Выбрать главу

Enge zbadała przedmiot i oddała go.

— Kiedy mogę je zobaczyć? — spytała.

— Zaraz — powiedziała Vaintè i dała znak Stallan. — Zaprowadź nas do nich.

Stallan prowadziła korytarzami miasta do wysokiego, ciemnego przejścia. Prosząc gestem o zachowanie milczenia, odsunęła klapę umieszczoną w ścianie. Vaintè i Enge zajrzały do znajdującej się za nią komory. Zobaczyły, że zamykają ją ciężkie drzwi. Nie było tu innych otworów, a światło, słabe i przefiltrowane, dochodziło przez umieszczoną wysoko, ledwo przejrzystą płytę.

Na podłodze leżały dwie małe, wstrętne istoty. Drobna odmiana zastrzelonego zwierzęcia, na które Enge musiała patrzeć w ambesed. Miały nagie, podrapane w czasie usuwania futra, czaszki. Bez futra i śmierdzących kawałków skór, w które były owinięte, widać było, że pokrywa je w całości odpychająca skóra, jednobarwna i woskowana. Większa istota, samica, leżała płasko, wydając ciągle jękliwe dźwięki. Samiec przykucnął obok, słychać było różnorodne chrząkania. Trwało to dość długo, aż jęki ustały. Potem samica wydawała inne dźwięki. Vaintè nakazała Stallan gestem, by zamknęła klapę i odeszła.

— To może być rodzaj mowy — powiedziała Enge, podekscytowana wbrew sobie. — Nie ruszają się podczas mówienia, co jest bardzo dziwne. Będzie to wymagało wielu badań. Cała sprawa jest czymś zupełnie nowym. Język ustuzou, same stworzenia, to coś innego, niż dotychczas badałyśmy. Ale to może być pociągające.

— Istotnie. Tak pociągające, że nakazuję ci nauczyć się ich mowy, byś mogła z nimi rozmawiać.

Enge uczyniła gest poddaństwa.

— Nie możesz nakazać mi myśleć, Eistao. Nawet twoja wielka władza nie sięga wnętrza głów innych. Zbadam mowę zwierząt, bo tak chcę.

— Nie obchodzą mnie powody — dopóki słuchasz poleceń.

— Dlaczego chcesz je zrozumieć? — spytała Enge.

Vaintè starannie dobierała słowa, aby nie odkryć swoich motywów.

— Jak i ciebie, porywa mnie myśl, że zwierzę może mówić. Nie wierzysz, bym miała zainteresowania intelektualne?

_ Wybacz podejrzenia, Vaintè. Zawsze byłaś w naszym efenburu. Prowadziłaś je, bo zrozumiałaś to, czego my nie pojmowałyśmy. Kiedy mogę zacząć?

— Od razu. W tej chwili. Jak się do tego zabierzesz?

— Nie mam pojęcia, bo nigdy dotąd tego nie robiono. Pozwól mi wrócić i posłuchać dźwięków. W rym czasie ułożę plan.

Vaintè odeszła w milczeniu, zadowolona z tego, czego dokonała. Współpraca Enge była niezbędna; w razie jej odmowy musiałaby posłać wiadomość do Inegban* i długo czekać, nim znaleziono by i przysłano kogoś do zbadania mówiących bestii. Jeśli rzeczywiście mówią, a nie tylko wydają dźwięki. Vaintè potrzebowała informacji szybko, gdyż mogło być więcej stworzeń stanowiących zagrożenie. Potrzebowała informacji dla bezpieczeństwa miasta. Najpierw musi dowiedzieć się wszystkiego o tych futrzastych zwierzętach, wykryć, gdzie i jak żyją. Jak się rozmnażają. To będzie pierwszy krok.

Następnym będzie ich wybicie. Do nogi. Zupełne wymazanie z powierzchni ziemi. Bo przecież — pomimo pewnej inteligencji i prymitywnych, kamiennych narzędzi — były tylko żałosnymi zwierzętami. Krwiożerczymi zwierzętami, które bez litości wyrżnęły samców i młode. Ta zbrodnia spowoduje ich upadek.

Skryta w mroku, głęboko zamyślona Enge obserwowała stworzenia. Gdyby choć jeden gest odsłonił jej prawdziwe motywy Vaintè, odmówiłaby oczywiście współpracy. Gdyby przestała na chwilę myśleć, być może odkryłaby jej zamiary. Nie doszło do tego, bo pochłonął ją bez reszty ten fascynujący problem językoznawczy.

Niemal pół dnia stała, obserwując w milczeniu, słuchając, usiłując zrozumieć. Nic nie pojęła z tego, co usłyszała, ale zaczął jej świtać pewien plan. Cicho zamknęła klapę i poszła szukać Stallan.

— Będę z tobą — powiedziała łowczyni, gdy otwierała drzwi. — Mogą być niebezpieczne.

— Byle krótko. Gdy tylko się uspokoją, muszę zostać z nimi sama. Możesz jednak czuwać za drzwiami. W razie potrzeby zawołam cię.

Dreszcz przebiegł pierś Enge, gdy weszła wraz z Stallan. Uderzył w nią nieznośny smród bestii. Przypominało to wejście do zwierzęcej nory. Zapanowała nad uczuciem wstrętu i stała nieruchomo, gdy drzwi zamykały się za wychodzącą Stallan.

ROZDZIAŁ IX

Kennep at halikaro, kennep at hargoro ensi naudin ar san eret skarpa tharm senstar et sano lawali.

Chłopiec może mieć bystre nogi i silne ręce, lecz łowcą stanie się dopiero wtedy, gdy na grocie jego włóczni znajdzie się tharm zwierzęcia.

POWIEDZENIE TANU

— Zabiły moją matkę, potem brata, tuż obok mnie — powiedziała Ysel. Przestała już krzyczeć i szlochać, ale łzy nadal wypełniały jej oczy i spływały po policzkach. Wytarła je wierzchem dłoni i znów zaczęła drapać ogoloną głowę.

— Zabiły wszystkich — powiedział Kerrick.

Nie zapłakał ani razu, odkąd go tu zabrano, może ze względu na dziewczynę, jęczącą i zawodzącą bez przerwy. Była od niego starsza o pięć czy nawet sześć lat, lecz mimo to wrzeszczała jak niemowlę. Kerrick ją rozumiał, wiedział, że tak było najłatwiej. Można się było tylko poddać. Ale nie wolno mu było. Łowca nie płacze, a on był na łowach. Z ojcem, Amahastem, największym łowcą. Teraz martwym, jak wszyscy inni z sammadu. Poczuł dławienie w gardle, zwalczył je. Łowca nie płacze.

— Czy nas zabiją, Kerrick? Nie zabiją nas, prawda? — spytała.

— Nie.

Ysel zaczęła znów jęczeć, objęła go ramionami i przycisnęła mocno do siebie. Nie wydawało mu się to stosowne — tylko małe dzieci dotykały się nawzajem. Jednak choć wiedział, że jest to zakazane, cieszyła go bliskość jej ciała. Miała małe, twarde piersi, lubił ich dotykać. Gdy jednak zrobił to teraz, odepchnęła go od siebie i zapłakała jeszcze głośniej. Wstał i odszedł oburzony. Głupia dziewucha, nie lubi jej. Nigdy z nim nie rozmawiała przed przywiezieniem ich tutaj. Gdy jednak zostali tylko we dwoje, wszystko się dla niej zmieniło. Dla niego — nie. Lepiej byłoby, gdyby przebywał z nim któryś z przyjaciół. Wszyscy jednak zginęli, ból szarpnął nim na to wspomnienie. Nie przeżył nikt więcej z sammadu. Ich los będzie podobny. Ysel chyba tego nie rozumiała, nie chciała uwierzyć, że nic nie mogą zrobić, aby się uratować. Szukał starannie, wiele razy, ale w drewnianej komorze nie było niczego, co mogłoby posłużyć za broń. Nie było też jak uciec. Tykwy były za lekkie, by zranić murgu, które tu przychodziły. Wziął tykwę z wodą i łyknął trochę; burczało mu w pustym brzuchu. Był głodny — ale nie na tyle, by zjeść przyniesione im mięso. Zbierało mu się na wymioty od samego widoku. Nie było ugotowane ani surowe. Coś z nim zrobiono, że zwisało z kości jak zimna galareta. Dotknął go palcem i wzdrygnął się. W tym momencie skrzypnęły i otwarły się drzwi.

Ysel przycisnęła twarz do ściany i krzyczała z zamkniętymi oczami, nie chcąc widzieć, kto wszedł. Kerrick stał twarzą do wejścia z zaciśniętymi pięściami. Marzył o swej włóczni. Co by zrobił, gdyby tylko miał swą włócznię.

Tym razem weszły dwa murgu. Może widział je wcześniej, a może nie. Nie miało to znaczenia, wszystkie wyglądały jednakowo. Niezgrabne, z łuskami i grubymi ogonami, nakrapiane kolorowo, z tymi paskudztwami sterczącymi im za głowami. Murgu chodziły jak ludzie i chwytały rzeczy powykręcanymi łapami o dwóch kciukach. Kerrick cofał się wolno, aż oparł się ramionami o ścianę. Spojrzały na niego nic nie wyrażającymi oczyma. Znów pomyślał o włóczni. Jedno z murgu poruszało łapami, wydając niezrozumiałe dźwięki. Kerrick czuł na palcach twarde drewno.