Выбрать главу

— Oczywiście, że możesz, papo. Na ich siedzibie jest napisane Towarzystwo Królewskie, prawda?

— Wasze Towarzystwo, Najjaśniejszy Panie — podpowiedział przymilnym głosem pan Black. — Z siedzibą, oczywiście, w Londynie.

— I podarujemy im złote wrota — zadeklarował Mau.

— Co? — zdumiała się Daphne. Tego się nie spodziewała.

— Nie będą już nigdy zamknięte — powiedział Mau z naciskiem. — Będą naszym darem dla braci, którzy odpłynęli tak daleko, że wrócili.

— Ależ to są tony złota! — powiedział król. — Co najmniej osiem ton, powiedziałbym.

— Doskonale, Najjaśniejszy Panie — wtrącił pan Black. — Zwycięzcy należą się łupy.

— Tylko że nie było wojny — zauważył król. — To zbyt hojny dar. Nie możemy go przyjąć. Są dla nas zbyt szczodrzy.

— Sugerowałem jedynie, Jaśnie Panie, że lud lubi, kiedy królowie przywożą do kraju wartościowe przedmioty — rzekł Dżentelmen Ostatniej Szansy.

— Jak na przykład całe kraje — wtrąciła Daphne, rzucając mu surowe spojrzenie.

— Ale to ma być podarunek, panie Black. Nie ma mowy o łupach wojennych — oświadczył król.

— Doprawdy to bardzo szczęśliwy, choć trochę nietypowy obrót spraw — stwierdził gładko pan Black.

— I wy też nam coś podarujecie — oznajmił Mau. — Kiedy dużo się zabiera, coś trzeba oddać. Pilu?

— Duży teleskop — wyliczał Pilu — i łódź rozmiarowości Słodkiej Judy, i dziesięć beczek solonej wołowiny, i narzędzia wszelkich rozmiarowości. Drewno, metale wszelkiej rodzajowości, książki z obrazkami i słowami o tych obrazkach…

Trwało to jakiś czas i kiedy skończył, Daphne stwierdziła:

— To wciąż bardzo mało, papo, nawet ze statkiem. I pamiętaj, pierwszą rzeczą, o którą poprosili, był teleskop. Jak możesz im odmówić?

Król się uśmiechnął.

— Nie odmówię. Nie będę się też głośno zastanawiał, czy ktoś im pomagał w skompilowaniu tej listy. W każdym razie całkiem mi się podobają „metale wszelkiej rodzajowości”. I oczywiście masz rację. Naukowcy będą tu tłumnie przybywać. A wy możecie zatrzymać swoje wrota, Mau.

— Nie — sprzeciwił się stanowczo Mau. — Były zamknięte zbyt długo, Wasza Królewskość. Nie pozwolę, żeby znowu się zatrzasnęły. Ale jest jeszcze jedna prośba, bardzo prosta. Każdy uczony, który tu przybędzie obejrzeć to, co było kiedyś naszą wiedzą, musi podzielić się z nami wszystkim, co sam wie.

— Wykłady! — zawołała Daphne. — O tak!

— I jeszcze — dodał Mau — zależy nam na doktrynach.

Biskup, który zaczął się już czuć zlekceważony, w tym momencie rozchmurzył się i energicznie wysunął do przodu.

— Jeśli mogę jakoś pomóc… — zaczął głosem pełnym nadziei.

— Żebyśmy czuli się lepiej — wyjaśnił Mau i rzucił Daphne błagalne spojrzenie.

— Święte słowa — powiedział biskup. — Czuję, że…

Daphne westchnęła.

— Przepraszam, Wasza Eminencjo, ale jemu chodzi o doktorów.

— Ach tak — zasmucił się biskup. — Głupiec ze mnie!

— Ale jeśli ksiądz jest dobry w negocjacjach, być może Mau będzie zainteresowany. — Zerknęła na Mau, który zerknął na nią, a potem na Dżentelmenów Ostatniej Szansy, potem na króla, potem na Ptaszynkę, a potem znowu na nią.

Wie, że wyjeżdżam, pomyślała. I to niedługo. Muszę. Jedyne dziecko króla nie może mieszkać na zagubionej na morzu wyspie. Potrafiłby czytać ze mnie jak z książki, gdyby czytał książki. On wie. Widzę to po jego minie.

* * *

O świcie siedem dni po przybiciu do wyspy Ptaszynki kapitan Samson był gotów do ponownego wypłynięcia w morze. W Port Mercia na okręt załadowano już większą część zaopatrzenia na powrotny odcinek podróży, ale żeby zabrać osiem ton złota, trzeba się solidnie napracować, zwłaszcza jeśli nie chce się przy tym zostawić ani odrobiny złotego pyłu.

Teraz okręt czekał za rafą, ledwie widoczny we mgle. Wyglądał jak zabawka, ale z Zakątka Kobiet wszystko było kwestią perspektywy.

Szkuner gubernatora odpłynął poprzedniego dnia, żegnany hałaśliwie przez wyspiarzy, z dużo mniejszymi zapasami narzędzi, nafty, płótna żaglowego i sztućców niż przed wizytą. Najszybszy żaglowiec świata czekał niecierpliwie na kolejny lot.

O tej porze dnia polana była praktycznie wyludniona, z chat dolatywały jednak pojedyncze odgłosy chrapania oraz bulgot z chaty niewiasty o tym samym imieniu. Ogrody milczały, nasłuchiwały. Zresztą Zakątek potrafił słuchać, Daphne była tego pewna. Nakłaniał do słuchania, bo i ona słuchała. Musiał nawet nakłonić do słuchania jej babkę, wczoraj bowiem Daphne widziała, jak siedzi obok pani Bulgot, która ewidentnie była kobietą wielkiej mocy, skoro jej nowa towarzyszka żuła za nią kawałek solonej wołowiny. Jaśnie Pani nie zauważyła, że obserwuje ją wnuczka, co prawdopodobnie wyszło na dobre jednej i drugiej.

Daphne rozejrzała się dookoła.

— Przyszłam się pożegnać — powiedziała. — I podziękować. — Nie wykrzyczała tych słów. Pramatki albo słuchały, albo nie.

Stała i czekała. Nie było odpowiedzi prócz milczenia warzyw oraz, w oddali, pantalonowca zwracającego resztki kolacji.

— W każdym razie dziękuję — powtórzyła i odwróciła się.

Czy istniały naprawdę? — pomyślała. Tutaj tak szybko gasną wspomnienia. Zdaje się, że są zwiewane do morza. Będę jednak pamiętać. I w jej głowie zabrzmiał cichnący głos „To dobrze!”, a może tylko sobie to wyobraziła. Życie staje się naprawdę skomplikowane, kiedy się za dużo myśli.

* * *

Król poprosił cieślę z Ptaszynki, żeby pomógł — w czasie tych kilku dni, kiedy przebywał na wyspie — przy nowej budowli rozpoczętej przez cieślę z jego szkunera i wkrótce, ponieważ ludzie czują się nieswojo, oglądając króla przy pracy z zakasanymi rękawami, obydwie załogi zakasały też swoje. Pozostałości Judy zamieniły się w jeszcze jedną długą chatę i wielką stertę przydatnych rzeczy. Z samą „słodką Judy” na czele. Była nieoczekiwanym znaleziskiem.

Dziób statku podczas lądowania dostał się między dwa potężne figowce i figura zaklinowała się tam, niewidoczna i nieuszkodzona, gdy statek runął na ziemię.

Para marynarzy przybiła rzeźbę nad wejściem przy aprobacie wszystkich prócz króla, który zastanawiał się na głos, czy jej obnażona pierś nie będzie czymś niestosownym. Nie rozumiał, dlaczego wszyscy wybuchnęli śmiechem, ale był zadowolony, że tak się stało. Zrehabilitował się za „diecezję”.

Teraz Daphne spojrzała na nią po raz ostatni. Na drewnianych wargach błąkał się uśmiech i ktoś zawiesił jej na szyi girlandę z kwiatów.

Daphne dygnęła przed nią, bo jeśli jakaś nieożywiona rzecz zasłużyła sobie na szacunek, to była nią Judy. Daphne nauczono się kłaniać wiele lat temu i choć na wyspie umiejętność ta była przydatna jeszcze mniej niż jazda na lodzie, ten jeden raz dygnięcie było dokładnie tym, co należało zrobić.

* * *

Na skraju laguny czekała łódź. Czekała od jakiegoś czasu. Tłum rozszedł się, bo gdy długo macha się czemuś, co wcale się nie kwapi do odpłynięcia, wkrada się nuda. W każdym razie Cahle taktownie (i zarazem niezbyt taktownie) nakłoniła ludzi, żeby wrócili na pola. Wiedziała kiedy ktoś potrzebuje przestrzeni. Poza tym Daphne pożegnała się już ze wszystkimi zeszłego wieczoru podczas wielkiej uczty — król był tam jedynym spodniowcem, któremu wytatuowano falę zachodu słońca, i wszyscy śmiali się i płakali. Dżentelmeni Ostatniej Szansy zaledwie kilka godzin temu przenieśli króla na statek, ponieważ był on, jak się wyrazili, „nieco zmęczony”, co jest zaszyfrowaną wiadomością o treści „za dużo piwa”.