Выбрать главу

Nie wszyscy wierzyli w zapewnienia Kerricka, że wróg będzie leżał spokojnie i umierał, nie przystępując do kontrataku; gotowi byli w każdej chwili uciec w mrok. Kontratak jednak nie nastąpił. Migotały tylko jakieś światła, w obozowisku zrobiło się zamieszanie, gdy próbowano uniknąć spadających z nieba włóczni i strzał.

Broni nie było nieskończenie dużo i Herilak szybko nakazał przerwanie ataku. Światła przygasły, murgu ułożyły się do snu, a wtedy strzały zaczęły padać na nowo.

Trwało to całą noc, przybywali nowi łowcy, by zastąpić zmęczonych. Kerrick i Herilak przespali się trochę; po przebudzeniu, gdy zapanowała szarówka, nakazali łowcom powrót za skalną barykadę.

Cały dzień stali w pogotowiu, czekając na atak; jedni czuwali, inni spali. Ranek minął spokojnie. Po południu, kiedy nadal nie dochodziło do natarcia, Herilaka obiegli ochotnicy pragnący dokonać zwiadu pozycji nieprzyjaciela. Odmówił wszystkim. Nie chciał narażać się na kolejne straty.

Po zapadnięciu zmroku ciągle nic nie wskazywało na atak — wraz z Kerrickiem owinęli się ponownie w zawoje. Poszli z przygotowaną bronią, lecz tym razem nie oczekiwały ich w ukryciu żadne obrończynie.

Równie ostrożnie podkradli się na brzeg rzeki i unieśli nad skarpę owinięte głowy, spoglądając przez pozostawione szparki. Równina była pusta. Nieprzyjaciel zniknął równie szybko, jak się pojawił, ślady odwrotu ciągnęły się po horyzont.

— Odeszły. Pobiliśmy je! — ryknął Herilak, wyciągając w zwycięskim geście pięść ku niebu.

— Nie pobiliśmy — odparł Kerrick, czując nagle znużenie. Opadł ze skrzyżowanymi nogami na ziemię, zdarł z twarzy tłumiące oddech zasłony i spojrzał na ślady odwrotu. — Zostały tu pokonane, odepchnięte. Są jednak jak trujące ciernie. Wycinamy je w jednym miejscu, a w innym wyrastają jeszcze mocniejsze.

— No, to wyrwiemy korzenie tych cierni raz na zawsze. Zniszczymy je tak, że nie odrosną.

Kerrick skinął z powagą głową.

— To właśnie musimy zrobić. Wiem, jak można tego dokonać. Teraz zwołamy sammady i mandukto Sasku. Nadszedł czas zmiecenia Yilanè tak, jak one zamierzały nas oderwać od korzeni i zabić.

— Zaniesiemy im wojnę!

ROZDZIAŁ XXVII

Dwaj chłopcy, ociekający potem od bijącego ciepła, dokładali suchych drew do ogniska, gdy tylko przygasało. Wnętrze groty rozjaśniało się wtedy falującym, złotym światłem; wymalowane w niej zwierzęta zdawały się poruszać w migotaniu ognia. Sanone jeszcze nie przybył, lecz inni mandukto siedzieli pod wizerunkiem mastodonta, do czego tylko oni mieli prawo. Kerrick, Herilak i sammadarzy siedzieli po drugiej stronie ogniska.

Za nimi stali łowcy, dalej reszta sammadów. Sanone przystał na to zgromadzenie z wielką niechęcią, bo wedle zwyczaju Sasku wszystkie decyzje podejmowali mandukto. Z trudem pojął, iż sammadarzy nie mają podobnej władzy. W końcu osiągnięto porozumienie, po jednej stronie znaleźli się przywódcy, sammady po przeciwnej. Sasku nie mieli pewności, co wyniknie z tego niezwykłego posiedzenia i tylko paru podeszło bliżej, zaglądając z ciekawością przez ramiona siedzących. Kręcili się jeszcze pod wpływem mieszanych uczuć, zadowolenia i lęku, gdy rozległo się z ciemności trąbienie mastodonta, następnie tupot ciężkich nóg. Otoczone pochodniami, poruszały się ciemne postacie.

W krąg świateł weszły mastodonty. Wielką samicę Doohę prowadził Sanone, na jej karku siedział jeden z chłopców Tanu, kierując zwierzęciem. Sasku nie patrzyli jednak na nią, lecz na noworodka u jej boku. Sanone dotknął trąby zwierzątka i w ciemnościach rozszedł się pomruk radości. Dopiero potem dołączył do innych przy ognisku.

Armun siedziała tuż za łowcami, dziecko spało spokojnie, spoczywając wygodnie w skórzanym nosidełku na plecach matki. Gdy Kerrick wstał, by przemówić, ucichli wszyscy. Armun zasłoniła dłońmi twarz, by nikt nie dostrzegł jej uśmiechu dumy. Kerrick wyglądał mocno, gdy stał wyprostowany w świetle ognia, długie włosy wiązała mu charadisowa wstążka, broda wyrosła w pełni. Po zapadnięciu ciszy ustawił się tak, by wszyscy mogli usłyszeć jego słowa.

— Wczoraj zabiliśmy murgu. Dzisiaj je pogrzebaliśmy, tak iż wszyscy wiedzą, jak wiele ich zginęło podczas ataku. Zabiliśmy ich mnóstwo, a paru niedobitków teraz ucieka. Nie wrócą na razie.

Łowcy przyjęli to okrzykami radości. Gdy Kerrick przetłumaczył swe słowa na język Sasku, z mroku rozległo się szybkie bębnienie i stukanie grzechotek z tykw. Kerrick poczekał, aż ucichnie, po czym powiedział:

— Nie wrócą teraz — ale mogą przyjść w przyszłości. Wrócą silniejsze, z lepszą bronią. Zawsze wracają. Będą wracały stale, nie spoczną, póki wszyscy nie zginiemy. To prawda, musimy o niej zawsze pamiętać. Nie zapominajcie też o poległych wśród nas.

Milczenie było teraz pełne smutku. Zabrał głos Herilak.

— To rzeczywiście prawda — powiedział z posępną goryczą. — Kerrick wie o tym, bo jako pierwszy zginął z rąk murgu jego sammad. On jeden przeżył, murgu go zabrały i trzymały w niewoli. Nauczył się mówić ich językiem. Zna ich zwyczaje, dlatego słuchajcie, co mówi o murgu. Musicie też wysłuchać, co mówię o śmierci, bo oprócz mnie i siedzącego tu Ortnara zginęli wszyscy z mego sammadu. Każdego łowcę, każdą kobietę i dziecko, każdego mastodonta zamordowały murgu.

Zebrani z bólem słuchali tych słów. Sanone spojrzał do góry, na mastodonta, szeptał cicho modlitwy ku pamięci tych wielkich zwierząt, słuchając jednocześnie szybkiego tłumaczenia Kerricka.

— Nie ma dokąd uciekać, nie ma kryjówki, której by nie znalazły — oznajmił Kerrick. — Siedzące tu sammady walczyły z nimi na plaży wielkiego oceanu, na równinach kaczkodziobów, ponownie w tej dolinie, po przejściu wysokich gór w ucieczce przed murgu. Nadeszła pora, byśmy przestali uciekać. Wiemy już, że zawsze nas znajdą. Powiem wam więc teraz, co musimy zrobić.

Kerrick przerwał, by zaczerpnąć tchu, spojrzał w ich wyczekujące twarze, potem kontynuował.

— Musimy zanieść im wojnę, pójść do ich miasta i zniszczyć je.

Przyjęto to okrzykami niedowierzania, pośród których dały się słyszeć głosy poparcia. Sasku zadawali pytania i Kerrick przetłumaczył swe ostatnie słowa na sesek. Potem nad inne wzbił się głos Har-Havoli: reszta zamilkła, zaczęła słuchać.

— Jak możemy to zrobić? Jak zdołamy walczyć z armiami murgu? Jak można zniszczyć całe miasto? Nie pojmuję tego.

— No, to posłuchajcie — powiedział Kerrick. — Oto jak można tego dokonać. Herilak zna wszystkie szlaki prowadzące do miasta Alpèasak, bo doprowadził tara łowców, zabił murgu i wrócił żywy. Zrobi to jeszcze raz. Tylko że tym razem to nie będzie garstka łowców, lecz całe mnóstwo. Poprowadzi ich skrycie przez dżunglę, tak iż armie murgu nie znajdą ich, choćby dokładnie szukały. Poprowadzi łowców do Alpèasaku, a ja pokażę im, jak zniszczyć miasto i wszystkie murgu. Powiem wam teraz, jak można tego dokonać, pokażę wam to. — Odwrócił się do mandukto i powtórzył swe słowa, by i oni je zrozumieli.

Słuchali go w milczeniu. Nikt się nie poruszał. Wszyscy patrzyli, jak wysunął się naprzód. W oddali zapłakało dziecko i zostało natychmiast uciszone. Jeden krok, potem drugi doprowadził Kerricka do ogniska. Chwycił suchą gałąź i wsadził ją w płomienie, pogrzebał w rozżarzonych węglach, aż wzbił się kłąb iskier. Potem wyciągnął ją, trzaskającą i płonącą, uniósł wysoko.