Выбрать главу

– Jesteś taka słodka. – Te wypowiedziane szeptem słowa sprawiły, że po plecach przebiegł jej dreszcz. Kiedy wyobrażała sobie intymne chwile z mężczyzną, zawsze na myśl przychodziła jej ciemność i niezdarne, pośpieszne, natarczywe dotknięcia. Nie przyszło jej do głowy, że może się to dziać w blasku i cieple ognia i że ktoś tak cierpliwie i delikatnie będzie się starał rozbudzić jej ciało. Usta Jacka powędrowały w górę, do wrażliwej muszli ucha. Kiedy Amanda poczuła lekkie dotknięcie języka, drgnęła zaskoczona.

– Jack – wyszeptała. – Nie musisz odgrywać roli mojego kochanka. Naprawdę… to bardzo miło z twojej strony, ale nie musisz udawać, że ci się podobam i…

Wyczuła, że się uśmiechnął.

– Musisz być bardzo niewinna, mhuirnin, skoro uważasz, że mężczyzna potrafi z grzeczności udawać coś takiego.

W tej samej chwili Amanda zdała sobie sprawę, że coś w intymny sposób uciska jej biodro, i natychmiast znieruchomiała. Twarz jej poczerwieniała, a myśli chaotycznie przebiegały jej przez głowę jak niesione wichurą płatki śniegu po niebie. Była zawstydzona i… nie posiadała się z ciekawości. Siedzieli wtuleni w siebie. Amanda nigdy nie była tak blisko pobudzonego mężczyzny.

– Oto twoja szansa, Amando – szepnął Jack. – Jestem twój. Rób ze mną, co ci się podoba.

– Ale ja nie wiem, co robić – odparła drżąco. – Właśnie dlatego cię wynajęłam.

Roześmiał się i pocałował jej odsłoniętą szyję, tam gdzie można było wyczuć bijący szaleńczo puls. Ta sytuacja wydawała jej się tak nieprawdopodobna, tak niepasująca do jej normalnego życia, że miała wrażenie, iż jest kimś innym, a nie Amandą Briars – wiecznie skrobiącą piórem po papierze starą panną o poplamionych atramentem palcach, grzejącą nogi butelką z ciepłą wodą. Stała się kimś łagodnym… bezbronnym… kobietą zdolną do pożądania i pożądaną.

Nagle zdała sobie sprawę, że zawsze trochę bała się mężczyzn. Niektóre kobiety doskonale rozumieją przeciwną płeć, jej jednak przychodziło to z trudem. Wiedziała tylko tyle, że nawet kiedy była młoda, dżentelmeni nigdy z nią nie żartowali ani nie flirtowali. Rozmawiali z nią o poważnych sprawach, traktowali ją z szacunkiem, zgodnie z zasadami dobrego wychowania, i nigdy nawet nie przyszło im do głowy, że byłoby jej miło, gdyby popatrzyli na nią czasem bardziej frywolnie.

A teraz ten niesamowicie przystojny mężczyzna, choć bez wątpienia zimny drań, najwyraźniej bardzo chciał się dostać pod jej spódnicę. Dlaczego miałaby mu odmówić pocałunków i pieszczot? Co dobrego mogło jej przynieść zachowanie cnoty? Wiedziała, że cnota nie ogrzeje zimnego łóżka.

Odważnie chwyciła Jacka za poły koszuli i przyciągnęła do siebie. Natychmiast się poddał i lekko przylgnął ustami do jej ust. Zalało ją przyjemne ciepło, a on naparł na nią trochę mocniej, aż musiała rozchylić wargi. Kiedy jego język dotknął wnętrza jej ust, zaskoczona zupełnie nowym i dziwnym doznaniem chciała się cofnąć, ale ramię Jacka to uniemożliwiło. W różnych częściach ciała, których nie potrafiła nawet nazwać, zaczęła odczuwać dziwne napięcie. Pragnęła, żeby jeszcze raz zbadał językiem jej usta. Było to tak dziwne, tak intymne i podniecające, że nie potrafiła zdusić cichego jęku. Ciało rozluźniało się z wolna, ręce same spoczęły na jego czarnych, jedwabistych włosach, przyciętych tuż nad karkiem.

– Rozepnij mi koszulę – wyszeptał Jack. Całował ją nieprzerwanie, kiedy niezdarnie rozpinała guziki jego kamizelki i lnianej koszuli. Cienka tkanina była rozgrzana i przesycona zapachem jego ciała. Gładka skóra na torsie lśniła złotawo, twarde mięśnie lekko drgały pod dotykiem kobiecych palców. Ciepło bijące od jego ciała kusiło ją, jak miska pełna śmietanki kusi kota.

– Jack – wyszeptała, z trudem chwytając oddech. – Nie chcę posuwać się jeszcze dalej… Ja… Taki prezent urodzinowy w zupełności mi wystarczy.

Roześmiał się cicho i wtulił usta w jej szyję.

– Dobrze.

Przytuliła się do jego nagiej piersi, łapczywie chłonąc jego ciepło i zapach.

– Och, to okropne.

– Dlaczego? – zapytał. Bawił się jej lokami i lekko gładził wrażliwą skórę na skroniach.

– Ponieważ czasami lepiej jest nie wiedzieć, co się w życiu traci.

– Moja słodka – wyszeptał i skradł jej pocałunek. – Pozwól mi zostać z tobą trochę dłużej.

Nim zdążyła odpowiedzieć, zaczął ją całować śmielej niż poprzednio. Jego duże dłonie delikatnie przytrzymywały jej głowę, zatopione w kaskadzie rozpuszczonych włosów. Amanda pragnęła wtulić się w niego jak najmocniej. Nigdy jeszcze nie czuła tak silnego fizycznego pobudzenia. Jack był taki silny, dobrze zbudowany, tak łatwo mógł ją zniewolić, a jednak obchodził się z nią zadziwiająco delikatnie. Amanda zastanawiała się półprzytomnie, dlaczego się go nie lęka, choć przecież powinna. Od dzieciństwa wbijano jej do głowy, że mężczyznom nie należy ufać, że to niebezpieczne istoty, niezdolne do panowania nad swoimi popędami. A jednak przy tym mężczyźnie czuła się bezpieczna. Położyła dłonie na jego piersi i poczuła szybkie, mocne bicie serca.

Oderwał usta od jej ust i spoglądał na nią oczami tak pociemniałymi, że już nie wyglądały na niebieskie.

– Amando, ufasz mi?

– Oczywiście, że nie – odrzekła. – Nic o tobie nie wiem.

Roześmiał się.

– Rozsądna kobieta. – Zaczął rozpinać guziki jej sukienki, zręcznie wyłuskując z pętelek rzeźbione krążki z kości słoniowej.

Amanda zamknęła oczy. Serce biło jej lekko, a zarazem gwałtownie, niczym trzepoczący się w panice ptak. Powtarzała sobie w myślach, że już nigdy więcej nie zobaczy tego człowieka. Pozwoli sobie na chwilę zapomnienia w jego towarzystwie, a potem zachowa ją na zawsze w najgłębszym, najtajniejszym zakamarku pamięci, tylko i wyłącznie dla siebie. Kiedy już będzie starą kobietą, od dawna przywykłą do samotności, wspomni sobie czasem, że kiedyś przeżyła wspaniały wieczór z przystojnym nieznajomym.

Pod rozpiętą suknią w brązowe pasy ukazała się zwiewna koszulka z cieniutkiej jak mgiełka bawełny, a pod nią lekki gorset na cienkich fiszbinach, zapinany z przodu na haftki. Amanda zastanawiała się, czy nie powinna udzielić Jackowi wskazówek, jak się taki gorset rozpina, ale szybko się przekonała, że czynność ta jest mu dobrze znana. Najwyraźniej nie był to pierwszy gorset, z jakim miał w życiu do czynienia. Lekko ściągnął jego brzegi i cały rząd drobnych haftek rozpiął się z zadziwiającą łatwością. Pomógł Amandzie wyswobodzić ramiona z rękawów sukni, więc teraz półleżała przed nim z piersiami okrytymi jedynie cienkim, niemal przezroczystym batystem. Czuła się całkiem obnażona i musiała siłą woli się powstrzymywać, żeby nie podciągnąć sukni i nie okryć się nią szczelnie.

– Zimno ci? – zapytał Jack z troską, zauważywszy jej niespokojny ruch, i przytulił ją mocniej do piersi. Był silny i pełen energii, ciepło jego ciała przenikało przez koszulę i przyprawiało Amandę o drżenie, które nie miało nic wspólnego ze zdenerwowaniem czy chłodem.

Jack odsunął ramiączko halki i przylgnął ustami do białej skóry na ramieniu Amandy. Dotykał jej delikatnie, obwodząc długimi palcami krągłą pierś. Po chwili nakrył ją dłonią i delikatnie pieścił przez cieniutką materię koszulki. Amanda zamknęła oczy. Przywarłszy ustami do jego policzka, poczuła lekką szorstkość zarostu. Przeciągnęła wargami aż do szyi, gdzie skóra stała się gładka i jedwabista.

Usłyszała, że Jack gorączkowo, zduszonym głosem, szepcze coś po irlandzku. Ujął jej głowę w obie dłonie, odchylił na oparcie kanapy i zaczął całować jej piersi przez bawełnianą koszulkę.