Выбрать главу

Podczas gdy mechanicy zajmowali się samolotem, Perot siedział w Hotelu Madison z Mortem Meyersonem, wiceprezesem EDS.

W EDS była specjalna grupa współpracowników Perota, takich jak T. J. Marquez czy Merv Stauffer, do którego zwracał się o pomoc w sprawach nie związanych z codzienną pracą nad oprogramowaniem komputerowym. Chodziło o takie rzeczy jak kampania na rzecz jeńców w Wietnamie, Teksańska Wojna z Narkotykami, a także ratunek dla Paula i Billa. Chociaż Meyerson nie angażował się w te specjalne akcje Perota, był dokładnie poinformowany o planach działań ratowniczych i udzielił im swego błogosławieństwa. Dobrze znał Paula i Billa, ponieważ dawniej pracował z nimi jako projektant systemów. W sprawach zawodowych był głównym współpracownikiem Perota i wkrótce miał zostać prezesem EDS (Perot był nadal przewodniczącym rady nadzorczej).

Obecnie Perot i Meyerson rozmawiali o interesach, przeglądając po kolei wszystkie najbliższe przedsięwzięcia i problemy EDS. Obaj wiedzieli, choć żaden nie powiedział tego głośno, że powodem tej rozmowy było to, iż Perot mógł nie powrócić z Turcji.

Na swój sposób ci dwaj mężczyźni byli tak różni, jak ogień i woda. Dziadek Meyersona był rosyjskim Żydem, który musiał dwa lata oszczędzać na bilet kolejowy z Nowego Jorku do Teksasu. Zainteresowania Meyersona rozciągały się od sportu do sztuk pięknych: grał w piłkę ręczną, był jednym z opiekunów orkiestry symfonicznej w Dallas i sam zresztą dobrze grał na fortepianie. Żartując z Perota i jego „orłów” sam nazywał swoich bliskich współpracowników „żabami Meyersona”. Jednak pod wieloma względami przypominał Perota: był twórczym i pomysłowym człowiekiem interesu, jego śmiałe pomysły przerażały co bardziej konserwatywnych członków kierownictwa EDS. Perot przekazał instrukcje, że jeśli coś by się mu przydarzyło w czasie akcji ratowniczej, prawo głosu wynikające z jego udziałów przejdzie na Meyersona. EDS przeszłoby więc w ręce prawdziwego przywódcy, a nie biurokraty.

Podczas gdy Perot omawiał interesy, martwił się o samolot i wściekał na Departament Stanu – jego największą troską była matka. Lulu May Perot gasła w oczach i Perot chciał być z nią. Gdyby umarła podczas jego pobytu w Turcji, nigdy by jej więcej nie zobaczył, a to złamałoby mu serce.

Meyerson wiedział, o czym myśli Perot. Przerwał rozmowę o sprawach zawodowych pytaniem:

– Ross, a może ja polecę?

– Co masz na myśli?

– Może ja pojadę do Turcji zamiast ciebie? Wykonałeś swoje zadanie: pojechałeś do Iranu. To, co ty chcesz zrobić w Turcji, mogę zrobić i ja. A ty chcesz zostać z matką.

Perot poczuł wzruszenie. „Mort nie musiał tego mówić – pomyślał. – Jeśli chcesz… „ – kusiła go ta propozycja.

– O tym na pewno chciałbym porozmawiać. Pozwól mi zastanowić się. Nie był pewien, czy ma prawo wysyłać Meyersona zamiast siebie.

– Zapytajmy innych o zdanie. – Wziął słuchawkę, zadzwonił do Dallas i otrzymał połączenie z T. J. Marquezem.

– Mort zaproponował, że pojedzie do Turcji zamiast mnie – powiedział. – Co ty na to?

– To najbardziej poroniony pomysł, jaki mógł się zdarzyć – odrzekł T. J. -

Ty siedzisz w tym od początku i nie ma żadnej możliwości, abyś przekazał Mortowi wszystko, co trzeba, w parę godzin. Znasz Simonsa i jego sposób myślenia, a Mort nie. Poza tym Simons nie zna Morta, a wiesz, jaki on jest wobec ludzi, których nie zna. Po prostu nie będzie mu ufał i tyle.

– Masz rację – odrzekł Perot. – Nie ma o czym mówić. Położył słuchawkę.

– Jestem ci wdzięczny za twoją propozycję, Mort, ale pojadę sam.

– Jak sobie życzysz.

Kilka minut później Meyerson wyszedł, aby powrócić do Dallas wyczarterowanym „Learem”. Perot ponownie zadzwonił do EDS. Połączono go z Mervem Staufferem.

– Teraz, kochani, zacznijcie pracować na zmiany i prześpijcie się trochę – powiedział do Stauffera. – Nie mam zamiaru rozmawiać po powrocie z bandą lunatyków.

– Tak jest!

Perot też postąpił według własnej rady i poszedł spać.

O drugiej nad ranem obudził go telefon. To dzwonił z lotniska Pat Sculley: problemy z samolotem zostały rozwiązane.

Perot wziął taksówkę na lotnisko. Była to mrożąca krew w żyłach pięćdziesięciokilometrowa jazda po oblodzonych drogach.

Turecka Grupa Ratownicza była już w komplecie: Perot, Pat Sculley i Jim Schwebach, młody Ron Davis, załoga Boeinga oraz dwaj dodatkowi piloci, Dick Douglas i Julian „Szrama” Kanauch. Ale samolot nie był sprawny. Brakowało części, której nie udało się znaleźć w Waszyngtonie. Gary Fernandes – ów dyrektor EDS, który opracowywał kontrakt wynajmu samolotu – miał przyjaciela, kierującego obsługą naziemną jednego z towarzystw lotniczych na nowojorskim lotnisku La Guardia. Zadzwonił do niego, ten wstał z łóżka, znalazł właściwą część i wysłał ją samolotem do Waszyngtonu. Tymczasem Perot położył się na ławce na lotnisku i przespał jeszcze parę godzin.

Załadowali się o szóstej rano. Perot ze zdumieniem rozglądał się po wnętrzu samolotu. Było tam ogromne łóżko, trzy bary, kosztowny system hi-fi, telewizor i gabinet z telefonem. Poza tym jeszcze miękkie dywany, zamszowe obicia i pluszowe ściany.

– Wygląda to jak perski burdel – oświadczył Perot, chociaż nigdy nie był w perskim burdelu.

Samolot wystartował. Dick Douglas i „Szrama” Kanauch natychmiast zwinęli się w kłębek i poszli spać. Perot próbował pójść w ich ślady – przez szesnaście godzin nie miał nic do roboty. W miarę jak samolot przemierzał przestrzeń nad Atlantykiem, Perot zastanawiał się, czy zrobił dobry wybór.

Ostatecznie mógł pozostawić Paula i Billa w Teheranie ich własnemu losowi. Nikt by go za to nie winił. Ostatecznie to rząd amerykański powinien o nich zadbać. Może nawet ambasada amerykańska mogła wydostać ich stamtąd bez szwanku.

Z drugiej strony mógł ich schwytać Dadgar i wsadzić do więzienia – a sądząc z poprzednich wydarzeń, ambasada w ich sprawie palcem nie ruszy. A co mogliby zrobić rebelianci, gdyby Paul i Bill wpadli w ich ręce? Zlinczowaliby ich?

Nie, Perot nie mógł pozostawić swych ludzi na pastwę losu – to nie byłoby w jego stylu. Odpowiadał za Paula i Billa – i matka nie musiała mu tego mówić. Problem polegał na tym, że teraz ryzykował życie innych ludzi. Zamiast dwóch ukrywających się w Teheranie, szło teraz o los jedenastu jego pracowników, uciekających przez dzikie rejony północno – zachodniego Iranu oraz jeszcze czterech, plus dwóch pilotów, którzy będą ich szukać. Jeśli coś się nie uda, jeśli ktoś zginie, świat uzna to za rezultat wariackiej awantury, którą rozpoczął facet myślący, że wciąż jeszcze mieszka na Dzikim Zachodzie. Już widział te nagłówki w gazetach: PRÓBA RATOWANIA UCIEKINIER”W Z IRANU PODJĘTA PRZEZ TEKSAŃSKIEGO MILIONERA KOŃCZY SIĘ ŚMIERCIĄ…

„Gdybyśmy stracili Coburna – pomyślał – to co mógłbym powiedzieć jego żonie? Liz na pewno nie zrozumiałaby, dlaczego zaryzykowałem życie siedemnastu ludzi, aby uratować tylko dwóch”.

Nigdy w życiu nie złamał prawa, teraz jednak zaplątany był w tyle nielegalnych przedsięwzięć, że nie mógłby ich nawet zliczyć.

Odsunął od siebie te myśli. Decyzja została podjęta. Jeśli ktoś idzie przez życie myśląc tylko o złych rzeczach, jakie mogą mu się przydarzyć, wmówi sobie wkrótce, że nie powinien robić nic. Trzeba skupić się na tym, co można załatwić.

Sztony leżą na stole, koło ruletki już się kręci. Zaczęła się ostatnia gra.