Выбрать главу

– A blokadę na reaktorze też masz? – zapytał ze złością w głosie Raszyn. – A blokader głównego rdzenia kierowania ogniem?! Co?

– Ale numer… – wymamrotał oszołomiony Essex. – To ci gówno… Znalazłeś odbiorniki?

– Na razie jeszcze nie. Znajdę, nie martw się. Ale co mamy teraz robić, Phil?

– Nalać i wypić – powiedział rozsądnie Tyłek. – Przekleństwo! Ale już jutro każę swoim technikom… Tfu!

– No właśnie – skinął głową admirał, rozlewając truciznę do szklanek. – Ja wymieniłem już starszego technika, tobie radzę to samo. A wcześniej ani ruchu!

– Ach, to dlatego nie ruszyłeś Foksa! – domyślił się Essex. – Przyznaję, to było cwane.

– Fox nie ma pojęcia, po co to zostało zrobione. On się tylko poskarżył, że Schacci za wiele sobie pozwala. A ja powiedziałem: No to daj mu w ryj. Fox mówi: Poważnie? A ja na to: Uważaj, że to rozkaz. No i mu przyłożył.

– Jaka ta załoga… posłuszna.

– Nie mają wyjścia. Na dół? Kto tam na nich czeka?

– E tam, przesada! – sprzeciwił się Tyłek. – Na dole jest cała masa takich, co chcieliby im obić pyski. Słyszałem, że nawet cywilni astronauci czasem obrywają.

– Schacci pełzał przede mną na kolanach – westchnął Raszyn i przyssał się do szklanki.

– Teraz dadzą mu w dupę! – Essex z okrutnym uśmiechem też łyknął trucizny.

– Z czego ty to pędzisz? – zapytał dowódca Grupy F, podnosząc szklankę i przyglądając się trunkowi pod światło.

– Tajemnica służbowej produkcji – uchylił się od odpowiedzi szef sztabu. – Przecież zwykłej wódeczki nie ma…

– I takie coś piją dwaj admirałowie – podsumował Raszyn.

– No to co zrobimy? – przeszedł do konkretów Tyłek, wychylając się w kierunku kolegi i patrząc mu uważnie w oczy. – Sytuacja patowa. Ludzkość jest nam przeciwna, wiesz to przecież. Na dole szaleje propaganda mająca na celu likwidację armii jako takiej. Co trzeci Ziemianin miał rodzinę albo przyjaciół na Marsie i Wenus. Wszyscy bez wyjątku ciężko zapłacili za tę wojnę. Rozwiążą nas, Aleks, w pizdu!

– A co na to twoi analitycy?

– Właśnie to mówią. Nawet jeśli Zebranie Akcjonariuszy zadecydowałoby, że na razie wszystko będzie jak dotychczas. Rada Dyrektorów tak podbechtała opinię publiczną, że po prostu nie mogą się wycofać. Przypuśćmy, że siły policyjne na razie nie będą ruszone. Piraci, kontrabanda… Ale Grupa F na pewno jest skończona. Szykuj się na emeryturę, stary. Oto co radzą moi analitycy.

– Wiesz, Phil – zaczął Raszyn – ja przecież się zapieram dla zasady. Mam gdzieś tę armię. Ja w ogóle nie jestem żołnierzem. Z moralnego punktu widzenia naprawdę nie mamy racji.

– Nie gadaj. Wypełnialiśmy rozkazy. Kropka. A teraz z nas właśnie robi się kozły ofiarne.

– Poczekaj, Phil. Ilu ludzi załatwiliśmy na Marsie?

– To nie my, Aleks. Bez przesady. To crushery i desant. Grupa F przyciskała okręty separatystów do powierzchni globu. I koniec. OK, rozwaliliśmy ileś tam tych pudeł, ale one co? Startowały, żeby pospacerować? Nie bombardowaliśmy. Nie paliliśmy. I na marginesie, nie my wymyśliliśmy, że Mars i Wenus mają się uniezależnić. I nie my, że nie wolno im tego robić. Tak więc ja cię…

– Ależ ja mam co innego na myśli, Phil. Powiedz mi, jakie masz argumenty na korzyść tezy, że nie warto jeszcze rozwiązywać armii?

Essex nalał sobie berbeluchy, podniósł szklankę do ust i zamyślił się.

– Masz kogoś na dole… – mruknął.

– Raczej nie – westchnął Raszyn. – Ostatnia moja rozmowa z synem trwała minutę i mówił przede wszystkim Igor. Tak więc na dole też nikomu nie jestem potrzebny. Ale do rzeczy, Phil. Po co teraz Ziemi wojenno-kosmiczne siły?

– Ziemia ma w dupie wojenno-kosmiczne siły.

– Dokładnie – skinął głową admirał. – Grupa F jest potrzebna tylko tym, co w niej służą. Bo nie mają gdzie się podziać. Tak sądzą wszystkie trzy zamieszkane planety Słonecznego. Trzy suwerenne państwa. Trzy potężne firmy. I nie tylko sądzą, ale i mówią o tym. Krzyczą. A my co?

– A my co? – tępo powtórzył Tyłek.

– Według mnie, i Ziemi, i Wenus, i Marsowi Grupa F jest potrzebna jak cholera – skromnie rzucił Raszyn. – Flotę desantową i bombardującą można rzeczywiście rozwiązać, ale my z naszym ogromnym doświadczeniem walki w otwartej przestrzeni…

– Tak? – ożywił się Essex.

– Phil, stary dureń z ciebie. Kto niby będzie ich bronił przed zewnętrznym niebezpieczeństwem, jeśli nie my?

– Przed zewnętrznym niebezpieczeństwem? – powtórzył jak echo Tyłek.

– Dlaczego milczy stacja na Cerberze? – zapytał admirał. – Wyjaśniłeś to?

– Badamy… – bąknął Essex. – Telemetria… Wiesz… Niedługo będziemy wiedzieć.

– Poślij tam scouta, Phil.

– Po co? – ten zdziwił się szczerze.

– Żeby było jasne, dlaczego zamilkła stacja.

– No wiesz co! – Tyłek wybuchnął śmiechem. – Przecież tam się leci dwa miesiące! A sygnał może pojawić się jutro, może pojutrze. Coś się tam pewnie zacięło.

– A co niby miało się tam zaciąć?

– Nie wiem – przyznał Essex. – Niby nie ma co. Wszystko proste jak świński ogon. Superdokładne.

– Właśnie. – Raszyn pokiwał głową. – Poślij tam scouta, Phil. Poślij „Ripley”. Jutro. A na Cerbera niech lecą nie dwa miesiące, a trzy tygodnie.

– Pieniądze, Aleks… – Do Tyłka w końcu dotarło, że admirał nie żartuje. – Z jakiego funduszu mam za to zapłacić? Trzy tygodnie na Cerbera – coś ty?! Policz to – trzeba będzie boostera z „Gordona”, żeby się tak rozpędzić…

– Ile zostało czasu do Zebrania Akcjonariuszy? Trzy miesiące, Phil. Policz to sobie sam – trzy tygodnie tam, tyle samo na zwiad. I jeszcze miesiąc będziemy przekonywali tych kretynów, że stacja została zniszczona przez Obcych. A booster ja opłacę, skoro jesteś taki skąpy. Z funduszu rezerwowego.

Przez długą chwilę Essex wytrzeszczał gały na Raszyna.

– Aleks, zwariowałeś? – zapytał z nadzieją w głosie.

– Chciałbym – odparł poważnie admirał.

* * *

Scout „Ripley” był małym, zwinnym stateczkiem, którego siedemdziesiąt procent objętości zajmowała sekcja silnika, a kolejne dwadzieścia – skanery optyczne i radarowe. Załoga liczyła pięć osób i na czas lotu musiała zakładać ogromne i nieporęczne skafandry przeciwprzeciążeniowe wyposażone w systemy odżywiania, uzupełniania płynów i kanalizacji.

Scout porusza się z przeciążeniem, przy którym człowiekowi w zwyczajnym speckostiumie wypłynęłyby oczy. Życie miesiącami w skafandrze nie jest łatwe, ale za to „Ripley” zaliczyła dwie wojny z zerowym kontem przestrzelin. Można było próbować do niej celować, trafiać – nie.

Wyposażenie scouta cechowało się spartańskim duchem, żeby nie powiedzieć gorzej. Jego najbardziej komfortowym elementem była muszla z pasami przystosowana do użytkowania w nieważkości. Na klapie ktoś wydrapał nie srać!

– Po co to? – zapytał Raszyn, wisząc głową w dół nad klozetem.

– Żart – wyjaśnił commander Fein. – I tak nigdy z niej nie korzystaliśmy. Nie było czasu. Walczyliśmy.

– Dobra – rzucił admirał. – Będziemy utrzymywali, że nie zauważyłem uszkodzenia mienia służbowego. Posłuchaj, Abe. Widzisz, przyszedłem tu sam… – zamilkł lekko zmieszany.

– Widzę – skinął głową Fein. – No i jak się tu panu podoba? Nie uwiera?

– Ale za to kiedy ostatni raz ta pchła była trafiona?