Выбрать главу

– Łatwiej? – prychnęła. – Nie widziałam jeszcze najmniejszego dowodu na to, że życie w domowym kieracie jest łatwiejsze niż praca w jakimś zawodzie. Kobietom potrzeba lepszego wykształcenia, możliwości wyboru, a wtedy będą mogły w pełni świadomie decydować, czy wychodzić za mąż, czy nie.

– Ale kobieta bez mężczyzny jest niekompletna – stwierdził wyzywająco i roześmiał się na widok jej groźnej miny. Uniósł ramiona w obronnym geście. – Proszę się uspokoić, panno Briars. Żartowałem sobie. Nie chcę od pani oberwać, jak to się przydarzyło lordowi Tirwittowi. Właściwie zgadzam się / pani zdaniem. Nie jestem zbyt gorącym zwolennikiem instytucji małżeństwa. Prawdę mówiąc, zamierzam jej unikać za wszelką cenę.

– Nie chce więc pan mieć żony i dzieci?

– O Boże, nie. – Uśmiechnął się do niej szeroko. – Każda, nawet średnio rozgarnięta kobieta od razu pozna, że nie jestem zbyt dobrym kandydatem na męża.

– Tak, to dość oczywiste – przyznała Amanda i uśmiechnęła się smutno.

Kiedy Amanda kończyła jedną powieść, zwykle natychmiast zaczynała następną. Inaczej czuła się zagubiona, dokuczał jej brak sensu życia. Bez pomysłu na nową książkę miała wrażenie, że dryfuje bez celu. W przeciwieństwie do większości ludzi, nie złościło jej czekanie na kogoś, długie podróże czy godziny bezczynności. Dla niej stanowiły one okazję do refleksji nad powstającą powieścią, układania dialogów, wymyślania wątków.

A teraz, pierwszy raz od wielu lat, nie potrafiła ułożyć fabuły, która pobudziłaby jej wyobraźnię na tyle, żeby skłonić ją do pisania. Skończyła już poprawiać Historię damy i nadszedł czas rozpoczęcia pracy nad nową książką, jednak ta perspektywa wydawała jej się dziwnie mało zachęcająca.

Zastanawiała się, czy przyczyną takiej sytuacji nie jest Jack Devlin. Odkąd go poznała, jej życie wewnętrzne stało się mniej interesujące niż świat zewnętrzny. Nigdy przedtem nie stanęła przed takim problemem. Może powinna powiedzieć Devlinowi, żeby przestał ją odwiedzać? Nie, ta myśl wcale jej się nic spodobała. Jack nabrał zwyczaju wpadania do niej z wizytą co najmniej dwa razy w tygodniu, i to bez jakiejkolwiek zapowiedzi, choć wymagała tego zwykła grzeczność. Czasami zjawiał się w środku dnia, a czasem nawet w porze kolacji. Wtedy musiała proponować mu wspólne zjedzenie wieczornego posiłku.

–  Zawsze mnie uczono, że nie należy karmić błąkających się zwierząt – rzekła ponuro, kiedy trzeci raz zjawił się nieproszony na kolacji. – To je tylko zachęca i będą wracały po więcej.

Devlin zwiesił głowę w bezskutecznej próbie udawania skruchy i posłał jej uwodzicielski uśmiech.

– Czyżby to była pora kolacji? Nie zauważyłem, że już jest tak późno. Pójdę sobie. Na pewno kucharka zostawiła mi w domu porcję zimnego puree z ziemniaków albo odgrzewaną zupę.

Amandzie nie udało się zachować surowego wyrazu twarzy.

– Jest pan zamożnym człowiekiem i jestem pewna, że zatrudnia pan lepszą kucharkę, niż to wynika z pana słów. Prawdę mówiąc, niedawno słyszałam, że mieszka pan we wspaniałej rezydencji i ma pan armię służących. Wątpię, żeby pozwolili panu głodować.

Zanim Devlin zdążył odpowiedzieć, przez otwarte drzwi wpadł podmuch lodowatego wiatru i Amanda szybko dała znać pokojówce, żeby je zamknęła.

– Niech pan wejdzie, zanim zamienię się w sopel lodu – ponagliła gderliwie.

Z wielce zadowoloną miną wkroczył do ciepłego domu i z aprobatą pociągnął nosem.

– Gulasz wołowy? – wymruczał, rzucając Sukey pytające spojrzenie. Pokojówka uśmiechnęła się od ucha do ucha.

– Pieczeń wołowa, proszę pana. Z duszoną rzepą i szpinakiem. A na deser pudding morelowy, jakiego pan jeszcze nie jadł. Kucharka przeszła dzisiaj samą siebie. Sam się pan przekona.

Amandę nieco drażniła bezceremonialność Jacka, ale na widok jego wyczekującej miny jej irytacja zniknęła.

– Zjawia się pan w moim domu tak często, że nigdy nie miałam okazji sama pana zaprosić. – Wzięła go pod ramię i razem ruszyli do niewielkiej, lecz elegancko urządzonej jadalni. Chociaż często zasiadała do stołu sama, zawsze jadała przy świecach, na najlepszej porcelanowej zastawie i srebrnymi sztućcami. Mówiła sobie, że brak męża nie oznacza, że ma jadać w spartańskich warunkach.

– A zaprosiłaby mnie pani, gdybym zaczekał wystarczająco długo? – zapytał Devlin z łobuzerskim błyskiem w oku.

– Nie, nie zaprosiłabym – odrzekła zadziornie. – Niechętnie goszczę przy swoim stole bezwzględnych szantażystów.

– Wcale pani mnie za takiego nie uważa. Proszę mi powiedzieć, jaki jest prawdziwy powód? Nadal czuje się pani niezręcznie z powodu tego, co między nami zaszło w dzień pani urodzin?

Nawet teraz, po wielu wspólnie spędzonych godzinach, kiedy słyszała choćby najmniejszą wzmiankę o ich zmysłowym spotkaniu, czerwieniła się po uszy.

– Nie – bąknęła pod nosem. – To nie ma z tym nic wspólnego. Ja… – Urwała i krótko westchnęła. Odważnie postanowiła wyznać prawdę. – W męskim towarzystwie czuję się trochę niepewnie. Na tyle niepewnie, że nie zaprosiłabym żadnego dżentelmena na kolację, chyba żeby chodziło o spotkanie w interesach. Bałabym się, że mi odmówi.

Przekonała się już, że Jack Devlin lubił się z nią drażnić i przekomarzać, gdy na jego zaczepki reagowała bojowo. Kiedy natomiast odsłaniała wrażliwą, bezbronną stronę swojej osobowości, stawał się zaskakująco łagodny i miły.

– Jest pani kobietą zamożną, urodziwą i inteligentną. Cieszy się też pani doskonałą reputacją. Dlaczego, na litość boską, mężczyzna miałby odrzucić pani zaproszenie?

Amanda spojrzała na niego badawczo, sprawdzając, czy sobie z niej nie kpi, ale na jego twarzy malowało się jedynie szczere zainteresowanie i troska, co wprawiło ją w lekkie zakłopotanie.

– Trudno mnie jednak nazwać uwodzicielską nimfą, zdolną do usidlenia każdego mężczyzny – odrzekła z wymuszoną beztroską. – Zapewniam pana, że istnieją panowie, którzy odrzuciliby moje zaproszenie.

– Jeśli tak, to wcale nie warto ich zapraszać.

– Oczywiście. – Prychnęła nienaturalnym śmiechem. Starała się rozproszyć atmosferę intymności, która nagle między nimi zapanowała. Devlin odsunął jej krzesło, a ona usiadła przy mahoniowym stole, zastawionym zielono-złotą porcelaną i srebrnymi sztućcami o rączkach z macicy perłowej. Między talerzami stała maselniczka z zielonego szkła, zdobiona srebrnymi ornamentami; pokrywkę wieńczył srebrny uchwyt w kształcie krowy. Amanda lubiła elegancką prostotę, nie potrafiła się jednak oprzeć i kupiła ten zabawny drobiazg, kiedy dostrzegła go w którymś z londyńskich sklepów.

Devlin usiadł naprzeciw niej i widać było, że czuje się tu bardzo swobodnie. Najwyraźniej lubił ją odwiedzać i jadać kolacje w jej towarzystwie. Amanda nie mogła się temu nadziwić. Ktoś taki jak Jack Devlin byłby chętnie widziany przy wielu stołach… Dlaczego wolał odwiedzać właśnie ją?

– Ciekawa jestem, czy przyszedł pan tutaj, bo pragnie pan mojego towarzystwa, czy też odpowiadają panu kulinarne talenty mojej kucharki? – zastanowiła się na głos. Kucharka Violet nie miała jeszcze trzydziestu lat, ale potrafiła tak przygotować zwykłą, tradycyjną potrawę, że każda smakowała wyjątkowo. Nauczyła się tego, pracując jako podkuchenna w wielkim domu pewnego arystokraty. Robiła szczegółowe notatki na temat ziół i przypraw, zapisywała setki przepisów w swojej stale rozrastającej się książce kucharskiej.

Devlin uśmiechnął się leniwie.

– Doceniam kulinarne talenty pani kucharki – przyznał. -Ale w pani towarzystwie nawet skórka od chleba zmieniłaby się w posiłek godny króla.