– Znajdzie ją pan?
– Dlaczego ja? – Udawałem zimnego, ale zdjęcia dziewczyny już zdążyły mnie przypiec.
– Byłem już u dwóch detektywów, wynająłem ich, ale nie zaszkodzi jeszcze jeden – odpowiedział zbolałym głosem. – Pan wzbudził moje zaufanie, ponieważ znam pana z telewizji, znam pańskie filmy i artykuły… Dziennikarz śledczy musi mieć swoje sposoby zdobywania informacji. Dlatego wybrałem pana. Milion euro honorarium plus koszty śledztwa. Proszę mi obiecać, że zajmie się pan tylko tą sprawą.
– A jeżeli jej nie znajdę? – upewniłem się.
– Zwrócę koszty i zapłacę, ile pan zechce… – odparł bez zająknięcia. – Ile tylko pan zechce.
– Ufa mi pan?
– Tak, bo nie może pan wiedzieć, czy nie wynająłem kogoś, kto będzie pana obserwował. – To stwierdzenie powiedziało mi o nim więcej, niż gdybyśmy razem dzielili łóżko. Bystrzak. Zasługiwał na swoje pieniądze.
– Chce pan powiedzieć, że będzie mnie pan sprawdzał – wypowiedziałem to zdanie, nie mając wątpliwości, że sprawdzanie już się zaczęło. – Zgoda. Jeśli jej nie znajdę w ciągu roku, zarobię sto tysięcy euro. Co pan na to? A jeśli znajdę, dostanę milion euro. Zaliczka w wysokości pięćdziesięciu tysięcy euro przy podpisaniu umowy – recytowałem słowa mojego księgowego i prawnika.
– Oczywiście – zgodził się natychmiast. Widać było, że sto tysięcy w prawo, sto tysięcy w lewo to dla tego gościa betka. – Gdzie jest umowa?
Podałem mu plik kartek, a on podpisał je bez czytania. Ot tak, jakby wypełniał rewers w bibliotece. Dym z papierosa zaczynał mnie dusić, dlatego otworzyłem szerzej okno i wróciłem na swoje miejsce.
– Nie boi się pan, że mogę wpisać do umowy dowolną kwotę i oszukać pana? – wyrwało mi się trochę głupio, ale byłem pod wrażeniem. Obrzucił mnie podejrzliwym spojrzeniem i wydawało mi się, że na jego ustach zadrżał lekki uśmiech.
– Mnie już nie można oszukać, panie Brandt – szepnął. – Ja mogę kupić każdego…
– Poza życiem córki – wyrwało mi się niezbyt ładnie. Nawet się nie zdenerwował. Pokiwał tylko głową, a ja wiedziałem, o co mu chodziło.
– Ma pan do dyspozycji wszystko – kontynuował mocniejszym tonem. – Moje pieniądze, moje możliwości, znajomości, moich prawników i ludzi, jakich pan zechce. Mogę panu nawet zapewnić ochronę… Proszę mi tylko zwrócić moją córkę. Niech pan będzie skuteczny i nie waha się przed niczym. Życie mojego dziecka jest najważniejsze. Na policję raczej nie liczę, chociaż bardzo się starają…
Położył na biurku plik euro z napisem na banderoli: „50 tysięcy”, dorzucił swoją wizytówkę z numerem komórki, pożegnał się ze mną i wyszedł. Żadnych pokwitowań. Ufał mi. Stefan Radwan miał styl, dzięki któremu kręcił się przemysł filmowy, a ludzie wierzyli w jutro. Był odpowiedzią na brak wyobraźni i codzienność. Pojawiał się i jednym gestem pokazywał, że istnieje nieśmiertelność. Szkoda tylko, że ktoś włożył mu w szprychy coś brzydkiego. I w tym momencie zrozumiałem, że tak naprawdę wziąłem tę robotę z pobudek idealistycznych – dla forsy, bo podobał mi się jej styl.
Rozdział 4
Dziewczyna obudziła się, ale nie mogła odgadnąć, która była godzina. Znajdowała się w przytulnie urządzonym salonie bez okien. Mogła tylko włączać i wyłączać światło. Obok dużego łóżka znajdowały się przyciski z napisami: muzyka i filmy na życzenie, samoobsługa. Musiała przyznać, że wystrój salonu był na najwyższym poziomie. Poza kanapami, stolikami, obrazami, regałem z książkami, oświetleniem i stalowymi drzwiami z dużym wizjerem w pomieszczeniu znajdowało się jeszcze wejście do łazienki wielkości drugiego salonu. Tam także nie było okien. Klimatyzacja za to działała bez zarzutu.
Zbliżał się kolejny tydzień od porwania i właściwie nic się jeszcze nie wydarzyło. Nikt jej nie pobił, nie zgwałcił, nie morzył głodem i niczym nie straszył. Gdyby nie uwięzienie i brak kontaktu ze światem, można by powiedzieć, że znalazła się w luksusowym apartamencie na wakacjach. Obsługiwał ją jeden człowiek, który odzywał się tylko monosylabami i przedstawił się jako Ozi. Poznali się szybko i bez zbędnych grzeczności.
– Dlaczego mnie tu trzymacie? – zapytała Nana.
– Niedługo się dowiesz – odpowiedział.
– A co to zmieni, jeśli powiesz mi teraz? – zareagowała zbyt inteligentnie, bo osiłek popatrzył na nią przeciągle i odparł:
– Nie kumam, o czym gadasz, mała.
– Pytam, co to zmieni, jeśli odpowiesz mi teraz. Dlaczego tu jestem?
– Niedługo się dowiesz.
– Ty chyba mnie nie rozumiesz – zdenerwowała się. – To łatwe pytanie. Chcecie mnie zastrzelić, powiesić, sprzedać, okraść, przestraszyć? Przynajmniej bym wiedziała.
– Niedługo się dowiesz – odparł teatralnie i wyszedł.
– Hamlet się znalazł… – wyszeptała zrezygnowana.
Ozi regularnie przynosił jedzenie, picie, ubranie, po czym bez słowa wychodził. Wyglądał na obstawę kogoś ważnego – łysy i napakowany sterydami jak gąsior. Wystarczyło spojrzeć mu w twarz, aby człowieka przeszedł dreszcz strachu. Dla dziewczyny jednak był bardzo grzeczny. Kiedy pytała go o cokolwiek, zawsze odpowiadał tak jak za pierwszym razem. Za to kiedy chciała się dowiedzieć, czy chodzi o okup, zaprzeczał. Do puszczenia pary z ust nie skusiła go nawet obietnica olbrzymich pieniędzy za uwolnienie. Wydawało się, że skruszyć go mogła tylko sztanga na siłowni. Musiała cierpliwie czekać.
W końcu pojawił się mężczyzna, który wydawał jej się skądś znany. Na jego ramieniu widniał tatuaż z chińską literą. Wszedł do salonu i cicho zamknął za sobą drzwi. Przystojny i wysportowany, mógł mieć nie więcej niż dwadzieścia osiem lat, czysty i pachnący drogimi kosmetykami. Kiedy pierwszy raz na nią spojrzał, zwróciła uwagę na jego ciemne, lśniące oczy. Zanim usiadł w fotelu, włączył przycisk z muzyką. Otoczyły ich delikatne dźwięki klubowej muzyki. Dziewczyna już wcześniej przekonała się, że nagłośnienie salonu i łazienki było na najwyższym poziomie. Leżała pod cienką kołdrą i obserwowała mężczyznę.
– Dzień dobry, Nano – odezwał się mężczyzna. Co za piękny głos, przemknęło jej przez myśl. – Możesz nazywać mnie Toni, tak jak Tony'ego Soprano – przedstawił się. W rzeczywistości od Tony'ego Soprano dzieliły go z wyglądu miliony lat świetlnych. Pomyślała, że mianował się tak ze względu na charakter. Doskonale pamiętała serial, a gangstera nawet na swój sposób polubiła. Mimo okrucieństwa było w nim coś sympatycznego, a nawet ludzkiego. Powolność, naburmuszenie, brzydota, kłopoty rodzinne i depresja budziły w niej współczucie. Dlatego uśmiechnęła się do Toniego, jakby usłyszała coś miłego. Porywacz jednak nie odpowiedział tym samym.
– Pewnie chciałabyś wiedzieć, dlaczego tu jesteś, prawda? – zapytał rzeczowo. Nana domyśliła się, że był człowiekiem wykształconym i nie wiedziała dlaczego, ale ten fakt naprawdę ją przeraził.
– Co ze mną zrobisz? – zapytała, siadając w kucki na łóżku. Zakryła się kołdrą aż pod szyję. Czuła, że jej ciało drży. Po raz pierwszy ktoś przyszedł z nią porozmawiać. Może nareszcie wszystko się wyjaśni i koszmar się skończy.