Teraz, prócz psa wygrzewającego się na słońcu, wydawało się, że Daphne ma całą okolicę dla siebie, chociaż założyłaby się o wszystko, że z pól obserwują ją setki oczu.
Spojrzała w stronę plaży. Ujrzała czekającą łódź i Mau, który stał z dzidą tam, gdzie zwykle. Kiedy podeszła do niego, podniósł wzrok ze słabym półuśmieszkiem, który pojawiał się na jego twarzy zawsze, gdy nie był czegoś pewien.
— Wszyscy już są na pokładzie — poinformował.
— Ja tu wrócę — obiecała Daphne.
Mau szpicem dzidy rysował w piasku esy-floresy.
— Tak, wiem — powiedział.
— Ale ja mówię poważnie.
— Tak, wiem.
— Coś mi się zdaje, że mi nie wierzysz.
— Ja wierzę. Ale ty chyba nie.
Daphne wbiła wzrok w piasek.
— Tak, wiem — przyznała cicho. — Ojciec zamierza wysłać babkę, żeby była naszym ambasadorem w Stanach Połączonych teraz, kiedy już czuje się lepiej. Wymyśliła sobie, że będzie mogła się panoszyć wśród tych wszystkich przemądrzałych bostończyków, ale udaje niezadowoloną. A właściwie będzie się tam panioszyć, co prawdopodobnie jest jeszcze gorsze. A on nie ma nikogo, no może prócz mnóstwa dworzan, członków rządu i poddanych Imperium, rzecz jasna, ale oni nie znają jego jako jego, rozumiesz, znają go tylko jako twarz pod koroną. Och, to wszystko jest takie straszne. Ale ojciec mnie potrzebuje.
— Na pewno — zgodził się Mau.
Daphne rzuciła mu gniewne spojrzenie. Głupio było myśleć w ten sposób, ale wolałaby, żeby się z nią nie zgadzał… może nie nie zgadzał, raczej zaprotestował… no… nie zaprotestował, właściwie to… żeby był zawiedziony. Trudno się rozmawia z kimś, kto wszystko rozumie, dała więc za wygraną i dopiero wtedy zauważyła coś na jego ramieniu.
— Co ci się stało? — zapytała. — Jak to okropnie wygląda!
— To tylko siniak. Po wczorajszej uczcie ja też zrobiłem sobie tatuaż. Popatrz.
Spojrzała. Na jego lewym przegubie widniał mały niebieski krab pustelnik.
— Bardzo ładne!
— Milo mi wytatuował. I na ramieniu… — Obrócił się, żeby jej zademonstrować.
— Fala zachodzącego słońca — powiedziała Daphne. — Och, tak się cieszę, że postanowiłeś to zrobić w…
— Przyjrzyj się, dziewczyno-duchu — powiedział z uśmiechem Mau.
— Co? Hm… Och, fala idzie w złą stronę.
— W dobrą. To fala wschodu słońca, a my jesteśmy jej dziećmi i już nigdy nie pogrążymy się w ciemności. Złożyłem śluby. Mamy nowy świat. Potrzebuje nowych ludzi. I masz rację. Twój ojciec jest dobrym człowiekiem., ale potrzebuje ciebie bardziej niż… ta wyspa.
— No cóż, chyba…
— Potrzebuje twojej siły — ciągnął Mau. — Obserwowałem was razem. Nadajesz kształt jego światu. A on nada kształt twojej biednej nacji. Musisz wejść z nim na ten statek. Musisz być przy nim. W głębi ducha wiesz o tym. Będziesz miała swój cel. Ludzie będą słuchać. — Wstał i wziął ją za rękę. — Powiedziałem ci, że Imo stworzył wiele światów. Powiedziałem ci, że czasem wydaje mi się, że mogę zajrzeć na chwilę do świata, którego nie nawiedziła wielka fala. No więc teraz wejdziesz na pokład tego statku albo… nie. Cokolwiek zdecydujesz, twój wybór będzie oznaczał, że powstaną dwa nowe światy. I może czasami, na granicy snu, ujrzymy cień tego drugiego świata. Nie będzie smutnych wspomnień…
— Tak, ale…
— Ani słowa więcej. Znamy je wszystkie, wszystkie słowa, które nie powinny zostać wypowiedziane. Ale dzięki tobie mój świat stał się doskonalszy.
Daphne gorączkowo szukała w głowie jakiejś odpowiedzi i wymyśliła tylko:
— Bandaż na nodze pani Whi-ara powinien jutro zostać zdjęty. Hm, Wciąż mi się nie podoba ręka Caahy; według lekarza z Ptaszynki goi się prawidłowo, ale chyba warto obudzić panią Bulgot, żeby ją obejrzała. O, i nie daj jej się nabrać: nie może pogryźć mięsa tymi złotymi zębami, więc ktoś musi to dla niej zrobić i… chyba nie idzie mi zbyt dobrze, prawda?…
Mau roześmiał się.
— Jak możesz tak mówić? — Pocałował ją w policzek, nieco nieporadnie, i dodał: — I teraz oboje odejdziemy, bez żalu, a kiedy się znowu spotkamy, będzie to spotkanie starych przyjaciół.
Daphne kiwnęła głową i wydmuchała nos w ostatnią czystą chusteczkę. I statek odpłynął. I Mau wybrał się na ryby. Był winny jedną Nawiemu.
Dzisiaj
Sejsmograf tykał do siebie cichutko w kącie pracowni. Starzec przerwał, żeby spojrzeć na wodnosamolot lądujący w lagunie.
— Ach, to pewnie młody Jason, który przyleciał popracować w obserwatorium. — Westchnął. — Na pewno robią tam wspaniałe rzeczy, ale tak między nami, nigdy nie zachwycałem się radioteleskopem, do którego nie można zajrzeć. Przepraszam, na czym to stanęliśmy? — zapytał.
Chłopak i dziewczyna wpatrywali się w niego.
— Mówiłeś, że statek odpłynął? — podpowiedział chłopiec.
— Ach tak. Właśnie. Statek odpłynął. Jak to ze statkami.
— I? — zapytał chłopiec.
— I to wszystko. Statek odpłynął.
— I nie było ślubu ani nic takiego? — zdziwiła się dziewczyna. Wyglądała na naprawdę wstrząśniętą.
— O nie — powiedział starzec. — Ślubu nie było. Co do „nic takiego” nie jestem pewien. Może parę pocałunków…
— Ale tak się nie kończy opowieści — zaprotestował chłopiec. — Wybrał się na ryby!
— Kiedy właśnie takie zakończenia zdarzają się w prawdziwym życiu — odparł starzec — i czyż nie jest to historia o tym, co prawdziwe? Chociaż zawsze podejrzewałem, że Mau wybrał się na ryby, żeby ludzie nie zobaczyli jego łez. Musiał się czuć bardzo samotny. „Jeśli chcecie złożyć ofiarę — powiedział później — złóżcie ją ze swojego czasu na ołtarzu wspólnego dobra. A rybę zjedzcie albo oddajcie głodnemu”.
Starzec spojrzał na smętne miny swoich słuchaczy, odkaszlnął cicho i dodał:
— Statek jednak wrócił.
— Z dziewczyną-duchem, prawda? — zapytała dziewczyna.
— O tak — odparł starzec. — Jakiś rok później.
— Ach, wiedziałam! — zawołała triumfalnie.
— I z teleskopem? — zapytał chłopiec.
— Oczywiście! Szesnastocalowy teleskop newtonowski był jedną z pierwszych rzeczy, które wyładowano! Tej nocy wszyscy do niego zajrzeli! — relacjonował starzec. — Przywieziono też wszystkie rzeczy z listy oraz sześciu członków Towarzystwa Królewskiego, tak jak obiecano. — Starzec uśmiechnął się szeroko. — Oczywiście od tamtej pory gościliśmy wielu uczonych. Ojciec mi mówił, że na tym krześle siedział sam Einstein i grał na skrzypcach. Interesującą ciekawostką jest to, że ojciec akompaniował mu na bębnie i efekt uznano za… niezwykły. Ja sam miałem zaszczyt akompaniować sir Patrickowi Moore’owi i profesorowi Richardowi Feynmanowi, kiedy przybyli tu razem. Ksylofon, bongo i bęben. Cudowne! Bardzo muzykalne bestie z tych naukowców. I z wielką dumą uścisnąłem dłoń profesorowi Carlowi Saganowi, kiedy przybył tu z ludźmi z telewizji elektrycznej. Pamiętacie, co oszklanych paciorkach na sklepieniu jaskini myślała dziewczyna-duch? Że to gwiezdna mapa, ale nie potrafiła jej odczytać? Profesor pokazał światu, że te paciorki rzeczywiście przedstawiają gwiazdy, ale w układzie sprzed trzydziestu jeden tysięcy lat, co zostało potwierdzone przez coś, co nazywa się datowaniem metodą rozszczepienia uranu. Badaniu poddano szkło, z którego zrobiono nasze małe gwiazdy. Cały czas dowiadujemy się czegoś nowego. Nie pamiętam, ilu przybyło tutaj astronautów. Co ciekawe, chociaż kilku z nich poleciało na Księżyc, żaden z nich nie spotkał owej kobiety, która tam mieszka.