Vaintè syknęła z gniewu, rozerwałaby gardło Enge, gdyby nie wyszła. Ta rozmowa stała się przełomem. Nie mogła już znieść swego nieokreślonego położenia. Musi coś zrobić. Czy ma iść do ambesed, stanąć przed eistaą i przemówić do niej? Nie, to nic nie da, może zakończyć się publicznym upokorzeniem, po którym nigdy się nie podniesie. Co zatem?
Czy nie może z nikim porozmawiać? Tak, jest ktoś. Wierzący tak jak ona, ze nie ma nic ważniejszego od zabijania ustuzou. Wyszła, przywołała przechodzącą targi i wydała jej polecenie.
Minął prawie cały tydzień, a nikt nie nadchodził, Vaintè powoli przechodziła od gniewu do bezruchu i pustki, zapadała w bezmyślne milczenie. Tak mroczny był jej nastrój, że z trudem się z niego wyzwoliła, gdy poczuła, że ktoś przed nią stoi.
— To ty, Stallan.
— Posłałaś po mnie.
— Tak. Sama nie przychodziłaś mnie odwiedzić.
— Nie. Zostałoby to zauważone, Malsas‹ by się dowiedziała. Niepotrzebna mi taka uwaga ze strony eistai.
— Myślałam, że mi służysz. Teraz bardziej sobie cenisz swoją nakrapianą skórę?
Stallan stała mocno na szeroko rozstawionych nogach, nie ustępowała.
— Nie, Vaintè, bardziej cenię mą służbę. Moim zadaniem jest zabijanie ustuzou. Gdy prowadzisz, idę za tobą. Na północy rozłażą się jak robactwo. Trzeba je gnieść nogami. Gdy nie prowadzisz, czekam.
Zły nastrój Vaintè poprawił się trochę.
— Czy wyczuwam w tym upomnieniu, potężna Stallan, sugestię, że lepiej wykorzystałabym swe siły, gdybym po prostu działała jak rzeźnik i wyrzynała najbliższe ustuzou? Nie powinnam była prowadzić tej wielkiej wyprawy tylko po to, aby wytropić i zabić to jedno, żałosne ustuzou?
— Tyś to powiedziała, Vaintè. Nie ja. Powinnaś też wiedzieć, że podzielam twe pragnienie rozerwania gardła temu określonemu ustuzou.
— Ale nie do tego stopnia, by ścigać je wszędzie, gdziekolwiek się ukryje?
Vaintè chodziła po swej kwaterze tam i z powrotem, rzucając się z gniewu, drąc pazurami wykładzinę podłogi.
— Powiem to tobie, tylko tobie, Stallan. Może ten ostatni atak był błędem. Żadna jednak z nas nie wiedziała z góry, czym się zakończy, wszystkie pragnęłyśmy powodzenia. Nawet ta, która teraz ze mną nie rozmawia.
Okręciła się na pięcie i wskazała Stallan kciukiem.
— Powiedz mi, lojalna Stallan: Dlaczego przez cały ten czas unikałaś mnie, a teraz tu jesteś?
— Zapomniano o stratach. Mimo wszystko większość zabitych to fargi. Teraz mówi się tylko o tych Yilanè, które poległy w puszczy z rąk ustuzou, o martwych samcach na plażach. Dopilnowałam, by krążyło wiele zdjęć przenoszonych przez ptaki, by Yilanè oglądały obrazy ustuzou. Yilanè patrzą i są pełne gniewu. Dziwią się, dlaczego przerwano zabijanie.
Vaintè zapiała z radości.
— Lojalna Stallan, źle cię oceniłam. Gdy kryłam się tu w mrocznym gniewie, tyś zrobiła jedyną rzecz, która może zakończyć me wygnanie. Przypomnij im o ustuzou. Pokazuj, co uczyniły ustuzou i co zamierzają zrobić. Są wokół nas, ogarnięte żądzą zabijania. Wkrótce przyjdą do mnie znowu, Stallan, bo nie zapomną, że jestem bardzo dobra w zabijaniu ustuzou. Popełniałyśmy błędy i uczyłyśmy się na nich. Od teraz będzie to spokojna, skuteczna rzeź. Jak zrywa się owoce z drzew, by karmić zwierzęta, tak zerwiemy te ustuzou. Dopóki nie ogołocimy drzewa, dopóki nie zginą, a całe Gendasi* nie stanie otworem przed ekspansją Yilanè.
— Będę ci w tym pomagać, Vaintè. Odkąd po raz pierwszy ujrzałam ustuzou, wiedziałam, że albo one, albo Yilanè. Muszą zginąć, one lub my.
— To prawda. To nasze przeznaczenie i musimy je spełnić. Nastąpi dzień, gdy czaszka ostatniego ustuzou zawiśnie na cierniach Ściany Pamięci.
Stallan powiedziała spokojnie i bardzo szczerze.
— To ty ją zawiesisz, Vaintè. Tylko ty.
ROZDZIAŁ XXIX
Vaintè przyzwyczaiła się codziennie wieczorem, tuż przed zachodem słońca, oglądać model Gendasi*. O tej porze nie było już jego budowniczyń, odchodziły po zakończeniu pracy, miała tylko dla siebie te ogromne, słabo oświetlone tereny. Badała wtedy wszelkie zmiany poczynione tego dnia, sprawdzała, czy ptaki dostarczyły nowych, ciekawych zdjęć. Trwało lato i zwierzęta wędrowały, hordy ustuzou poruszały się również. Widziała, jak łączyły się i rozdzielały, aż nikt nie był w stanie ich odróżnić. Nie miała teraz władzy, dlatego nie mogła nakazać określonych lotów, musiała przyjmować bez pytań wszystkie informacje dostarczane na zdjęciach.
Pewnego wieczoru, gdy tam była, przyszła Stallan ze świeżo dostarczonymi zdjęciami; chciała je porównać z obrazem plastycznym. Vaintè chwyciła je łapczywie, oglądała na ile tylko pozwalało słabnące światło. Nigdy tego nie uzgodniły, lecz Stallan po odkryciu, że Vaintè przebywa codziennie o tej porze przy modelu, przychodziła tam często sama, przynosząc nowe zdjęcia ruchów ustuzou. W ten sposób Vaintè wiedziała tyle samo, co wszyscy w mieście o stworzeniach, które przysięgała zniszczyć.
Pilnie przeglądała wszystkie nowe zdjęcia doliny ustuzou na południu; nie zdziwiła się, gdy któregoś dnia zniknęly skórzane schronienia i wielkie zwierzęta. Kerrick nie czekał na jej powrót Odszedł. Pojawi się jednak, była tego pewna.
Przez całe lato badała model, nie pokazując się w ambesed i czekając. Śledziła ruchy różnych hord, widziała, jak jedna z większych przesuwa się stale na wschód. Gdy ta właśnie horda opuściła schronienie w górach i zbliżała się do brzegu oceanu, czekała dalej, nic nie mówiąc.
Gdy zatrzymała się, będąc w zasięgu ataku z morza, czekała nadal. Jej cierpliwość wystawiona była na ciężką próbę. Stallan przekazywała jej niepokoje Yilanè wywołane zbliżaniem się ustuzou, gniew, że nie są atakowane. Malsas‹ też się o nich dowie, zobaczy zdjęcia, będzie musiała coś zrobić. Naciskano teraz ją, a nie Vaintè, co pozwalało poskromić niesprawiedliwość, choć nadal przychodziło jej to z wielkim trudem. Miała jednak wszystko do wygrania, a niewiele do stracenia. Gdy przybyła fargi, ukryła swe podniecenie pod maską bezruchu.
— Posłanie Vaintè, od Eistai.
— Mów.
— Konieczna jest natychmiast twa obecność w ambesed.
— Wracaj, przyjdę.
Vaintè długo myślała o tej chwili, rozważała, ile powinno upłynąć czasu od dostania wiadomości do wyruszenia. Nie za długo; nie powinna bez powodu drażnić Malsas‹. Zastanawiała się nad nałożeniem na ramiona oficjalnych ornamentów, lecz odrzuciła ten pomysł. Musi się obejść bez ostentacji. Spuściła tylko na dłonie kilka kropel olejku, natarła nim pierś, tak iż lekko błyszczała. Resztę zużyła na przedramiona i górną część dłoni. Na tym skończyła. Wyszła bez pośpiechu, choć skierowała się na ambesed najkrótszą drogą. Tam, w sercu miasta, zasiadała kiedyś jako eistaa. Wraca tam teraz — jako kto? Pokutnica, błagająca? Nie, na pewno wolałaby zginąć, niż prosić o łaskę. Weszła gotowa odebrać rozkaz, służyć Alpèasakowi, nic więcej. Idąc okazywała to postanowienie każdym ruchem ciała.
Ambesed był teraz obszerniejszy, przybyłe z Inegban* powiększyły szeregi mieszkanek Alpèasaku. Stary w grupkach rozmawiając lub przechodziły powoli od jednej grupy do drugiej. Wiedziały o jej przybyciu, przesuwały się, niby przypadkiem zostawiając jej przejście, ale nie przyglądano się jej, ani nie witano. Była tu i nie była, póki nie porozmawia z Malsas‹.
Grupa otaczająca eistaę rozstąpiła się przed nią, udając, że jej nie dostrzega, cofając się jakby niezamierzenie. Pomijając te na wpół zniewagi, szła śmiało do Malsas‹. Obok eistai stała Stallan. Łowczyni spojrzała na Vaintè i wnętrza jej dłoni nabrały barw rozpoznania. Vaintè odpowiedziała na powitanie, zapamiętując w myślach odwagę Stallan, która przekazała jej znak rozpoznania, gdy inne od niej się odwracały. Stanęła przed Malsas‹, czekała w milczeniu, aż ta przesunęła w jej stronę jedno oko.