husseini wziął z półki napoczętą butelkę Otard XO, napełnił kieliszek i podał go swojemu gościowi.
— Piję ten koniak tylko przy specjalnych okazjach — powiedział.
— Pan często mi ich dostarcza. Musi go pan potrzebować.
Malko był tak poruszony, że mógłby pić alkohol, aż zacznie go palić.
Koniak spływał łagodnie po jego podniebieniu, a po tem niżej, sprawiając, że kula w gardle, która wciąż przeszkadzała mu oddychać, zaczęła znikać.
Usiadł i zapytał pewniejszym głosem:
— To pańscy ludzie mnie uratowali?
— Tak, oczywiście.
— Jak mnie znaleźli?
— Nigdy pana nie zgubili…Kazałem pana pilnować od czasu ostatniego ataku, którego padł pan ofiarą.
— Sądził pan, że zdarzy się coś takiego, jak dzisiaj?
Twarz Palestyńczyka wyrażała powątpiewanie.
— Izraelczycy mają długie ręce — powiedział. — Powinien pan to wiedzieć.
Ale o tym porozmawiamy później. Lepiej pan się czuje?
— Tak, lepiej.
— Wobec tego chodźmy na kolację, jeśli pan ma ochotę.
Wyraz jego twarzy wskazywał, że nie zamierza dyskutować.
Lecz Malko nie upierał się.
Szary mercedes z ochroną i kierowcą czekał na dole.
Kiedy ruszyli, pojechał za nimi zwyczajny, nierzucający się w oczy samochód.
Przez całą drogę nie zamienili ani słowa.
W końcu auto znalazło się przed nowoczesnym budynkiem przy Tarak Ben Ziad Street, we wschodniej części miasta.
Generał wysiadł z jednym ze swoich ochroniarzy, a Malko szedł krok w krok za nim.
Budynek był niedokończony: wszędzie zwisały przewody elektryczne, stosy worków z cementem leżały w hallu, gdzie nie położono jeszcze posadzki, a winda była wyścielona od wewnątrz zielonymi płachtami.
Pojechali na jedenaste piętro.
Generał el Husseini otworzył solidne drzwi i przepuścił agenta CIA przodem.
Malko zobaczył ogromny, zajmujący całe piętro pusty apartament, ze wspaniałym widokiem na Gazę.
Ochroniarz dyskretnie położył torbę na ziemi i zniknął.
Szef Mukhabaratu zadzwonił i stara kobieta z głową zakrytą chustą wynurzyła się z mroku.
Generał powiedział do niej kilka słów, zanim wyjaśnił Malkowi:
— To jest nowe mieszkanie, do którego dopiero się wprowadzam.
Tutaj możemy spokojnie porozmawiać. Wiem, że nie ma tu izraelskich mikrofonów.
Nie ma nawet jeszcze telefonu. Proszę się rozgościć.
W mieszkaniu nie było nawet mebli, za wyjątkiem stolika do brydża pośrodku obszernego, pustego salonu i kilku krzeseł.
W rogu pokoju, obok stojącego na taborecie telewizora, leżał na podłodze materac.
El Husseini uśmiechnął się do Malko.
— Jest tu dość skromnie, ale w tym mieszkaniu nikt nas nie może podsłuchać.
Mówiłem panu ostatnio, że nie jestem pewny mojego biura.
Nie zmieniłem zdania. Tutaj może pan rozmawiać ze mną o wszystkim.
Służąca przyniosła na tacy Defendera Success i butelkę wódki Moskowskaja, lód i dwa kieliszki.
Generał obsłużył ich, sobie nalewając na trzy palce szkockiej z odrobiną lodu.
Podniósł do góry kieliszek.
— Powodzenia!
Malko wypił trochę wódki i przeszedł od razu do sprawy, która go nurtowała:
— To nie Izraelczycy chcieli mnie dzisiaj zabić, tylko Palestyńczycy.
— Ma pan rację — potwierdził generał El Husseini.
— Ktoś się nimi posłużył.
Amina Jawal naprawdę sądziła, że porywa się na izraelskiego szpiega.
Dlatego zorganizowała zasadzkę z pomocą swojej grupy młodych bojowników, wszystkich równie uczciwych i szczerych jak ona.
— Kto im podsunął ten pomysł?
— Jeszcze nie wiem. Ale pewnie dowiem się tego.
Jedyną osobą, która mogła powiedzieć całą prawdę, była ta młoda kobieta.
Niestety, ona nie żyje.
— Pańscy ludzie ją zabili — powiedział Malko.
— Szkoda — odparł generał.
— Ale gdyby tego nie zrobili, nie siedziałby pan teraz ze mną.
Miała pana zabić.
— Skąd dowiedzieliście się o tej pułapce?
— Na tym polega nasza praca — powiedział generał.
— Kiedy zobaczyliśmy pana na manifestacji LFWP, domyśliliśmy się czegoś.
Jeden z moich ludzi poszedł do domu, gdzie pana za brano i zobaczył grób przygotowany dla pana…
To oczywiste.
— Wobec tego, dlaczego nie wkroczyliście wcześniej?
— To była pomyłka. Interweniować miała inna grupa, która się zgubiła.
Dopiero seria z kałasznikowa pozwoliła im ustalić położenie domu.
Wtedy Malko chciał wziąć swój paszport.