– Nie całkiem – odparł Perot. – Jeszcze nie.
Strażnicy zebrali się w drugim końcu sali na herbatę. Ludzie z personelu ambasady, którzy przybyli tu z Perotem, skupili się dookoła innego stołu, rozmawiając z uwięzioną Amerykanką.
Perot postawił karton na stole.
– Mam tu dla ciebie ciepłe kalesony – powiedział do Paula. – Nie mogliśmy ich kupić w sklepie, więc dałem ci swoje i masz mi je potem oddać, słyszysz?
– Jasne – Paul wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Mamy też dla was parę książek i nieco jedzenia: masło fistaszkowe, tuńczyka, soki i nie wiem, co tam jeszcze. – Perot wyjął z kieszeni kilka kopert. – Aha, listy dla was.
Paul obejrzał je. Był wśród nich list od Ruthie i jeden zaadresowano: „Chapanoodle”. Uśmiechnął się: to pewnie list od jego przyjaciela Davida Behne. Jego syn, Tommy, nie umiał wymówić nazwiska „Chiapparone” i ochrzcił Paula „Chapanoodle”. Włożył listy do kieszeni, żeby je przeczytać później, i spytał:
– A jak czuje się Ruthie?
– Nieźle. Rozmawiałem z nią przez telefon – odrzekł Perot. – Przydzieliliśmy waszym żonom kogoś do opieki, chcąc mieć pewność, że nie będzie im niczego brakowało. Ruthie mieszka na razie w Dallas, u Jima i Cathy Nyfelerów. Kupuje dom, a Tom Walter pomaga jej załatwić wszystkie formalności.
Zwrócił się do Billa.
– Emily mieszka u siostry w Karolinie Północnej. Musiała trochę odpocząć. Współpracuje z Timem Reardonem w Waszyngtonie, próbując wywrzeć nacisk na Departament Stanu. Pisała do Rosalynn Carter… wiesz, jak jedna żona do drugiej. Próbuje wszystkiego. Szczerze mówiąc, wszyscy próbujemy wszystkiego… Kiedy Perot wyliczał z długiej listy kolejne osoby, które proszono o pomoc – od kongresmanów z Teksasu, aż do Henry’ego Kissingera – Bill zdał sobie sprawę, że głównym celem odwiedzin Perota było podtrzymanie ich na duchu. Był jednak nieco zawiedziony. Przez chwilę, wówczas gdy zobaczył Perota idącego z innymi ludźmi przez teren więzienia, z szerokim uśmiechem na ustach, Bill pomyślał: „Oto nadchodzi ratunek – nareszcie wybrnięto z tego cholernego impasu i Perot idzie, aby powiedzieć nam o tym osobiście”. Czekało go rozczarowanie. Potem jednak Perot mówił i mówił, Bill nieco poweselał. Przynoszący listy z domu i karton prezentów Perot objawił mu się niczym święty Mikołaj, jego zaś obecność w więzieniu i szeroki uśmiech na twarzy stanowiły pogardliwe wyzwanie rzucone Dadgarowi, tłumom oraz wszystkiemu, co im zagrażało.
Teraz Bill się obawiał o stan ducha Emily. Instynktownie domyślał się, co się dzieje w sercu jego żony. Fakt, że zdecydowała się wyjechać do Karoliny Północnej, oznaczał, że zbyt ciężko było jej zachować pozory normalności, kiedy przebywała wraz z dziećmi w domu rodziców. Domyślał się też, że znowu zaczęła palić. To z pewnością zdziwiło małego Chrisa. Emily rzuciła palenie, gdy poszła do szpitala, aby usunąć woreczek żółciowy, a Chrisowi powiedziała, że wyjęto jej „palacza”. Teraz mały zapewne dziwił się, że „palacz” powrócił.
– Jeśli wszystko zawiedzie – mówił Perot – mamy w mieście jeszcze jedną grupę, która wydostanie was innymi metodami. Będziecie znali wszystkich członków tej grupy z wyjątkiem dowódcy, starszego mężczyzny.
– I tu jest problem, Ross – odezwał się Paul. – Dlaczego kilku facetów ma dać się posiekać za dwóch innych?
Bill zastanawiał się, co mogli zaplanować. Czy zabiorą ich z więzienia helikopterem? Czy armia amerykańska zechce zdobyć te mury? Trudno to było sobie wyobrazić – ale z Perotem wszystko stawało się możliwe.
Wtrącił się Coburn:
– Paul, chciałbym, abyś obserwował i zapamiętał wszystkie szczegóły na temat terenu więzienia i regulaminu, tak jak poprzednio.
Bill odczuwał niejakie zażenowanie z powodu wąsów. Zapuścił je, aby bardziej upodobnić się do Irańczyka. Pracownikom EDS nie wolno było nosić wąsów ani brody. Bill przecież nie spodziewał się jednak zobaczyć tu Perota. Wiedział, że to głupie, lecz pomimo to czuł się nieswojo.
– Przepraszam za to – powiedział dotykając górnej wargi. – Chciałem nie rzucać się w oczy. Jak stąd wyjdziemy, zgolę je od razu.
– Zachowaj je – odrzekł Perot z uśmiechem. – Niech zobaczą je Emily i dzieciaki. I tak zresztą będziemy zmieniać wymogi co do wyglądu zewnętrznego. Ostatnio przeprowadzono w tej sprawie ankietę między pracownikami i zapewne pozwolimy na wąsy, a także kolorowe koszule.
Bill spojrzał na Coburna.
– A brody?
– Żadnych bród. Coburn ma szczególny powód. Nadeszli strażnicy. Widzenie było skończone.
– Nie wiemy – rzekł na koniec Perot – czy uda się nam wydostać was stąd szybko, czy też upłynie trochę czasu. Lepiej zostańcie przy tym drugim. Jeśli ciągle będziecie się budzić ze słowami: „To pewnie już dzisiaj”, czeka was wiele rozczarowań i przykrości. Przygotujcie się na dłuższy pobyt, a może spotka was przyjemna niespodzianka. Ale zapamiętajcie jedno: na pewno was stąd wydostaniemy.
Uścisnęli sobie dłonie.
– Naprawdę nie wiem, jak ci dziękować za to, żeś przyszedł, Ross – powiedział Paul.
Perot uśmiechnął się.
– Tylko nie zapomnij zabrać moich gaci.
Wszyscy opuścili budynek. Ludzie z EDS poszli przez teren więzienia ku bramie, Bill, Paul i strażnicy patrzyli za nimi. Kiedy przyjaciele niknęli już w oddali, Billa pochwyciła nagła chętka, aby pobiec za nimi.
„Nie dzisiaj – powiedział sobie. – Nie dzisiaj”.
Perot zastanawiał się, czy go wypuszczą.
Ramsey Clark miał całą godzinę na to, aby się wygadać. Co powiedział generałowi? Czy w budynku administracji u bramy więzienia czekać będzie na Perota komitet powitalny?
Serce biło mu mocno, gdy wchodził do poczekalni. W środku nie dostrzegł jednak ani Clarka, ani generała. Przeszedł do sali przyjęć. Nikt nawet na niego nie spojrzał.
Mając tuż za plecami Coburna i Gallaghera, przeszedł przez pierwszą bramę. Nikt go nie zatrzymywał.
Wyglądało na to, że mu się uda.
Przeszedł przez niewielkie podwórko i zatrzymał się przy głównej bramie. Otworzyły się osadzone w niej drzwi.
Perot wyszedł poza teren więzienia.
Kamery telewizyjne nadal były na miejscu.
„Teraz tylko mi potrzeba, pomyślał, żeby amerykańska stacja pokazała moją twarz… „
Przepchnął się przez tłum do mikrobusu ambasady i zajął miejsce wewnątrz. Coburn i Gallagher weszli zaraz za nim, ale ludzie z personelu ambasady gdzieś się zawieruszyli.
Perot siedział w mikrobusie i spoglądał przez okno. Tłum na placu wyglądał groźnie. Wykrzykiwali coś w farsi. Perot nie miał pojęcia, o co im chodzi.
Miał nadzieję, że ci z ambasady pośpieszą się.
– Gdzie są ci faceci? – zapytał z irytacją w głosie.
– Idą już – odparł Coburn.
– Myślałem, że wyjdziemy wszyscy, wsiądziemy i od razu odjedziemy. Po chwili drzwi w bramie więziennej otworzyły się znowu i wyszli maruderzy. Wsiedli do mikrobusu. Kierowca zapuścił silnik i ruszył przez plac Gasr.
Perot odetchnął z ulgą.
Nie musiał się tak obawiać. Ramsey Clark, który przybył do więzienia na zaproszenie irańskich obrońców praw człowieka, miał kiepską pamięć. Poznał oczywiście twarz Perota, ale myślał, że to pułkownik Frank Borman, prezes Eastern Airlines.
Emily Gaylord z robótką w ręku. Robiła to dla Billa.
Przeniosła się do domu rodziców w Waszyngtonie i spędzała kolejny dzień pogrążona w cichej rozpaczy. Rano zawiozła Vicki do liceum, potem wróciła i zabrała Jackie, Jenny i Chrisa do szkoły. Wpadła na chwilę do swojej siostry Dorothy i pogadała trochę z nią oraz jej mężem, Timem Reardonem. Tim cały czas próbował poprzez senatora Kennedy’ego i kongresmana O’Neilla wywrzeć nacisk na Departament Stanu.