Выбрать главу

– Znalazłem ją i uratowałem – odpowiedziałem.

– Aaaa… To pan – zrozumiał zaszczyt, jaki go spotkał. Natychmiast go polubiłem. – Jest przytomna, ale nikt nie może do niej wchodzić…

– Nawet ja? – Przybrałem pozę śmiertelnie urażonego człowieka. Zawahał się, rozejrzał i w końcu skinął głową.

– Tylko krótko, żeby lekarz nie widział – zgodził się. Słodkie były te młodzieńcze podchody – znów miałem czternaście lat.

Nana leżała pod kroplówką, otoczona monitorami, rurkami i kabelkami. Budujący widok, zważywszy na koszt takiego leczenia. Umyta wyglądała inaczej niż poprzedniej nocy. Mimo bladości i wychudzenia nadal była niezwykle piękna. Przy takiej kobiecie mężczyzna mógł zapomnieć o kłopotach i podlewać ogródek nawet sto razy dziennie. Spojrzała na mnie przytomnym wzrokiem i uśmiechnęła się. Poczułem, że doszedłem już do zdrowia i oboje powinniśmy szybko opuścić szpital. Zatrzymałem się obok łóżka, prezentując wyprostowaną sylwetkę. Musiałem wywrzeć na niej dobre wrażenie, bo uśmiechnęła się jeszcze bardziej.

– Udało się – zacząłem naszą pierwszą, prawdziwą rozmowę. Popatrzyła mi w oczy i wcale nie miała zamiaru przestać. Coś mi tu nie grało. Poprawiłem włosy, chrząknąłem. Miało to oznaczać: „nie ze mną takie numery, mała”. Wypadło inaczej, bo odezwała się cicho:

– Dziękuję… Jak masz na imię?

– Artur.

– Kim jesteś?

– Prywatnym detektywem…

– Ojciec cię wynajął? – dodała i schowała dłonie pod kołdrę. Domyśliłem się, że wstydziła się wyglądu swoich brudnych, połamanych paznokci. Widocznie stawałem się w jej życiu kimś ważnym.

– Tak, wynajął mnie za milion euro – potwierdziłem. – Jestem więc dobrym kandydatem na męża, jeśli o to ci chodzi…

Zaśmialiśmy się oboje. Ja oczywiście głośniej, bo byłem autorem żartu.

– Dlaczego go tu nie ma? Matki też nie widzę…

Wtedy właśnie ją zobaczyła. Arieta Sosnowska-Radwanowa wtargnęła do sali jak taran. Za nią wbiegł lekarz, pielęgniarka i policjant. Gdyby jej nie przytrzymali, zwaliłaby się na chorą córkę i wydusiła z niej całą kroplówkę. Wszyscy sobie trochę pogadali, po czym dyskretnie opuściłem salę. Obejrzałem się w progu i zobaczyłem wlepione w siebie spojrzenie Nany. Oj, robiło się naprawdę obiecująco.

Kilka godzin później Stefan Radwan został zwolniony z aresztu. Córka zeznała, że ojciec nigdy jej nie molestował, a wszystkie zarzuty wobec niego uważa za idiotyczne. Jeszcze tego samego dnia, wieczorem, otrzymałem potwierdzenie z banku, że na moim koncie znalazł się milion euro. Żegnajcie problemy, żegnajcie podatki, żegnajcie zależności i wy, tacy owacy zawistnicy. Przespałem jeszcze jedną noc w szpitalu i rano zostałem wypisany. Lekarz, który oczywiście nie miał pojęcia, że stał przed nim nowy potentat finansowy, kazał mi na siebie uważać. Na parkingu stali za to moi ludzie: Walewski i Borg, a tuż przy nich subaru. Susan nie było, nie odezwała się. Miałem nadzieję, że przynajmniej zatrzasnęła za sobą drzwi mojego mieszkania i już więcej jej nie zobaczę. Klucze do biura mogła przecież odesłać pocztą. Bez słowa wsiedliśmy do samochodu. Muszę przyznać, że grzałem jak wariat i zasługiwałem na mandat długości rolki papieru toaletowego.

W biurze usiedliśmy jak ludzie przy kawie i drożdżówkach ze Słodko-Gorzkiego. Nastrój był sielski, choć wiedzieliśmy, że sprawa nie została jeszcze wyjaśniona. Ktoś przecież do mnie strzelał, ktoś sprzątnął Jerzego Tanka, ktoś chciał wrobić Stefana Radwana w pedofilię i ktoś o mało nie zabił Walewskiego. Policja robiła swoje, ale nigdy nie wiadomo, co to naprawdę oznaczało. Równie dobrze śledczy mogli oszczędzać benzynę lub tylko pisać podania o jej przydział.

– Jest pan bogatym człowiekiem, szefie – zainicjował rozmowę Walewski. O wszystkim wiedział, mimo iż w mieście nie informował o tym żaden plakat.

– Jestem – potwierdziłem. – A wy dostaniecie premię, żebym nie miał wyrzutów sumienia.

– Ile tego będzie, szefie? – Walewskiemu z ciekawości prawie kapało z pyska.

– Po dziesięć tysięcy euro – odpowiedziałem bez wahania. Pokiwali obaj głowami, jakby chodziło o trampki na lekcję wuefu. Rozparłem się wygodnie i westchnąłem teatralnie. Nie spuszczali mnie z oczu. Oddani współpracownicy, którzy za jedno euro gotowi byli człowieka wskrzesić.

– Szefie, węszymy dalej? – Walewski na pewno nadawał się do Discovery.

Odpowiedź przyszła szybciej, niż się spodziewałem. Zadzwonił mój telefon i usłyszałem głos detektywa Rudego. Prędzej spodziewałbym się prezentu od Fidela Castro.

– Aresztowali szefa ochrony Radwana – poinformował mnie Rudy.

– Michała Gabrysia? – upewniłem się.

– No, jego – potwierdził. – Zaraz będą go przesłuchiwać…

– Za co? – Udałem, że jestem inteligentny.

– Policja twierdzi, że to on stał za porwaniem. Szykuje się grubsza sprawa – relacjonował detektyw. – Dzwonię, żeby nie było między nami kwasu…

– Dzięki – odparłem i wyłączyłem telefon.

Powtórzyłem moim współpracownikom treść rozmowy i wstałem, żeby zaparzyć jeszcze jedną kawę. Obserwowali mnie w milczeniu, ale ja wiedziałem, że myślą. W końcu Walewski odezwał się z wdziękiem kata:

– To on chciał szefa sprzątnąć. Teraz sobie przypominam, że poszedłem kiedyś za nim na strzelnicę. Nie wiedział, kim jestem… Gość strzela z lewej ręki. Jak znam życie, to wykończył też porywacza.

Po godzinie zostałem sam, a Borg i Walewski pojechali, by poznać szczegóły aresztowania. Nie miałem pojęcia, jaki mógł być motyw porwania. Jeśli chodziło o pieniądze, to już dawno Gabryś mógł je dostać i wypuścić Nanę Radwan. Po co nagrano z nią film pornograficzny i jaka w tym była rola zamordowanego Jerzego Tanka? Przypomniałem sobie, że zginął od uderzenia mańkuta. Fakty pasowały do Gabrysia. Zaczynałem podejrzewać, że facet był zwykłym psychopatą i poza forsą rajcowała go zabawa.

Rozdział 29

Czułem się na tyle dobrze, że poszedłem pokopać w worki treningowe do znajomego trenera karate. Milionerzy, jak wiadomo, mają swoje kaprysy. Kiedy po dwóch godzinach wychodziłem z klubu, zobaczyłem Susan. Rozmawiała z jakimś panem na motocyklu i najwyraźniej dobrze się czuła, zdradliwa suka. Nie zmieniało to faktu, że wyglądała świetnie. Mimo mrozu ubrała się w spódnicę, która podkreślała krajobraz przed bitwą. Na szczęście moje uczucie do niej wygasło i teraz widziałem tylko sztukę. Minąłem ją obojętnie, jak się mija słup, i wsiadłem do mojego subaru. W lusterku zauważyłem, że obejrzała się, ale nic ponadto. Kiedy zaparkowałem blisko Galerii Centrum i skierowałem na Chmielną, żeby coś zjeść, podbiegł do mnie dziesięciolatek i szepnął:

– Ona chce z panem pogadać – pokazał palcem pobliską kawiarnię. Za szybą zobaczyłem Nanę Radwan. Była sama i smutno się do mnie uśmiechała. Poznałem ją mimo przyciemnianych okularów i żałobnego stroju. Pomachała mi ręką, ale niezbyt pewnie. Cóż, nie należałem do łatwych mężczyzn. Sięgnąłem do kieszeni po drobne, ale chłopak gdzieś zniknął. Wyglądało na to, że w tym wieku człowiek z natury jest iluzjonistą.

Wszedłem do restauracji i powiesiłem kurtkę na wieszaku. Pachniało tu kawą, ciastkami i pizzą. Podszedłem do Nany i uścisnęliśmy sobie dłonie. Jej była delikatna, wychudła, a moja twarda i jeszcze przed przejściem na wegetarianizm. Dziewczyna wyglądała znacznie lepiej niż przed dwoma tygodniami w szpitalu, jednak widać było, że nie czuła się dobrze. Uśmiechnąłem się. Jej uroda ostatecznie przyćmiła niedawne spotkanie z Susan. Żegnaj, laleczko, teraz kto inny będzie mi prał skarpety i robił pianę w wannie.