Выбрать главу

– Jak coś jeszcze nagram, zadzwonię.

W samochodzie odsłuchałem nagranie z pierwszego dyktafonu i włosy stanęły mi na głowie. Rozpoznałem zdenerwowany głos Stefana Radwana: „Kiedy odzyskam córkę?… Dobrze, żadnej policji… Obiecał pan, że szybko wróci do domu… Jestem spokojny, ale chcę mieć pewność… Zostawiam pieniądze w sklepie. Tak, tak, w tym sklepie… Gdzie ona jest? Chcę z nią porozmawiać… Muszę, bo panu nie wierzę… Tak, czekam”. Usłyszałem trzaski, jakby ktoś łamał plastik. Po chwili znów rozległ się dzwonek telefonu i głos Radwana: „Słyszę… Nana? Boże, ty żyjesz… Nic się nie martw… Tak, wiem, że wszystko jest w porządku… Czekam na jej powrót. Dotrzymam swojej części umowy. Dostanie pan milion euro, jak obiecałem… Kiedy córka wróci do domu? Dobrze, czekam…”. Domyśliłem się, że obaj rozmawiali przez jednorazowe karty telefoniczne i w ten sposób byli nie do namierzenia. Dlatego bilingi nie mogły naprowadzić policji na jakikolwiek trop. Dowiedziałem się najważniejszego – ojczym Nany nie był porywaczem i naprawdę chciał odzyskać córkę. Nie podobały mi się tylko zdjęcia pornograficzne w jego komputerze. Nadal musiałem go podejrzewać o skłonności pedofilskie.

Sięgnąłem po drugi dyktafon. Włączyłem go i usłyszałem znajomy głos. Nie mogłem sobie przypomnieć, do kogo należał, ale byłem pewien, że już go gdzieś słyszałem: „To ja… Nie tak miało być… Miałeś czekać na moją decyzję… Tak, ale te nowe okoliczności… Spotkajmy się… Dobrze, na Starym Mieście… Tak, tam gdzie zwykle. O dwudziestej…”. Nagranie zostało przerwane i znów usłyszałem trzask plastiku. Tym razem nabrałem pewności, że w ten sposób były usuwane i niszczone jednorazowe karty telefoniczne. Mniej więcej w połowie rozmowy przypomniałem sobie głos szefa ochrony Stefana Radwana. O ile pamiętałem, Walewski położył mi kiedyś na biurku pełną listę wszystkich ochroniarzy miliardera. Szef ochrony nazywał się Michał Gabryś. Jego życiorys był bardzo interesujący. Gabryś najpierw uczył się fachu w Polsce, potem w komunistycznej Rosji, w końcu u Amerykanów. Przez jakiś czas służył w jednostkach specjalnych, a potem jako instruktor w wojskach powietrzno-desantowych. Miał też kilkuletni epizod w trzech ambasadach. Od przenoszenia papierów z pokoju do pokoju tak mu się wzmocniły mięśnie, że teraz mógł bez wysiłku podnieść stukilową sztangę. Nawet nie chciałem sobie wyobrażać, że przez ręce tego człowieka prześlizgnęli się najbardziej kłopotliwi dla komunistów dysydenci. Gabryś mógł być tym, który pierwszy odnotowywał ich nagłe zgony. Oczywiście na serce, bo kto z emigrantów politycznych miałby czas umrzeć inaczej, prawda? Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że sprawa zaczynała mocno śmierdzieć. Nie mogłem jeszcze skojarzyć niektórych informacji, ale obraz stopniowo się wyostrzał. Najwyraźniej szef ochrony na własną rękę usiłował ratować córkę swojego szefa. Tylko dlaczego?

Przez następnych kilka godzin siedziałem w biurze i czekałem na telefon od Walewskiego. Susan przytuliła się do mnie aż dwa razy i oboje mieliśmy z tego powodu dużo radości. Trzeba przyznać, że świeże związki miały nad starymi tę przewagę, iż człowiek angażował się w nie tak, jak stał. Potem, w miarę upływu czasu, stopniowo znajdował czas na rozbieranie i ubieranie, na rozmowę, na jej brak, aż w końcu w ogóle przestawał się rozbierać i ubierać. Susan odsłuchała rozmowy na dyktafonie i była wyraźnie poruszona.

– A więc ojciec Nany nie ma żadnego wina – stwierdziła, a ja wywnioskowałem z tego, że według niej Radwan jest po prostu niewinny.

– Pozostaje kwestia zdjęć – powiedziałem to na wpół do siebie. Piłem kolejną kawę i zastanawiałem się, jakim cudem ojczym dzwonił z Puszczy Białowieskiej, z domu, gdzie więziono Nanę, do swojego szefa ochrony. I po co, skoro się nie odezwał? Dlaczego nie skorzystał z jednorazowej karty? No i gdzie nagle zniknęły zdjęcia z komputera? Kto zamienił twarde dyski?

– Co myślisz o tym szefie ochrony? – zapytałem Susan, która w kolorowej sukience i butach na wysokich obcasach wyglądała lepiej od wszystkich przymiotników świata.

– Coś pracuje na prywatnie – odpowiedziała. – To cwaniak i zna roboty policjanta. Nie wiem, co knuje, darling…

Po słowie darling zwykle wychodziłem z siebie, ale tym razem spasowałem. Co za dużo, to niezdrowo. Susan poinformowała mnie nagle, że idzie do sklepu po kawę i bułki na kolację, po czym zostałem sam. Dwadzieścia pompek i tyle samo przysiadów sprawiło, iż napięcie mięśni minęło, a senność zamieniła się w coś na kształt nadciśnienia. Dziwne uczucie, gdyby ktoś nie wiedział. Niby wiemy, że jesteśmy rozgrzani, a z drugiej strony organizm woła, iż nie ma już ochoty pracować za trzech. Podszedłem do okna i szeroko je otworzyłem. Zimne powietrze natychmiast wypełniło biuro. Po chwili zrobiło mi się zimno. Kiedy sięgnąłem do okiennej klamki, poczułem bolesne uderzenie w ramię i wylądowałem na podłodze. Przez moment nie wiedziałem, co się stało, ale wystarczyło jedno spojrzenie, abym zorientował się, że zostałem postrzelony. Cóż, z pewnością zaszła jakaś pomyłka – ktoś po prostu zaczął polowanie w mieście zamiast w lesie. Krwawiłem jak na wojnie, a ból palił mnie żywym ogniem. Z wysiłkiem dźwignąłem się z podłogi i wykręciłem numer do Borga.

– Dostałem i krwawię – zacząłem od najważniejszego. – Leżę w biurze na podłodze… Wezwij karetkę…

– Zaraz będę – usłyszałem głos mojego drugiego współpracownika.

Przewiązałem ramię ręcznikiem i usiadłem na podłodze w sekretariacie. Nawet Nicolas Cage mógłby u mnie pobierać lekcje zachowywania się po postrzale. W gaciach pełno, ale twarz kamienna jak serce komornika.

Rozdział 22

Marek Borg nadjechał równolegle z karetką. Ludzie z pogotowia wbiegli do biura, rozebrali mnie do pasa i robili takie rzeczy, że lepiej o tym zapomnieć. Borg sprawdzał w tym czasie dziurę w ścianie i wydłubywał kulę. Wyjrzał też przez okno. Widać było, że kombinuje, skąd do mnie strzelano. Lekarz zrobił co trzeba i okazało się, że wcale nie muszę iść do szpitala. Dobry był z niego człowiek. Kula przebiła mięsień, nie naruszyła kości ani nerwów i – krótko mówiąc – zachowała się jak najlepszy przyjaciel. Bandaż trochę mnie usztywniał, ale nie na tyle, żebym chciał jechać do sanatorium. Zawiadomiliśmy oczywiście policję i wcale nie musieliśmy długo czekać na zainteresowanie. Zeznałem, co trzeba, a oni wzięli się za mierzenie, wąchanie i mlaskanie, że aż zrobiło się intymnie. Borg skinął głową w moją stronę i po chwili mogliśmy zakończyć tę scenę. Biuro zostało zamknięte na klucz, a my udaliśmy się na Stare Miasto. Zanim tam dojechałem, Borg powiedział, co o tym wszystkim myśli, przy okazji prowadząc mój wóz, jakby znali się od dziecka.

– Snajper – stwierdził. – I to dobry. Mógł strzelać z WA 2000…

– Brzmi nieźle, ale co to jest? – przerwałem mu.

– Karabin. Niektórzy uważają go bardziej za wyczynowy niż wojskowy – odparł. – Znam lepsze, ale z tego też można zabić.

– Niewiele brakowało – podsumowałem smętnie. Ramię zaczynało coraz bardziej boleć.

– Gdyby chciał pana sprzątnąć, już mielibyśmy pogrzeb. Nabój był szwajcarski… To kaliber 7,5.