– Co ja mogę zrobić?
– Wracaj do Stanów. Po pierwsze, grozi ci tu niebezpieczeństwo. Po drugie, jesteś mi potrzebny tam. Możliwe, że jeśli się wydostaniemy, to nie żadnym lotem rejsowym. Może w ogóle nie będzie to samolot. Będziesz musiał nas skądś zabrać – może z Iraku, może z Kuwejtu, Turcji czy Afganistanu. Trzeba to będzie zorganizować. Wracaj do domu i bądź w pogotowiu.
– OK – Perot wstał. Simons zrobił z nim to samo, co Perot robił ze swoim personelem: natchnął go mocą, by przejść jeszcze ten jeden kilometr, gdy wszystko wydawało się już stracone. – Wyjadę jutro.
Dostał rezerwację na rejs nr 200 British Airways do Londynu przez Kuwejt, na samolot odlatujący o godzinie 10.20 20 stycznia, czyli jutro.
Zadzwonił do Margot i poprosił, aby spotkała się z nim w Londynie. Chciał spędzić z nią kilka dni tylko we dwoje. Może potem, gdy ruszy akcja ratunkowa, nie będzie to już możliwe.
W przeszłości miło spędzali czas w Londynie. Zatrzymywali się w hotelu Savoy (Margot wolałaby Claridge, ale Perot go nie lubił: zbyt mocno tam grzali, a kiedy otwierał okno, nie dawał mu zasnąć hałas samochodów na Brook Street). Chodzili do teatru i na koncerty, a także do ulubionego nocnego klubu Margot -
„Annabel’s. Przez kilka dni mogli cieszyć się życiem. O ile wydostanie się z Iranu.
Aby zredukować do minimum czas, jaki musiał spędzić na lotnisku, do ostatniej chwili siedział w hotelu. Zadzwonił, aby się upewnić, czy lot będzie o czasie, i powiedziano mu, że tak.
Zgłosił się do rejestracji pasażerów kilka minut przed dziesiątą.
Rich Gallagher, który towarzyszył mu na lotnisko, poszedł pierwszy, aby się zorientować, czy władze zechcą się czepiać Perota. Gallagher robił już wcześniej podobne podchody. Wraz ze znajomym Irańczykiem, który pracował w PanAmie, poszedł do kontroli paszportowej niosąc dokumenty Perota. Irańczyk wyjaśnił, że są to papiery ważnej osobistości i poprosił o wcześniejsze sprawdzenie ich. Urzędnik za biurkiem uprzejmie przejrzał teczkę z luźnymi kartkami zawierającymi spis osób, których nie należy przepuszczać, i stwierdził, że pan Perot nie będzie miał problemów. Gallagher wrócił z dobrymi wieściami.
Perot w dalszym ciągu miał wątpliwości. Jeśli chcieli go zgarnąć, mogli sprytnie skłamać Gallagherowi.
Ugrzeczniony Bill Gayden, prezes EDS World, miał wkrótce przylecieć, aby przejąć kierownictwo zespołu negocjacyjnego. Gayden już raz opuścił Dallas, aby lecieć do Teheranu, ale zawrócił w Paryżu usłyszawszy ostrzeżenie Bunny Fleischaker, że nastąpią nowe aresztowania. Teraz, podobnie jak Perot, zdecydował się zaryzykować. Przyleciał w momencie, gdy Perot oczekiwał na rejs, mieli więc okazję porozmawiać.
W walizce Gayden miał osiem amerykańskich paszportów należących do pracowników EDS, którzy wyglądem przypominali choć trochę Paula lub Billa.
– Myślałem, że przygotowują im fałszywe papiery – powiedział Perot. – Nie można było znaleźć jakiegoś sposobu?
– Owszem, znaleźliśmy sposób – odrzekł Gayden. – Jeśli potrzeba szybko paszportu, należy zabrać całą dokumentację do sądu w Dallas, tam zapakować wszystko do koperty i zawieźć do Nowego Orleanu, gdzie wydają paszport. To zwykła koperta urzędowa zaklejona przylepcem, więc łatwo można ją otworzyć po drodze do Nowego Orleanu, wyjąć tamte zdjęcia, włożyć zdjęcia Paula i Billa – które mamy – zakleić na nowo kopertę i – hokus – pokus – mamy paszporty dla Paula i Billa na fałszywe nazwiska. Ale to niezgodne z prawem.
– Więc co zrobiliście zamiast tego?
– Powiedziałem wszystkim ewakuowanym, że potrzebne mi są ich dokumenty, aby załatwić przewiezienie rzeczy z Teheranu. Dostałem ze sto czy dwieście paszportów, po czym wybrałem osiem najlepszych. Wymyśliłem list od kogoś ze Stanów do kogoś innego tu, w Teheranie: „Przesyłam okazją te paszporty, o które prosił pan w celu załatwienia spraw z władzami imigracyjnymi”. To na wypadek, gdyby ktoś zapytał, po cholerę mi osiem paszportów.
– Jeśli Paul i Bill użyją tych paszportów w celu przekroczenia granicy, to i tak złamią prawo.
– O ile uda się nam dostawić ich do granicy, pójdziemy na to.
– To rozsądne – Perot skinął głową.
Wywołano jego rejs. Perot pożegnał się z Gaydenem oraz Taylorem, który przywiózł go na lotnisko, i miał zabrać Gaydena do hotelu. Następnie ruszył, chcąc na własnej skórze sprawdzić, jak to jest z tą listą osób, których nie należy wypuszczać.
Najpierw przekroczył drzwi z napisem „Wejście tylko dla pasażerów”, gdzie sprawdzono jego kartę pokładową. Przeszedł korytarzem do okienka: tu zapłacił niewielką sumę jako opłatę lotniskową. Następnie po prawej dostrzegł rząd biurek kontroli paszportowej.
Tu znajdowała się lista.
Przy jednym z biurek siedziała dziewczyna zaczytana w jakiejś broszurce. Perot podszedł do niej. Wręczył paszport i żółty formularz wyjazdowy. U góry formularza widniało jego nazwisko.
Dziewczyna wzięła żółty arkusik, otworzyła paszport, podstemplowała go i zwróciła, nawet nie patrząc na Perota. Natychmiast znowu pogrążyła się w lekturze.
Perot wszedł do sali odlotów. Lot był opóźniony.
Usiadł. Był podminowany: w każdej chwili dziewczyna może skończyć czytać broszurę albo po prostu znudzić się nią i zacznie sprawdzać z listą nazwiska na żółtych formularzach. Potem – wyobrażał sobie – przyjdą po niego; policja, wojsko albo agenci Dadgara, pójdzie do więzienia i Margot znajdzie się w sytuacji Ruthie czy Emily – nie będzie wiedziała, czy jeszcze kiedykolwiek zobaczy męża.
Co parę sekund sprawdzał tablicę odlotów, ale napis głosił po prostu: „opóźniony”.
Przez pierwszą godzinę siedział na brzegu fotela.
Potem pogodził się z losem. Jeśli mają go złapać, to go złapią i nic na to nie poradzi. Zaczął czytać jakieś czasopismo. Przez kolejną godzinę przeczytał wszystko, co miał w walizeczce. Następnie zaczął rozmawiać z siedzącym obok niego mężczyzną. Dowiedział się, że sąsiad jest brytyjskim inżynierem pracującym w Iranie na zlecenie jakiejś wielkiej firmy brytyjskiej. Rozmawiali przez jakiś czas, a potem zamienili się czasopismami.
„Za kilka godzin – myślał Perot – będę w uroczym apartamencie hotelowym razem z Margot – albo w irańskim więzieniu”. Porzucił tę myśl.
Minęła pora obiadowa. Zaczynał wierzyć, że po niego nie przyjdą. Ostatecznie wywołano lot o szóstej po południu.
Perot wstał. Jeśli mieliby teraz przyjść po mnie…
Dołączył do tłumu idącego w kierunku wyjścia. Przeszedł kontrolę antyterrorystyczną: obszukano go i gestem pokazano, aby szedł dalej.
„Prawie mi się udało” – myślał wsiadając do samolotu. Usiadł między dwoma grubasami w klasie turystycznej. Zresztą w tym samolocie była tylko klasa turystyczna. „Chyba mi się udało”.
Drzwi zamknęły się i samolot ruszył z miejsca. Wykołował na pas startowy i nabrał szybkości. Wystartował.
Udało mu się.
Zawsze był szczęściarzem.
Powrócił w myślach do Margot. Podczas tego kryzysu zachowywała się tak samo, jak w sprawie jeńców wojennych: wiedziała, że jej mąż w ten sposób rozumie swoje obowiązki i nigdy się nie skarżyła. Dzięki temu mógł skupić się na tym, co miał robić, i odsunąć od siebie złe myśli, które mogłyby usprawiedliwić brak działania. Miał szczęście, że była jego żoną. Zaczął myśleć o wszystkich szczęśliwych wydarzeniach, które go spotkały: dobrzy rodzice, przyjęcie do Akademii Marynarki Wojennej, poznanie Margot, wspaniałe dzieci, praca w EDS, dobrzy współpracownicy, dzielni ludzie, tacy jak ci ochotnicy, których pozostawił w Iranie…