Выбрать главу

Jim zjawił się w chwilę później.

– Cześć, Ruthie. Cathy nie ma w domu?

– Jest u fryzjera. Co się dziś wydarzyło?

– Hm…

Po jego twarzy poznała, że nie ma jej nic pocieszającego do powiedzenia i próbuje to ująć w jakichś pokrzepiających słowach.

– No, więc mieli na dziś wyznaczone spotkanie w sprawie kaucji, ale Irańczycy nie zjawili się. Jutro…

– Ale dlaczego? – Ruthie usiłowała zachować spokój. – Dlaczego nie przyszli, skoro to oni ustalili warunki tych spotkań?

– Wiesz, czasem strajkują, a czasem po prostu nie można się poruszać po mieście ze względu… ze względu na demonstracje i tak dalej…

Odnosiła wrażenie, jakby już od wielu tygodni słyszała podobne relacje. Powtarzały się opóźnienia, zwłoki, frustracja.

– Ależ Jim – zaczęła. Łzy napłynęły jej do oczu i nie potrafiła ich wstrzymać. – Jim… – Gardło jej się ścisnęło, nie mogła już wykrztusić ani słowa. Myślała: chcę tylko odzyskać męża!

Jim stał z wyrazem bezsilności i zażenowania na twarzy. Ruthie zaś… Cały ból, który tak długo skrywała, nagle wytrysnął – i nie umiała się już opanować.

Wybuchnęła płaczem i wybiegła z pokoju. Wpadła do swej sypialni, rzuciła się na łóżko i leżała szlochając rozpaczliwie.

* * *

Liz Coburn sączyła drinka. Po drugiej stronie stołu siedziała Mary, żona Pata Sculleya, oraz Toni Dvoranchik, żona innego pracownika EDS, również ewakuowana z Teheranu. Wszystkie trzy siedziały przy stoliku w „Recipes”, restauracji w Dallas usytuowanej przy Greenville Avenue, popijając truskawkowe Daiquiri. Mąż Tony Dvoranchik był tutaj, w Dallas. Liz wiedziała, że Pat Sculley zniknął podobnie jak Jay, gdzieś w Europie. A teraz Mary Sculley mówiła takie rzeczy, jakby Pat wyjechał nie do Europy, lecz do Iranu.

– Czy Pat jest w Teheranie? – spytała Liz.

– Moim zdaniem oni wszyscy są w Teheranie – odparła Mary. Liz nie ukrywała przerażenia.

– Jay jest w Teheranie… – Chciało jej się płakać. Jay mówił jej, że jest w Paryżu. Dlaczego nie powiedział prawdy? Pat Sculley przyznał się Mary. Ale Jay był inny. Niektórzy mężczyźni potrafią grać w pokera przez kilka godzin, lecz Jay musiał grać całą noc i jeszcze następny dzień. Inni grali w golfa do dziewięciu czy osiemnastu dołków, a Jay – do trzydziestu sześciu. Wielu mężczyzn ma trudną pracę, ale Jay musiał akurat pójść do EDS. Nawet w wojsku, kiedy oboje byli jeszcze prawie dziećmi, Jay musiał się zgłosić do jednej z najtrudniejszych specjalności – pilota śmigłowca. Teraz zaś wybrał się do Iranu ogarniętego rewolucją. „To samo co zawsze – pomyślała. – Wyjechał, kłamie i grozi mu niebezpieczeństwo”. Nagle poczuła chłód ogarniający całe ciało, jakby znalazła się w stanie szoku. „On nie wróci – pomyślała tępo. – Nie uda mu się wydobyć ich stamtąd i wrócić”.

* * *

Dobry nastrój Perota szybko minął. Dostał się do więzienia, drwiąc z Dadgara, i podniósł na duchu Paula i Billa. Ale Dadgar nadal miał wszystkie karty w ręku. Po sześciu dniach w Teheranie Perot zrozumiał, dlaczego wszystkie naciski polityczne w Waszyngtonie nie odnosiły skutku: dawny reżim w Iranie walczył o przetrwanie i nie panował nad sytuacją. Nawet gdyby zapłacił kaucję – a ile problemów trzeba było przezwyciężyć, aby to osiągnąć – Paul i Bill i tak musieliby pozostać w Iranie. W dodatku plan ratunkowy Simonsa rozleciał się w strzępy z chwilą zmiany więzienia. Wyglądało na to, że nie było już żadnej nadziei. Tej nocy Perot poszedł zobaczyć się z Simonsem.

Dla bezpieczeństwa odczekał, aż nastanie całkowita ciemność. Ubrany był w sportowy dres, tenisówki i ciemny płaszcz biznesmena. Samochód prowadził Keane Taylor.

Grupa ratownicza opuściła już dom Taylora. Taylor spotkał się już z Dadgarem twarzą w twarz. Dadgar zaczął sprawdzać archiwa EDS i możliwe – jak przypuszczał Simons, że przeprowadzi on w domu Taylora rewizję w poszukiwaniu dokumentów obciążających. Dlatego Simons, Coburn i Poche mieszkali teraz w domu Billa i Toni Dvoranchików, którzy wrócili do Dallas. Jeszcze dwóch członków oddziału przedostało się do Teheranu z Paryża: Pat Sculley i Jim Schwebach, para niewysokich zabijaków, wyznaczonych do osłony skrzydeł w pierwszym scenariuszu odbicia więźniów, teraz już bezużytecznym.

Tak jak zwykle w Teheranie, dom Dvoranchika stanowił parter piętrowego budynku. Na górze mieszkał właściciel domu. Taylor i grupa ratownicza pozostawili Perota sam na sam z Simonsem. Perot z obrzydzeniem rozglądał się po salonie. Bez wątpienia, kiedy mieszkała tu Toni Dvoranchik, dom był znakomicie utrzymany, ale teraz przebywało w nim pięciu mężczyzn, z których żaden nie dbał specjalnie o porządek. Było tu brudno i śmierdziało cygarami Simonsa.

Potężne kształty tego ostatniego spoczywały w fotelu. Wąsy mu się postrzępiły, a włosy urosły ponad miarę. Odpalał jedno cygaro od drugiego, jak zresztą zwykle. Zaciągał się głęboko i z lubością wdychał dym.

– Widziałeś nowe więzienie – powiedział Perot.

– No – burknął Simons.

– I co myślisz?

– O pomyśle zdobycia więzienia frontowym atakiem nie ma mowy.

– Tak mi się zdawało.

– Ale pozostaje kilka innych możliwości.

„Czyżby?” – pomyślał Perot.

– Po pierwsze – zaczął Simons. – Jak rozumiem, na terenie więzienia parkują samochody. Może udałoby się nam jakoś umieścić Paula i Billa w skrzyni i wywieźć stamtąd. W ramach tego planu, a może jako alternatywę wobec niego, możemy próbować przekupić czy zaszantażować tego dowodzącego więzieniem generała.

– To generał Mohari.

– Właśnie. Jeden z twoich irańskich pracowników dostarczy nam o nim wszelkich danych.

– Dobrze.

– Druga możliwość: zespół negocjacyjny. Jeśli uda się im załatwić umieszczenie Paula i Billa w areszcie domowym, czy czymś w tym rodzaju, możemy ich wyciągnąć. Niech Taylor i tamci chłopcy skoncentrują się na koncepcji aresztu domowego. Niech się zgodzą na wszystkie warunki Irańczyków, aby wydostać Paula i Billa z więzienia. Opracujemy nowy plan akcji zakładający, że będą oni musieli przebywać stale w domu, pod nadzorem Irańczyków.

Perot poczuł się lepiej. To potężny mężczyzna roztaczał wokół siebie atmosferę spokoju i zaufania. Kilka minut temu Perot był niemal bezradny, teraz zaś Simons spokojnie wyliczał nowe sposoby podejścia do problemu, tak jakby przeniesienie do nowego więzienia, problemy z kaucją i upadek legalnego rządu stanowiły niewielką trudność, a nie całkowitą katastrofę.

– Po trzecie – mówił dalej Simons – trwa tu teraz rewolucja. Jej przebieg można przewidzieć. Za każdym cholernym razem dzieje się to samo. Nie można z góry ustalić, kiedy to wszystko nastąpi, ale nastąpi prędzej czy później. A zawsze dochodzi do tego, że tłumy opanowywują więzienia i wypuszczają uwięzionych.

Perot był zaintrygowany.

– Czy tak jest naprawdę? Simons skinął głową.

– Oto te trzy możliwości. Oczywiście na tym etapie gry nie możemy wybrać jednej z nich; musimy przygotowywać się do każdej. Gdy tylko któraś z nich się nawinie, musimy mieć plan ewakuacji wszystkich z tego przeklętego kraju, jak tylko Paul i Bill znajdą się w naszych rękach.

– Tak. – Perot obawiał się o swój własny wyjazd, a przecież przerzut Paula i Billa będzie o wiele bardziej niebezpieczny. – Armia amerykańska obiecała mi pomóc…

– Jasne – odrzekł Simons. – Nie mówię, że cię nabierają, ale z pewnością mają na głowie ważniejsze sprawy od ciebie i nie liczyłbym na nich za bardzo.

– W porządku.

Była to kwestia, którą właściwie ocenić mógł tylko Simons, Perot był zadowolony, że może mu to pozostawić. Tak naprawdę, najchętniej zostawiłby wszystko Simsonowi, z pewnością najlepiej na świecie nadającemu się do tego zadania. Darzył go całkowitym zaufaniem.