Выбрать главу

— Nigdy się nad tym nie zastanawiałam — od myślenia nad tym boli mnie głowa.

Enge roześmiała się, okazała, iż docenia żart.

— Równie źle czułabym się w dżungli, wśród drzew, jak ty w dżungli języka. Bardzo niewiele go badało, może dlatego, iż jest taki złożony i trudny. Sądzę, że pierwszym krokiem do zrozumienia go jest spostrzeżenie, iż nasz język stanowi element filogenezy.

— Teraz dopiero rozbolała mnie głowa. Myślisz, że te zwierzęta cię rozumieją, skoro nawet ja nie mam pojęcia, o czym mówisz? — Stallan wskazała stworzenia, które znieruchomiały teraz pod ścianą, a wokół nich walała się pusta tykwa po owocach i kawałki skórek pomarańczy.

— Nie będę próbowała niczego tak skomplikowanego. Chciałam tylko powiedzieć, że dzieje naszego języka odzwierciedlają nasz rozwój. Gdy jako bardzo młode po raz pierwszy wchodzimy do morza, jeszcze nie mówimy, ale szukamy obrony i pociechy u innych z naszego efenburu, wraz z nami wchodzących do wody. Gdy nabieramy rozumu, widzimy, jak starsze rozmawiają ze sobą. Proste ruchy ręki lub nogi, zmiany barwy dłoni. Rosnąc uczymy się coraz więcej, a po wyjściu z morza dodajemy dźwięki do tego, czego się nauczyłyśmy dotąd. I tak stajemy się Yilanè z pełną możliwością porozumiewania się między nami. Powróćmy jednak do naszego problemu. Jak mogę nauczyć naszego języka stworzenia, które nie mają takiego cyklu życia? A może mają? Czy po urodzeniu przechodzą fazę wodną?

— Moja wiedza w tej dziedzinie nie jest pełna, musisz też pamiętać, że ten gatunek ustuzou jest dla nas nowy. Wątpię jednak, by żyły kiedykolwiek w wodzie. Łapałam i hodowałam niektóre z występujących w dżungli małych gatunków. Wszystkie chyba mają pewne rzeczy wspólne. Są na przykład bardzo ciepłe.

— Zauważyłam. Wydaje mi się to zastanawiające.

— Inne rzeczy są równie dziwne. Spójrz na tego samca. Jak widzisz, ma tylko jeden penis, którego nie może przyzwoicie wciągać. Żaden z gatunków ustuzou, jakie złapałam, nie ma normalnego podwójnego penisa. Badałam też ich zwyczaje rozrodcze, są odrażające.

— O co chodzi?

— O to, że po zapłodnieniu jaja samice noszą młode. A gdy się urodzą, nadal trzymają je blisko siebie i karmią z miękkich narządów rosnących na ich klatkach piersiowych. Możesz je tu zobaczyć u młodej samicy.

— Jakie to niezwykłe. Uważasz więc, że młode pozostają na lądzie? Że nie idą, jak należy, do morza?

— Zgadza się. To wspólna cecha wszystkich obserwowanych przeze mnie gatunków ustuzou. Ich cykle życiowe wydają się różnić od naszych pod każdym względem.

— Czy doceniasz doniosłość swych obserwacji? Jeśli mają swój język, to na pewno nie uczą się go tak samo, jak my uczymy się naszego. Stallan zgodziła się z nią.

— Czy nie prowadzi to do najważniejszego pytania? Jeśli mają język, to jak się uczą nim mówić?

— To rzeczywiście najważniejsze pytanie i muszę spróbować znaleźć na nie odpowiedź. Mogę ci jednak z całą szczerością powiedzieć, że w tej chwili nie mam najmniejszego pojęcia.

Enge spojrzała na dzikie stworzenia. Ich pyski lepiły się od soku zjedzonych owoców; bezmyślnie patrzyły na nią. Jak może znaleźć sposób porozumienia się z nimi?

— Zostaw mnie teraz, Stallan. Samiec jest mocno spętany, samica nie wykazuje najmniejszych oznak gwałtowności. Jeśli zostanę sama, będą patrzeć tylko na mnie, nie rozpraszając swej uwagi.

Stallan niechętnie wyraziła zgodę.

— Będzie, jak prosisz. Teraz rzeczywiście nie ma wielkiego niebezpieczeństwa. Będę jednak tuż za drzwiami, które zostawię lekko uchylone i nie zaryglowane. Musisz mnie zawołać, jeśli w jakiś sposób ci zagrożą.

— Zawołam. Obiecuję. Teraz muszę zacząć pracę.

ROZDZIAŁ X

Zakładanie nowego miasta wymagało ogromnej pracy. Wiele dodatkowego trudu pochłaniało naprawianie błędów popełnionych przez poprzednią eistaę, słusznie zmarłą Deeste. Wszystko to wypełniało Vaintè dni od brzasku do zmroku. Zapadając w sen, zazdrościła czasem nocnym łodziom i innym pracującym przez całą dobę stworzeniom. Gdyby mogła czuwać każdego dnia choćby odrobinę dłużej, ileż więcej by dokonała. Był to pomysł, który zajmował jej umysł przez wiele dni tuż przed zaśnięciem. Myśli te nie zakłócały jej snu, bo zakłócenie snu było dla Yilanè czymś fizycznie niemożliwym. Gdy tylko zamykała oczy, zapadała w sen, nieruchomiała w nim tak, że obcy przekonany byłby o jej śmierci. Mimo to spała tak lekko, iż łatwo budziło ją cokolwiek. Nieraz w nocy krzyki zwierząt wybijały ją ze snu. Otwierała oczy i nasłuchiwała chwilę. Jeśli nie słychać było nic więcej, zamykała oczy, zapadając ponownie w sen.

Dopiero szare światło świtu budziło ją zupełnie. Tego ranka — tak jak każdego — wyszła z ciepłego łóżka na podłogę. Trącone palcem nogi łóżko zadrżało, podeszła do przypominającej tykwę, wypełnionej wodą narośli na jednym z niezliczonych pni żywego miasta. Ssała słodkawą wodę, póki nie napiła się do syta. Łóżko powolnymi ruchami zwijało się w leżący wzdłuż ściany długi pakunek. Jego ciało stygło i zapadało w stan śpiączki oczekując, kiedy znów będzie potrzebne.

W nocy padało i wilgoć drewnianej podłogi nieprzyjemnie ziębiła stopy Vaintè, gdy tylko wyszła spod dachu. Zmierzała do ambesed, coraz więcej fargi przyłączało się do niej.

Każdego ranka, przed rozpoczęciem pracy, kierujące realizacją projektów, podobnie jak wszystkie inne obywatelki miasta, przechodziły przez ambesed. Zatrzymywały się tu na chwilę i rozmawiały. Ta wielka, otwarta przestrzeń w środku miasta tworzyła centrum, w którym skupiała się cała jego różnorodna działalność. Vaintè doszła do swego ulubionego miejsca po wschodniej stronie, które najpierw oświetlało wstające słońce. Zatopiona w myślach, nie dostrzegała usuwających się jej z drogi obywatelek. Była eistaą, chodzącą zawsze najkrótszą drogą. Kora drzewa nagrzała się już, z przyjemnością przywarła do niej, mrużąc oczy, gdy padało na nie światło wschodzącego słońca. Z radością patrzyła na budzący się do życia Alpèasak. Była dumna, że właśnie ona tworzy to miasto. Ma je wyhodować, wznieść na tym dzikim, obcym wybrzeżu. Wzniesie je dobrze. Gdy zimne wichry zawieją nad dalekim Inegban*, nowe miasto będzie już stało. Wtedy jej lud przybędzie, by tu zamieszkać i czcić ją za wszystko, czego dokonała. Gdy o tym myślała, gdzieś na dnie drążyła ją niepokojąca myśl, iż wtedy nie będzie już tu eistaą. Z innymi przybędzie tu Malsas‹, eistaą Inegban*, przeznaczona do kierowania i tym nowym miastem. Może. Vaintè kryła się z tą myślą i nigdy nie wypowiadała głośno jej imienia. Może. Tyle rzeczy może się zdarzyć. Malsas‹ nie jest już młoda, spotykała się z oporem z dołu; czas wszystko zmienia. Gdy nadejdzie ten decydujący moment, Vaintè sobie poradzi. Na razie ma dość pracy przy wznoszeniu nowego miasta — i musi ją wykonać dobrze. Etdeerg podeszła wezwana gestem Vaintè.

— Czy stwierdziłyście, co zabija zwierzęta pokarmowe? — spytała.

— Stwierdziłyśmy, Eistao. Wielkie, czarne ustuzou z groźnymi pazurami i długimi, ostrymi zębami — tak długimi, że wystają z pyska nawet wtedy, gdy zwierzę go zamknie. Stallan zastawiła sidła w pobliżu wydartego przez nie w płocie otworu. Rano znalazłyśmy je tam martwe. Sidła złapały zwierzę za nogi, tak że nie mogło uciec, a pętla otoczyła jego szyję i zadusiła.