– Nie – wyszeptała ochryple. – Lubię go i szanuję, ale to nie jest miłość.
Westchnął głęboko i pogładził ją po plecach.
– Pragnąłem cię każdego dnia, odkąd się rozstaliśmy. Chciałem poszukać sobie innej kobiety, jednak nie potrafiłem.
– Jeśli prosisz mnie, żebyśmy nadal ciągnęli nasz romans, to odmawiam. Nie mogę. – Na końcach jej rzęs zawisły łzy. – Nie zostanę twoją kochanką, bo nie chcę skazać swojego dziecka na życie w poniżeniu.
Ujął ją za podbródek i zmusił, żeby na niego spojrzała. Na jego twarzy malowała się dziwna mieszanina czułości i zdecydowania.
– Będąc chłopcem, często się zastanawiałem, dlaczego urodziłem się jako bękart, dlaczego nie mam rodziny jak inne dzieci. Musiałem patrzyć, jak matka zmienia kochanków, i wciąż miałem nadzieję, że któryś się z nią ożeni. Do każdego nowego mężczyzny w jej życiu mówiłem „tato"… aż to słowo przestało dla mnie cokolwiek znaczyć. Amando, moje dziecko nie będzie dorastało bez prawdziwego ojca. Chcę mu dać swoje nazwisko. Chcę się z tobą ożenić.
Kiedy to usłyszała, zakręciło jej się w głowie i musiała się o niego oprzeć, żeby nie stracić równowagi.
– Przecież ty wcale nie chcesz się ze mną ożenić. Robisz to, żeby ulżyć swojemu sumieniu i móc sobie powiedzieć, że postąpiłeś honorowo. Wkrótce ci się znudzę i zanim się spostrzegę, wyląduję w jakimś wiejskim domu, żebyś łatwiej mógł zapomnieć o mnie i o naszym dziecku…
Jack potrząsnął nią lekko, przerywając potok gorzkich, podszytych strachem słów. Był bardzo poważny.
– Nie wierzysz w moje słowa, prawda? Dlaczego tak mało mi ufasz? – Odpowiedź wyczytał w jej oczach i zaklął pod nosem. – Amando… wiesz, że zawsze dotrzymuję obietnic. Przyrzekam ci, że będę dobrym mężem. I dobrym ojcem.
– Nawet nie wiesz, jak być dobrym mężem i ojcem.
– Nauczę się.
– Nie można się nauczyć, jak kochać rodzinę – odparła pogardliwie.
– Przede wszystkim pragnę ciebie. – Pocałował ją tak mocno i natarczywie, że musiała rozchylić usta i odwzajemnić pocałunek. Gładził ją po plecach i przyciskał do siebie tak, jakby chciał, żeby stopiła się z nim w jedną całość. Nawet przez dzielące ich warstwy ubrania czuła, że jest podniecony. -Amando – szeptał, całując ją po twarzy i włosach. – Cały czas cię pragnę… potrzebuję. Ty też mnie potrzebujesz, chociaż jesteś zbyt uparta, żeby się do tego przyznać.
– Potrzebuję solidnego, stałego w uczuciach i wiernego męża – rzekła cicho. – To, co jest między nami, kiedyś się wypali, a wtedy…
– Nigdy – szepnął i znowu pocałował ją w usta tak namiętnie, że przeszedł ją dreszcz. Uniósł ją do góry i położył na szerokim łożu z baldachimem. Oddychał ciężko, starając się panować nad sobą. Stojąc nad nią, zdjął kamizelkę, jedwabny krawat i rozpiął koszulę.
Amanda nie mogła pozbierać myśli. Ją również z wolna ogarniało pożądanie. Trudno jej było pogodzić się z tym, że Jack tak bezpardonowo zaciągnął ją do swojej sypialni, ale jej ciało domagało się pieszczot po długich tygodniach samotności.
Pochylił się, zsunął z jej nóg balowe pantofelki i ciepłymi dłońmi ogrzał zziębnięte stopy. Potem odnalazł na udach l podwiązki.
– Czy robiłaś to z Hartleyem? – zapytał, zsuwając jej jedwabne pończochy.
– Co mianowicie? – zapytała drżąco.
– Nie żartuj na ten temat. – W jego głosie słychać było ostrą nutę zazdrości.
– Nie spędziłam z Charlesem żadnych intymnych chwil – odparła, patrząc, jak Jack gładzi ją po łydce.
Nie widziała jego twarzy, ale wyczuła, że odetchnął z ulgą. Powoli, z czułością, zdjął z niej suknię i bieliznę. Z zachwytem spojrzał na jej jasne, obnażone ciało. Zaczął pieścić ustami jej piersi, aż niemal zapomniała, gdzie się znajduje.
– Zostaniesz moją żoną? – zapytał i jego ciepły oddech owiał różowe sutki. Kiedy milczała, ścisnął jej piersi dłońmi, ponaglając do odpowiedzi. – Zostaniesz?
– Nie – odrzekła, a on niespodziewanie roześmiał się, patrząc na nią błyszczącymi namiętnie oczami.
– Nie wypuszczę cię z łóżka, dopóki nie zmienisz zdania. – Zdjął z siebie resztę ubrania i położył się przy niej. – W końcu zmienisz zdanie. A może wątpisz w moją wytrzymałość?
Czując dotyk jego ciała, zacisnęła zęby, żeby nie krzyczeć, i wygięła się w łuk.
– Jesteś moja – szeptał jej do ucha, wchodząc w nią wolno. – Twoje serce, ciało, umysł, dziecko rosnące w twoim łonie… cała należysz do mnie. – Poruszał się w niej rytmicznie, aż zaczęła cicho jęczeć. – Powiedz, do kogo należysz? – nalegał.
– Do ciebie – szeptała. – Do ciebie…
Poczuła, że dłużej już nie może się bronić. W obezwładniającym skurczu rozkoszy dotarła do szczytu.
Pozostali złączeni jeszcze przez wiele minut. Ich ciała pokrywała słona mgiełka potu.
Jack objął jej głowę rękami i przyciągnął do ust. Całował ją delikatnie, drażniąc jej wargi ciepłymi ustami.
– Moja słodka Amanda…
Skromny, cichy ślub Amandy z Jackiem Devlinem wywołał burzę wśród jej rodziny i przyjaciół. Sophia z całą mocą wyraziła swoją dezaprobatę i przepowiedziała, że ten związek skończy się kiedyś separacją.
– Jest dla mnie oczywiste, że nic was nie łączy – stwierdziła jadowicie. – Może tylko pewne fizyczne zachcianki, o których wstyd nawet wspominać.
Gdyby nie to, że nadal była wstrząśnięta nagłą zmianą w swoim życiu, Amanda odpowiedziałaby siostrze, że łączy ich coś jeszcze. Na razie nie była jednak gotowa zdradzić, że jest w ciąży, więc zachowała dyplomatyczne milczenie.
Najtrudniej było jej rozmówić się z Charlesem Hartleyem. Kiedy mu wszystko wyznała, okazał jej samą dobroć, chociaż chyba wolałaby, żeby ją zwymyślał i zarzucił oskarżeniami. Był taki wielkoduszny, taki rozumiejący, że powiadamiając go o zmianie planów małżeńskich, czuła się po prostu podle.
– Czy tego naprawdę pragniesz, Amando? – To było jedyne pytanie, jakie jej zadał. Odpowiedziała na nie pełnym skruchy skinieniem głowy.
– Charles – wydusiła z trudem. Poczucie winy ściskało ją za gardło. – Tak bezwstydnie cię wykorzystałam…
– Nie, nie mów tak – przerwał jej. Chciał chwycić ją za rękę, ale się powstrzymał. Cofnął się i posłał jej blady uśmiech. – Bardzo się cieszę, że cię poznałem. Teraz pragnę tylko twojego dobra. A jeśli małżeństwo z Devlinem ma ci dać szczęście, to pogodzę się z twoją decyzją bez słowa skargi.
Kiedy później powtórzyła tę rozmowę Jackowi, ku jej irytacji nie miał nawet śladu wyrzutów sumienia. Wzruszył tylko nonszalancko ramionami i powiedział zdecydowanym tonem:
– Hartley mógł o ciebie walczyć. Nie zdecydował się na to. Dlaczego ty albo ja mamy się czuć temu winni?
– Charles zachował się jak dżentelmen – odparowała. – A w takich sprawach ty najwyraźniej nie masz zbyt wiele doświadczenia.
Jack uśmiechnął się szeroko, posadził ją sobie na kolanach i bezczelnie pogładził ją po biuście.
– Dżentelmeni nie zawsze zdobywają to, czego pragną.
– A łajdakom to się udaje? – zapytała, co tylko go rozśmieszyło.
– Mnie się udało. – Zaczął ją całować z takim zapałem, że wkrótce wszelkie myśli o Charlesie Hartleyu uciekły jej z głowy.
Ku przerażeniu Amandy wieść o jej pośpiesznym ślubie pojawiła się na plotkarskich stronach londyńskich gazet. Zaroiło się w nich od pokrętnych spekulacji. Oczywiści pisma należące do Jacka zachowały umiar, ale inne były bezlitosne. Wiadomość o ślubie właściciela największego w kraju wydawnictwa ze znaną pisarką rozpaliła ciekawość czytelników. Przez dwa i tygodnie po ślubie pojawiały się wciąż nowe szczegóły ich związku – wiele z nich było całkowicie wyssanych z palca. Amanda rozumiała, że gazety stale potrzebują nowych sensacyjnych wiadomości i powtarzała sobie, że plotkarze wkrótce przestaną się interesować nią i jej mężem, i znajdą sobie jakiś nowy kontrowersyjny temat. Jednakże jeden artykuł poważnie ją zdenerwował i chociaż wiedziała, że zawiera nieprawdę, była na tyle wzburzona, że postanowiła porozmawiać o tym z mężem.