Выбрать главу

Iskilip pochylił się w stronę Rovica. Dzierżąca berło ręka drżała tak mocno, że szczęki czaszki zaklekotały. — Czy Ludzie Gwiazd nauczyli was jak robić te przedmioty? — krzyknął. — Nigdy nie przypuszczałem… Posłaniec nigdy nie mówił o innych…

Rovic uniósł dłonie do góry. — Nie tak szybko, Wasza Świątobliwość, bardzo proszę — powiedział. — Słabo władamy waszym językiem. Nie zrozumiałem ani słowa.

To było kłamstwo. Wszystkim oficerom polecono udawać, że znają hisagazi gorzej niż to było w istocie (wprawiliśmy się w tym języku przez ćwiczenia ze sobą w tajemnicy). W ten sposób miał wspaniałą wymówkę dla wymijających odpowiedzi.

— Najlepiej będzie, jeśli pomówimy o tym na osobności; Wasza Świątobliwość — zaproponował Guzan, spoglądając na dworzan. Odwzajemnili mu się pełnym zazdrości spojrzeniem.

Iskilip siedział zgarbiony w swoim okazałym królewskim stroju. Jego słowa były stanowcze, ale wypowiedział je głosem starego, zmęczonego człowieka.

— Nie wiem. Jeśli ci przybysze są już wtajemniczeni, z pewnością możemy pokazać im co mamy. Ale jeśli nie — gdyby pogańskie uszy mały usłyszeć opowieść naszego Posłańca…

Guzan wzniósł władczą rękę. Zuchwały i ambitny, od dawna duszący się w swej mało ważnej prowincji, tego dnia był w swoim żywiole. — Wasza Świątobliwość — powiedział — czemu ta historia była przez wszystkie te lata otoczona tajemnicę? Częściowo po to, by utrzymać naród w posłuszeństwie. Ale czy oprócz tego Wy i Wasi doradcy nie. obawialiście się, że żądny wiedzy świat przybywszy tu zaleje nas i zniszczy? Cóż, jeśli pozwolimy, by błękitnoocy ludzie nie zaspokoiwszy ciekawości odjechali, z pewnością wrócą tu z posiłkami. Więc nic nie tracimy wyjawiając im prawdę. Jeśli nie mają swego Posłańca i na nic nam się nie przydadzą, to i tak będzie czas, by ich zgładzić. Ale jeśli naprawdę i do nich przybył Posłaniec, czegoż nie będziemy mogli razem zdziałać!

Powiedział to szybko i cicho, żebyśmy my, Montaliriańczycy, nie mogli go zrozumieć. I rzeczywiście nasi oficerowie nie zrozumieli, ale moje młode uszy uchwyciły sens jego wypowiedzi, a Rovic uśmiechał się tak bezmyślnie, że domyśliłem się, iż rozumie każde słowo.

W końcu zdecydowali zaprowadzić naszego przywódcę — i moją skromną osobę, bo żaden hisagaziański szlachcic nie rusza się nigdzie bez osoby towarzyszącej — na górę do świątyni. Iskilip osobiście prowadził, a za nim szedł Guzan i dwaj krzepcy książęta. Dwunastu włóczników zamykało pochód. Pomyślałem, że szpada Rovica nie na wiele by się zdała w razie jakichś problemów, ale zacisnąłem usta i zmusiłem się do podążenia za nim. Wyglądał tak ochoczo, jak dzieciak w Dzień Dziękczynienia. Zęby błyszczały w uśmiechu, a pióra beretu fantazyjnie opadały na czoło. Nikomu nie przyszłoby do głowy, że zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa.

Wyruszyliśmy o zachodzie słońca — na tamtej półkuli mniej zwraca się uwagę na odróżnianie pór dnia. Widząc, że Siett i Balant znajdują się w położeniu oznaczającym wysoki przypływ, nie byłem zadowolony, że Nikum niemalże zniknęło pod wodą. A jednak kiedy wspinaliśmy się kamienistą ścieżką do świątyni, widok roztaczający się przed moimi oczyma był najdziwniejszym, jaki kiedykolwiek widziałem.

Pod nami leżała tafla wody, nad którą unosiły się dachy miasta, u wejścia do zatoki fale pieniły się na skałach. Wzgórza nad nami były całkiem czarne, a ognisty zachód słońca krwawo barwił wody. Zza chmur wyzierał blady sierp Tambura. Po obu stronach ścieżki rosła sucha trawa. Na wschodzie, na purpurowym niebie zaczęły się pojawiać pierwsze gwiazdy. Tym razem gwiazdy nie przyniosły mi uspokojenia. Szliśmy w milczeniu. Bose stopy tubylców stąpały bezgłośnie. Dzwoneczki przy butach Rovica brzęczały cichutko.

Świątynia była zbudowana z rozmachem. Wewnątrz tworzących czworobok bazaltowych murów znajdowało się kilka budynków z tego samego materiału. Dachy pokryte były świeżo ściętymi liśćmi. Z Iskilipem na czele minęliśmy zakonników i kapłanów i weszliśmy do drewnianej chaty za sanktuarium. Dwóch wartowników stało w drzwiach, ale na widok Iskilipa uklękli. Monarcha zastukał swoim dziwnym berłem. Zaschło mi w ustach, a serce waliło jak młotem. Spodziewałem się ujrzeć jakąś istotę szkaradną lub cudowną. Kiedy drzwi się otworzyły, zaskoczony byłem widokiem zwykłego mężczyzny, w dodatku mizernej postury. W świetle lampy przyjrzałem się jego siedzibie — był to pokój czysty, skromny, ale wygodny, taki jak przeciętne mieszkanie hisagaziańskie. On sam odziany był w spódnicę z trzciny, spod której wychodziły cienkie i krzywe nogi starego człowieka. Był chudy, ale trzymał się prosto z dumnie uniesioną głową. Jego skóra była nieco ciemniejsza od naszej, a jaśniejsza od skóry Hisagaziańczyków, oczy brązowe, a broda rzadka. Nos, usta i zarys szczęki różniły rysy jego twarzy od innych ras. Ale był to człowiek, nic więcej.

Weszliśmy do chaty, zostawiając włóczników na zewnątrz. Iskilip przedstawił nas na wpół rytualnie. Guzan i książęta stali niespokojnie, lecz wcale nie przerażeni. Od dawna przywykli do tego rodzaju ceremonii. Z twarzy Rovica nie sposób było wyczytać co myśli. Ukłonił się Val Nirowi, Posłańcowi Niebios i w kilku słowach wyjaśnił skąd i po co przybyliśmy. Ale kiedy mówił ich oczy spotkały się i widziałem, że ocenia człowieka z gwiazd.

— Oto mój dom — powiedział Val Nira. Powtarzał te słowa zapewne już wiele razy. Nie zauważył jeszcze naszych metalowych przedmiotów, albo nie pojął jakie mają dla niego znaczenie. Od… czterdziestu trzech lat, nie myje się, Iskilip? Traktowano mnie bardzo dobrze. I jeśli czasem miałem ochotę płakać w samotności, to cóż, taki jest los proroka.

Monarcha poruszył się, zakłopotany. — Jego demon opuścił go wyjaśnił. — Teraz jest zwykłym człowiekiem. To jest właśnie nasza tajemnica. Nie zawsze tak było. Pamiętam chwilę, kiedy przybył. Przepowiadał niezwykłe rzeczy, a wszyscy ludzie padali przed nim na twarz. Ale od czasu, kiedy jego demon wrócił do gwiazd stracił swoją siłę. Ludzie nie uwierzyliby w to, wiec nadal udajemy, że nic się nie zmieniło, by uniknąć niepokoju.

— Który naruszyłby wasze przywileje — wtrącił Val Nira z ironią. Wtedy Iskilip był młody — dodał patrząc na Rovica — i istniały wątpliwości co do — dziedziczenia tronu. Użyczyłem mu swego wpływu. Obiecał, że w zamian zrobi coś dla mnie.

— Próbowałem — powiedział król. — Zapytaj wszystkich mężczyzn, którzy utonęli, jeśli nie wierzysz. Ale inna była wola bogów.

— Najwidoczniej tak — wzruszył ramionami Val Nira.

— Na tych wyspach jest niewiele rud i nikt nie potrafi rozpoznać tych, które mi są potrzebne. Do stałego lądu za daleko jest dla czółen Hisagazi. Ale nie przeczę, że próbowałeś, Iskilip. Po raz pierwszy obcy zostali obdarzeni królewskim zaufaniem, przyjaciele. Czy jesteście pewni, że zdołacie powrócić żywi?

— Ależ, co też, są naszymi gośćmi! — wybuchneli Iskilip i Guzan niemal równocześnie.

— Poza tym — uśmiechnął się Rovic — znałem już prawie całą tajemnice. Mój kraj ma również swoje tajemnice. Tak, myślę, że możemy coś wspólnie zdziałać, Wasza Świątobliwość.

Król zadrżał. Jego głos zabrzmiał jak skrzek. — Czy rzeczywiście wy też macie Posłańca?