Выбрать главу

– Doskonały pomysł. – Starała się nie zwracać uwagi na dziwny ucisk w żołądku.

Stali razem na jednym z balkonów, przylegających do salonu Thaddeusa Talbota. Bal był bardzo udany. Przybyło ponad stu pięćdziesięciu gości, muzyka była piękna, a jedzenie wyśmienite jak zwykle na przyjęciach u Talbota.

Tego wieczoru Amanda i Charles mieli powiadomić znajomych i przyjaciół o swoich planach małżeńskich. Potem przez trzy tygodnie w kościele będą odczytywane zapowiedzi, a skromny ślub odbędzie się w Windsorze.

Wiadomość o planowanym zamążpójściu Amandy uszczęśliwiła jej starsze siostry, Sophię i Helen. Sophia napisała, że w pełni popiera jej wybór i cieszy się, że Amanda posłuchała jej rady. Pisała też:

Z tego, co słyszałam, pan Hartley to przyzwoity i spokojny dżentelmen. Pochodzi z porządnej rodziny i jest odpowiedni zabezpieczony finansowo. Nie wątpię, że to małżeństwo przyniesie Wam obojgu zadowolenie i pożytek. Z radością powitamy pana Hartleya w naszej rodzinie. Droga Siostro, pragnę Ci pogratulować rozsądnego wyboru życiowego partnera…

Rozsądny wybór, pomyślała Amanda z rozbawieniem. Kiedyś nie wyobrażała sobie, że przy wyborze narzeczonego będzie się kierowała rozsądkiem, a jednak tak właśnie się stało.

Hartley rozejrzał się wokół, żeby się upewnić, czy nikt na nich nie patrzy, a potem pocałował ją w czoło. Amanda nadal nie mogła się przyzwyczaić do dotyku jego ust, otoczonych gęstą, szorstką brodą.

– Uczyniłaś mnie szczęśliwym człowiekiem. Doskonale do siebie pasujemy, prawda?

– Owszem, pasujemy. – Roześmiała się z nerwowo.

Ujął jej dłonie i uścisnął.

– Przyniosę ci trochę ponczu. Porozmawiamy jeszcze chwilę w tym zacisznym miejscu. O wiele tu spokojniej niż na tej gwarnej sali. Zaczekasz tu na mnie?

– Oczywiście, najdroższy. – Amanda również uścisnęła jego dłonie i westchnęła. Niepokój zaczął ją powoli opuszczać. – Pośpiesz się, proszę. Stęsknię się za tobą, jeśli zbyt długo nie będziesz wracał.

– Na pewno się pośpieszę – zapewnił z czułym uśmiechem. – Przecież nie jestem głupcem i nie zostawię najpiękniejszej kobiety na balu samej na dłużej niż kilka minut. – Otworzył przeszklone drzwi, prowadzące do salonu. Natychmiast rozległy się dźwięki głośniej muzyki i gwar rozmów, ale po chwili znów ucichły, kiedy Charles zamknął za sobą drzwi.

Jack w ponurej zadumie spoglądał na tłum eleganckich gości, krążących po salonie Thaddeusa Talbota. Miał nadzieję, że gdzieś mignie mu sylwetka Amandy. Orkiestra grała jakąś skoczną melodię w bałkańskim rytmie, co bardzo ożywiało atmosferę przyjęcia.

Doskonały wieczór na ogłoszenie zaręczyn, pomyślał smętnie Jack. Nigdzie nie widział Amandy, ale przy stole z napojami dostrzegł wysoką postać Charlesa Hartleya.

Każdy nerw jego ciała buntował się na myśl o uprzejmej rozmowie z tym człowiekiem, a jednak uznał to za konieczne. Postanowił, że zaakceptuje tę sytuację jak dżentelmen, choć takie postępowanie było zupełnie obce jego naturze.

Z wysiłkiem przybrał obojętny wyraz twarzy i podszedł do Hartleya, który właśnie polecił lokajowi, żeby mu nalał dwie czarki ponczu.

– Dobry wieczór, Hartley – powiedział.

Hartley odwrócił się do niego. Twarz miał pogodną, a ukryte w schludnie przystrzyżonej brodzie usta uśmiechały się przyjaźnie.

– Zdaje się, że należą ci się gratulacje – dodał Jack.

– Dziękuję – odrzekł ostrożnie Charles. Obaj zgodnie odeszli od bufetu i stanęli w rogu salonu, gdzie nikt nie mógł ich usłyszeć. – Amanda mi mówiła, że odwiedziła cię dziś przed południem. Myślałem, że po otrzymaniu takiej wiadomości zechcesz… – Urwał i spojrzał na Jacka badawczo. – Widzę jednak, że nie masz nic przeciwko naszemu małżeństwu.

– A dlaczego miałbym się sprzeciwiać? To oczywiste, że pragnę, żeby pannie Amandzie Briars ułożyło się jak najlepiej.

– Więc towarzyszące temu związkowi okoliczności wcale cię nie niepokoją?

Sądząc, że Hartley nawiązuje do jego romansu z Amandą, Jack potrząsnął głową.

– Jeśli ty nie zwracasz na to uwagi, to ja tym bardziej nie będę.

Skonsternowany Hartley powiedział cicho:

– Chcę, żebyś coś wiedział, Devlin. Zrobię wszystko, żeby uszczęśliwić Amandę i będę doskonałym ojcem dla jej dziecka. Może rzeczywiście będzie łatwiej, jeśli pozostaniesz z boku…

– Dziecko? – wyszeptał Jack, wbijając wzrok w Hartleya. – O czym ty, do cholery, mówisz?!

Hartley znieruchomiał i w skupieniu wpatrywał się w jakiś odległy punkt na parkiecie. Kiedy podniósł wzrok, w jego oczach widać było przerażenie.

– A więc ty nic nie wiesz, prawda? Amanda zapewniła mnie, że wszystko ci dziś rano powiedziała.

– Co miała mi powiedzieć? Że jest… – Jack urwał gwałtów nie. Miał zamęt w głowie. Co też Hartley chciał mu powiedzieć? Nagle zrozumiał. Dziecko. Dziecko!

Dobry Boże…

Ta wiadomość przeszyła go niczym piorun, poruszyła każdą komórkę ciała, każdy nerw.

– Mój Boże… – wyszeptał. – Ona jest w ciąży, tak? Nosi moje dziecko. I wyszłaby za ciebie, nic mi o tym nie mówiąc.

Milczenie Hartleya wystarczyło mu za odpowiedź.

Z początku Jack był zbyt oszołomiony, żeby cokolwiek czuć. Potem wybuchła w nim furia i ciemny rumieniec zalał mu policzki.

– A więc Amanda jednak nie potrafiła się zmusić, żeby z tobą o tym porozmawiać – stwierdził cicho Hartley. Jego głos ledwie docierał do ogłuszonego gniewem Jacka.

– Ale będzie musiała to zrobić – wycedził Jack przez zaciśnięte zęby. – Lepiej będzie, jeśli wstrzymasz się z ogłoszeniem waszych zaręczyn.

– Tak rzeczywiście będzie lepiej – zgodził się Charles.

– Powiedz mi, gdzie ona jest?

– Na balkonie.

Jack ruszył na poszukiwanie Amandy, a w głowie kłębiły mu się niemiłe wspomnienia. Widział zbyt wielu bezradnych małych chłopców, którzy musieli samotnie walczyć o przetrwanie w bezlitosnym świecie. Starał się ich bronić – ślady tej walki do dziś nosił na plecach. Od tamtej pory jednak chciał być odpowiedzialny tylko za siebie. Jego życie należało wyłącznie do niego, kierował nim według własnych zasad. Nie było to trudne, zwłaszcza że nigdy nie chciał założyć rodziny.

Teraz wszystko się zmieniło.

Do szału doprowadzała go świadomość, że Amanda tak bezwzględnie chciała odsunąć go na bok. Doskonale wiedziała, że nie chciał się wiązać na stałe ani założyć rodziny. Może nawet powinien jej być wdzięczny, że chciała zdjąć z jego barków wszelką odpowiedzialność. Jednak wcale nie czuł wdzięczności. Przepełniał go gniew i nieprzeparta, prymitywna chęć pokazania całemu światu, że Amanda należy do niego i tylko do niego.

14

Lekki wietrzyk szeleścił w gałęziach drzew, przynosząc ze sobą zapach świeżo skopanej ziemi i kwitnącej lawendy. Amanda stanęła z boku, tak żeby nikt z wnętrza domu nie mógł jej widzieć. Oparta o ścianę wyczuwała na plecach szorstkość cegieł.

Miała na sobie jasnoniebieską suknię, wyciętą głęboko na plecach, z przodu ozdobioną udrapowanym tiulem. Długie rękawy sukni również uszyto z przezroczystego tiulu. Na rękach miała białe rękawiczki. Błysk nagich ramion pod zwiewnym materiałem sprawiał, że Amanda czuła się jak odważna, światowa kobieta.

Drzwi na balkon otworzyły się i znów zamknęły. Amanda zerknęła w bok, ale oczy przyzwyczaiły się do ciemności, więc światło z salonu ją oślepiło.

– Już wróciłeś, Charles? Widzę, że kolejka do wazy z ponczem nie była zbyt długa.