Выбрать главу

– To zależy od ciebie…

Rozdział 5

Sprawa zaginionej Nany Radwan była trudniejsza, niż myślałem. Zbliżała się połowa października i ani ja, ani policja nadal nic nie wiedzieliśmy. Świadkowie niczego nie widzieli, a mój dziennikarski nos na nic mnie nie naprowadził. Jeszcze trochę i będę musiał wyobrazić sobie najgorsze, czyli biedę, biedę i jeszcze raz biedę ze stu tysiącami euro. Straszne.

Dotychczasowe rozmowy z Sylwestrem Niegockim, chłopakiem porwanej dziewczyny, przypominały czyszczenie zlewu językiem – człowiek się męczył, ale nie było efektu. Kiedy odwiedziłem go po raz czwarty, spojrzał na mnie tak, jakbym zmienił orientację seksualną. Siedział na balkonie, popijał kawę i jadł drożdżówkę. Był w szortach i klapkach. Wykorzystywał wyjątkowo ciepłe październikowe popołudnie. Firmowe logo widniało nie tylko na drożdżówce. Zobaczyłem mięśnie ukształtowane w siłowni, do której karnet kosztował więcej niż miesięczna rata niejednego kredytu. Nie wiem dlaczego, ale byłem pewien, że pierwszy lepszy łobuz podczas bójki wbiłby Niegockiego po szyję w asfalt. Chłopak nigdy się ze mną nie witał i nie żegnał. Widać było, że rodzice dobrze go wychowali – interesował się wyłącznie sobą. Patrzyłem na najwyższy stopień nirwany, gdyby ktoś chciał wiedzieć.

Niegocki mieszkał w stumetrowym apartamencie przy Szucha, na ostatnim piętrze. Wystrój jego mieszkania naprawdę robił duże wrażenie: szkło, kanty, nisko, kolory, zimno, obco, wystawowo, jeszcze raz szkło i bardzo niewygodnie. Innymi słowy, gość zapewnił sobie bardzo bliski kontakt z wizją projektanta.

– Znów pan jest – stwierdził na mój widok. – Wszystko już powiedziałem…

– Przyszedłem utrwalić materiał – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Bez zaproszenia usiadłem na krześle obok niego. – Im częściej rozmawiamy, tym większa szansa, że coś pan sobie przypomni.

– Policja tak nie mówi – przerwał mi z rozbrajającym uśmiechem. Ugryzł kawałek drożdżówki i zapił go kawą. Przytomny był z niego gość – wiedział, jak się sprawy mają. – Raz mnie przesłuchali i wystarczyło.

– Może pan zapamiętał kogoś z dyskoteki – zagaiłem. – Kogoś pozornie bez związku. Czasami nie zwracamy uwagi na ludzi, których zauważamy. Chcę, żeby pan spróbował sobie przypomnieć kogoś takiego…

– Pamiętam dziewczynę z ładnym brzuchem i tatuażem – zaśmiał się Niegocki. – Faceta w zielonej koszuli w kwiatki, gościa w czarnym, za ciasnym garniturze, trzy panienki, które zaczęły się rozbierać, barmana tańczącego z flaszkami… Co panu da, że ich zapamiętałem? W dyskotece migają światła i ludzie się bawią. Nikt się nikomu długo nie przygląda. Nie mam pojęcia, kto mógł porwać Nanę…

– A przy barze? – kontynuowałem. – Barman nie wydał się panu podejrzany?

– Ten gość pracuje tam trzy lata – zaśmiał się chłopak i przełknął kawę. – Znał dobrze mnie i Nanę. Czasami wpadaliśmy tam po południu na piwo. Gdyby to on był porywaczem, zrobiłby to dużo wcześniej. Zresztą, znam jego dziewczynę. Jest tam kelnerką…

– Jak się nazywa ten barman?

– Tomek. Nazwiska nie znam. Niektórzy wołają do niego „Tomasini”, bo uczy się włoskiego i czyta książki o mafii. – Tym razem Niegocki był skrupulatny.

– Gdyby pan sobie coś przypomniał…

– To mam zadzwonić – dokończył za mnie z ironicznym uśmiechem. Nie polubiłem tego gościa, oj, nie polubiłem. – Pańską wizytówkę już mam.

– Nie mogę doczekać się telefonu – zażartowałem równie bezlitośnie. Gnój jeden musiał poczuć we mnie inteligenta. No i chyba poczuł, bo worał mnie w bruzdę jak obornik.

– Mógłby pan opowiedzieć, jak się poznaliście? – zmieniłem temat. Co nieco już wiedziałem, ale nie zaszkodziło posłuchać raz jeszcze.

– Nie ma pan nic innego do roboty? Co to da, że opowiem o naszym spotkaniu? – nastroszył się chłopak.

– Może na coś zwrócę uwagę i pomoże to w poszukiwaniach – odparłem spokojnie. – Nie tęskni pan za nią?

– Poznałem ją w dyskotece – zaczął mówić, ale z łaski. – Przyszła z przyjaciółmi. Tańczyła, zobaczyłem ją, stanął mi i tak dalej…

– Łatwo z nią poszło? – warknąłem. Chętnie uderzyłbym go w podbródek, ale nie po to przyszedłem.

– Zawsze idzie łatwo – zaśmiał się. – Trochę się przy niej poruszałem, potem poprosiłem koleżankę, żeby mnie przedstawiła…

– Znał pan tę koleżankę?

– Znałem – odpowiedział, patrząc na mnie z politowaniem. – Ona nie znała Nany, ale szybko to nadrobiła. Sprzedała jej dobrą gawędę na mój temat i zrobiła wejście. No wie pan, że jestem uczciwy, spragniony miłości, że moja narzeczona zginęła w górach… Coś tam jeszcze było o kasie i układach w świecie. Każdy towar to kupi.

– Czyli oszukał ją pan… – stwierdziłem.

– Zakochała się we mnie i była szczęśliwa – podsumował. – Tylko to się liczy. Ja też byłem zadowolony. Coś jeszcze? – Chłopak sięgnął do kieszeni spodenek i wyciągnął torebkę z tytoniem. Chyba przestał mnie zauważać.

– Gdyby się panu coś przypomniało, proszę zadzwonić – poprosiłem, ale nie to mi chodziło po głowie, oj, nie to. – Jest szansa, że dziewczyna jeszcze żyje… – przerwałem, bo zadzwoniła jego komórka.

– Cześć, piękna – wyszeptał do słuchawki tak niskim głosem, że poczułem się jak prasa hydrauliczna. – Jestem sam i czekam na ciebie… Za ile? Przyjedź w samym płaszczu i szpilkach. Pa…

– Nowa dziewczyna? – rzuciłem na wabia.

– Nowa – skinął głową i zapalił skręta. – Panta rhei, jak mówili starożytni, wszystko płynie…

– Proszę pamiętać o telefonie – wycedziłem przez zęby i ruszyłem do wyjścia.

– Pomyślę o tym. – Pomachał mi ręką, nie odwracając głowy. – Wszystko pod kontrolą, szefie.

Wyszedłem bez słowa, bo nasza wymiana zdań zaczynała zagrażać porządkowi publicznemu. Na ulicy rozejrzałem się za kimś, kto mógłby mi przyłożyć i na tym stanęło. Mijali mnie tylko miejscowi emeryci, kilku urzędników z pobliskich firm, jakaś matka z dzieckiem i patrol policji.

Mój niebieski subaru zawył i włączyłem się do ruchu. Owładnęło mną cudowne uczucie niczym nieskrępowanej wolności. Miałem chwilę na rozmyślania. Odkąd w moim biurze zagnieździła się Susan Smith, śliczna amerykańska sekretarka, zrobiło się znacznie przytulniej. Pojawiły się kwiaty, serwetki i różne takie kobiece fanaberie. Poza tym kusiła mnie, a ja broniłem się ostatkiem sił. Chociaż, kto wie, może to ja ją kusiłem, a ona się broniła? Moi współpracownicy, emerytowany inspektor Walewski i były antyterrorysta Borg, dali mi do zrozumienia, że czarno to wszystko widzą. Innymi słowy, byli przekonani, że jeszcze chwila i Susan zacznie smażyć naleśniki na moim brzuchu. Może tak, może nie – najważniejsze, że chciało mi się przychodzić do pracy, zrezygnowałem z wielu tanich zleceń i przestałem się martwić o pieniądze. Gdyby teraz prezes telewizji powiedział mi, że mogę wracać, kazałbym mu poprowadzić wieczorny serwis informacyjny. Po czymś takim na pewno nie byłby już tym samym człowiekiem.

Właśnie miałem docisnąć gaz do dechy, gdy rozległ się dzwonek telefonu. Zestaw głośno mówiący zadziałał jak należy.

– Walewski – usłyszałem przepity głos mojego współpracownika. – Mam coś ciekawego…

– Jadę do klubu, w którym bawiła się dziewczyna – wszedłem mu w słowo. – Zajedź tam. Muszę pogadać z barmanem.

Walewski nie odpowiedział. Po prostu się rozłączył. Gdybym go nie znał, pomyślałbym, że się śmiertelnie obraził. Bardziej komunikatywni byli tylko specjaliści od komputerów. Skierowałem się na Stare Miasto, aby ominąć korek, ale i tak się nie udało. Lud warszawski uwielbiał jeździć po mieście niekoniecznie w godzinach szczytu. Kiedy w końcu zaparkowałem w okolicach Teatru Narodowego, byłem spokojny jak szyld zakładu pogrzebowego. Olbrzymi parking narażał mnie na nerwowe kręcenie głową. Przed nosem miałem restaurację, w której warto było zjeść nawet wycieraczkę. Obok trzy inne, przypominające człowiekowi, że może wybierać. Szczerze mówiąc, stare kamienice i stylizowane elewacje pozwalały uwierzyć w świat bez porwań. Dziwny październikowy upał sprawiał, że zaczynałem wierzyć w cuda. Oto za kilka minut wszystko się wyjaśni – barman pokaże, gdzie ukrył Nanę Radwan, a jej bogaty tatuś wybeceluje na moje konto melona w euro.