Daniel przeszedł od razu do rzeczy.
– Odkryłem, że jedyną osobą, która skorzystała na śmierci Graingera, był jego bratanek, Jackson. To on odziedziczył większą część pieniędzy.
Megan skinęła głową.
– Pamiętam go. Straszny typ. Jeszcze gorszy od wuja. Wiem, że potrzebował pieniędzy, ponieważ Grainger często się na to skarżył. Mówił, że bratanek traktuje go jak skarbonkę albo kasę zapomogowo – pożyczkową. Chętnie by go wydziedziczył, ale był związany jakąś umową.
– Niestety, Jackson ma żelazne alibi – stwierdził Daniel. – Spędził tę noc z narzeczoną. Jej brat to potwierdził.
– Mogli złożyć fałszywe zeznania – powiedziała Megan.
– Pomyślałem o tym. Mary Aylmer mogła liczyć na to, że wyjdzie za Graingera – juniora, a jej brat mógł chcieć pieniędzy. Jednak nie było sposobu, żeby podważyć ich zeznania. Tak mi się przynajmniej wydawało.
Daniel wziął szklankę z herbatą. Odsunął cukier. Kiedyś dużo słodził, ale ostatnio się od tego odzwyczajał. Wypił pierwszy łyk herbaty. Megan siedziała, patrząc na niego. Nie wiedziała, co powiedzieć.
– Kiedy się wyprowadziłaś, przejrzałem wszystkie zeznania – ciągnął. – Coś mi się przypomniało. Rok temu prowadziłem sprawę pewnego lekarza, specjalisty od chorób kręgosłupa. Właśnie wtedy ów lekarz pozwolił mi, wbrew przepisom, spojrzeć na nazwiska niektórych jego pacjentów. Leżało to w jego interesie. Musiałem to teraz dokładnie sprawdzić.
– Co to ma do rzeczy? – spytała.
– Otóż wśród jego pacjentów był niejaki John Baker – zakończył.
Megan potrząsnęła głową. W dalszym ciągu nic z tego nie rozumiała.
– Jaki to ma związek z moją sprawą?
– Brat tej dziewczyny nazywał się John Baker – oznajmił z triumfem.
– Myślałam, że Aymler – powiedziała, marszcząc czoło. – Chociaż teraz, kiedy mi o tym wspomniałeś…
Daniel nie dał jej skończyć.
– Właśnie. Noszą różne nazwiska, ponieważ Mary wyszła za mąż, a potem szybko się rozwiodła. Została jednak przy nazwisku męża, co musiało zrobić dobre wrażenie na przysięgłych. Zawsze to lepiej, jak świadkowie inaczej się nazywają – powiedział sentencjonalnie. – Nieważne. Grunt, że to ten sam człowiek i że udało mi się ich wytropić. Mieszkają na północy. Stąd moja nieobecność.
Skinęła głową.
– Rozumiem. To znaczy, że Mary Aymler nie wyszła za Jacksona Graingera.
– Właśnie – potwierdził. – To zwiększa nasze szanse. Możemy spróbować dowiedzieć się czegoś.
– Jackson musiał jej zapłacić – wtrąciła Megan. – Nie sądzę, żeby chciała mówić.
Daniel spojrzał na nią z ironią i wypił łyk herbaty. Czuł, że wykonał kawał solidnej roboty, i był z tego dumny.
– Niekoniecznie – powiedział. – Czy wiesz, co grozi za składanie fałszywych zeznań? Pani Aymler mogłaby pogrążyć siebie i brata.
Megan milczała przez chwilę. Przed nią wciąż stała nietknięta szklanka z herbatą.
– Co teraz zrobimy? – spytała.
Daniel zwlekał z odpowiedzią. Wstał i podszedł do okna. – Powiedz mi, czy widziałaś kiedyś Mary Aymler albo Johna Bakera? Pokręciła głową.
– Nie, słyszałam tylko w sądzie o ich zeznaniach, ale wydały mi się mało istotne. Przecież nie dotyczyły mnie bezpośrednio – dodała.
Daniel potarł z namysłem brodę. – Wobec tego mamy szansę. Musimy przeniknąć do ich domu. Ja nie mogę tego zrobić, ponieważ pamiętają mnie z przesłuchań.
Megan zwiesiła smutno głowę.
– Znają mnie pewnie z prasy – powiedziała. – Może nawet Jackson kiedyś mnie im pokazał. Nie pamiętam.
Wyraz namysłu, który pojawił się wcześniej na twarzy Daniela, teraz się jeszcze pogłębił.
– Jeśli pamiętają, to niedokładnie – powiedział. – Przeglądałem też twoje zdjęcia z prasy. Na każdym wyglądasz inaczej. Czy jesteś dobrą aktorką?
Megan uśmiechnęła się.
– Znakomitą. Jeśli muszę – dodała po chwili.
ROZDZIAŁ ÓSMY
John Baker przeciągnął palcem po szybie okiennej, a następnie spojrzał z niesmakiem na smugę kurzu, która na nim została.
– Ta nowa służąca to flejtuch – powiedział. – Pozbądź się jej.
– Chyba żartujesz – stwierdziła kwaśno jego siostra.
– Myślisz, że tak łatwo znaleźć kogoś, kto z tobą wytrzyma? Wszyscy w sąsiedztwie już wiedzą, jaki jesteś. To ogłoszenie wisiało sześć tygodni w agencji, zanim się zgłosiła. Nie sądzisz chyba, że teraz…
– Dobrze już, dobrze. – John podniósł rękę do góry.
– Nie szukaj nikogo, tylko przestań mleć ozorem.
– Może nie odkurza najlepiej, ale…
– W ogóle tego nie robi – przerwał jej powtórnie.
– Daj jej trochę czasu. Ma przecież inne obowiązki. Poza tym sam mówiłeś, że dobrze gotuje.
John chciał coś dodać. Chrząknął nawet z dezaprobatą, ale siostra zgromiła go wzrokiem.
– Daj jej spokój! Ta kobieta jest dla nas prawdziwym darem niebios.
– Szczególnie dla ciebie. Teraz możesz leżeć cały dzień do góry brzuchem.
Siostra Johna zmarszczyła brwi, a następnie ujęła się pod boki. Było widać, że tego rodzaju kłótnie są dla niej chlebem powszednim, nie musiała się więc długo zastanawiać nad odpowiedzią.
– Coś mi się w końcu od życia należy, nie? Przecież tkwię tu dzień i noc. Zajmuję się tobą. Myślisz, że to takie przyjemne?
– Trzeba było lepiej wszystko rozegrać – odciął się. – Miałaś w rękach klucz do skarbca.
Mary skrzywiła się.
– Nie zaczynaj.
– Nie zaczynać? – powtórzył. – Przecież ciągle o tym myślę. Mogłaś wyjść za Graingera!
– Nie rozumiesz, że wcale nie chciał się ze mną ożenić? Powtarzam ci to chyba po raz setny. Ten facet nas wykorzystał, a potem dał nogę. Dobrze, że przynajmniej regularnie przysyła pieniądze.
– Regularnie! Co trzy miesiące! – John nie był w stanie ukryć wściekłości. – Nędzne grosze.
Przerwał nagle, ponieważ siostra posłała mu ostrzegawcze spojrzenie. Nawet nie usłyszał dźwięku otwieranych drzwi.
– O co chodzi, Lily? – spytała Mary.
Nowa służąca podrapała się w głowę. Trudno było powiedzieć, ile usłyszała, a jeszcze trudniej – ile udało jej się zrozumieć. Mary miała czasami wrażenie, że Lily Harper powinno się policzyć iloczyn, a nie iloraz inteligencji, ponieważ nie było sensu zajmować się ułamkami. Wielkie oczy dziewczyny ziały pustką. Niekiedy jednak wyglądała na istotę myślącą.
Jednak teraz Lily miała problemy z przypomnieniem sobie, o co jej chodziło. Raz jeszcze podrapała się po głowie i dopiero potem spytała:
– Czy mam teraz podać herbatkie?
– Tak, bardzo proszę.
– I wyjmij tego peta z gęby – warknął Baker. – Potworny zwyczaj.
– Ee? – Dziewczyna na moment zbaraniała. – Dobra.
Wyrzuciła dopalającego się papierosa do czystej popielniczki na stole, czym doprowadziła Bakera do paroksyzmu wściekłości, a następnie sięgnęła po nowego.
– Widzisz, nic się z nią nie da zrobić – powiedziała siostra, kiedy Lily zniknęła za drzwiami.
John znowu zaczął narzekać, więc wstała i wyszła ostentacyjnie. W kuchni rozległ się brzęk fajansu. Lily zabrała się pewnie do przygotowania herbaty.
Mary weszła do kuchni.
– Nie mogę już sobie z nim poradzić – powiedziała do dziewczyny.
Służąca zastanawiała się przez chwilę, o kogo może chodzić, a następnie uśmiechnęła się, gdy zrozumiała, że o Bakera.
– Niech pani tak tutej nie siedzi – powiedziała. – Pójdzie gdzie sie rozerwać.
Mary zerknęła na nią z nadzieją.