Выбрать главу

– Dobrze, Sukey – odparła posłusznie Amanda i uśmiechnęła się do pokojówki.

– Aha, panno Amando… – Sukey postanowiła udzielić jej kilku pouczeń. – Niech pani trochę powściągnie swój ostry język, kiedy będzie pani w towarzystwie dżentelmenów. Trochę komplementów, kilka uśmiechów, słodka mina, żeby wyglądało, że się pani zgadza z tym, co wygadują o polityce i takich tam innych…

– Sukey! – Amanda przerwała jej cierpko. – Czyżbyś wciąż jeszcze miała nadzieję, że któregoś dnia wyjdę za mąż?

– No przecież to się może zdarzyć. Wszystko możliwe -upierała się pokojówka.

– Wybieram się na to przyjęcie tylko po to, żeby się zobaczyć ze znajomymi i porozmawiać na ciekawe tematy – powiadomiła ją Amanda. – Na pewno nie będę tam polować na męża!

– No tak, ale wygląda pani dzisiaj prześlicznie. – Sukey spojrzała z aprobatą na czarną wieczorową suknię swojej pani. Kreacja uszyta była z połyskliwego jedwabiu, miała głęboki dekolt i ciasno opinała ponętne kształty właścicielki. Gorset i rękawy były ozdobione rzędami połyskliwych dżetów. Stroju dopełniały czarne pantofelki i rękawiczki z miękkiej skórki. Amanda wyglądała elegancko i kusząco. Przedtem nigdy przesadnie nie dbała o stroje, niedawno jednak, po naradzie ze znaną londyńską krawcową, zamówiła kilka modnych, nowych sukien.

Sukey podała jej podbitą gronostajami pelerynę, Amanda wsunęła ramiona w obszyte jedwabiem rozcięcia i zapięła pod szyją złotą klamrę. Na starannie uczesanych włosach ostrożnie umieściła duży, paryski kapelusz z czarnego aksamitu, ozdobiony różowym jedwabiem. Za radą Sukey zdecydowała się dziś upiąć włosy inaczej. Luźniej zwinęła węzeł i wypuściła kilka wijących się loczków na kark i czoło.

– Jestem pewna, że jeszcze złapie pani męża – upierała się pokojówka. – Może nawet spotka go pani dzisiaj wieczorem.

– Nie chcę mieć męża – ucięła krótko Amanda. – Wolę niezależność.

– Niezależność – zawołała Sukey, wznosząc w górę oczy. -Coś mi się wydaje, że bardziej by się pani przydał mąż w ciepłym łóżku.

– Sukey – zganiła ją z dezaprobatą Amanda, ale pokojówka tylko się roześmiała. Pozwalała sobie na takie śmiałe uwagi, ponieważ nie była już młodą dziewczyną i pracowała dla rodziny Briarsów od wielu lat.

– Jestem pewna, że złapie pani lepszego męża niż każda z pani sióstr, niech im Bóg błogosławi – oznajmiła Sukey. – Zawsze powtarzam, że najlepsze kąski dostają się tym, którzy potrafią cierpliwie czekać.

– Któż mógłby ci zaprzeczyć? – zapytała kpiąco Amanda. Zmrużyła oczy, kiedy lokaj Charles nagle otworzył drzwi i do domu wdarł się podmuch lodowatego wiatru.

– Powóz gotowy, panno Amando – oświadczył radośnie. Na ramieniu trzymał starannie złożony pled do nakrycia kolan pani. Odprowadził ją do starego, ale dobrze utrzymanego powozu, pomógł wsiąść i troskliwie okrył pledem.

Amanda usiadła wygodnie na wysłużonej, obitej skórą ławce, otuliła się ciaśniej peleryną i z uśmiechem pomyślała o czekającym ją przyjęciu. Życie jest takie piękne, pomyślała. Miała przyjaciół, wygodny dom i zawód, nie tylko interesujący, ale na dodatek przynoszący dobry dochód. I tylko te ciągłe upomnienia Sukey, że wreszcie powinna znaleźć sobie męża, bardzo ją zirytowały.

W życiu Amandy nie było miejsca dla mężczyzny. Nie chciała, żeby ktokolwiek kontrolował, co mówi i robi, i w jakikolwiek sposób ograniczał jej wolność. Nieznośna była sama myśl o mężu, którego pozycja, zgodnie z prawem i utartymi zwyczajami, byłaby o wiele wyższa niż żony. Jeśliby wyniknął między nimi jakiś spór, ostatnie słowo zawsze należałoby do męża. Mógłby jej odebrać wszystkie zarobki, gdyby tylko miał taką zachciankę. A kiedy pojawiłyby się dzieci, z mocy prawa byłyby jego własnością. Amanda wiedziała, że nigdy z własnej woli nie dałaby drugiemu człowiekowi takiej władzy nad sobą. I nie chodziło o to, że nie lubiła mężczyzn. Przeciwnie, uważała, że skoro potrafili tak urządzić świat, żeby właśnie im żyło się najwygodniej, to muszą być dosyć bystrzy.

A jednak… jak by to było miło chadzać na przyjęcia i wykłady z ukochanym towarzyszem życia. Mieć kogoś, z kim można by dyskutować, spierać się lub dzielić przemyśleniami. Kogoś, z kim jadałaby posiłki i do kogo mogłaby się przytulić w łóżku, żeby się rozgrzać w mroźną zimową noc. Cóż, wszystko ma swoją cenę, więc tę niezależność opłacała samotnością.

Wspomnienie o tym, co się wydarzyło zaledwie tydzień temu, wciąż do niej wracało, mimo że bardzo się starała o wszystkim zapomnieć.

– Jack – wyszeptała, bezwiednie kładąc rękę na piersi, gdzie poczuła jakiś dziwny ucisk. W pamięci wciąż widziała jego twarz o niespotykanie niebieskich oczach, słyszała głębokie, chrapliwe brzmienie jego głosu. Dla niektórych kobiet taki romantyczny wieczór był czymś zwykłym, ale dla niej było to najbardziej niesamowite doświadczenie całego życia.

Musiała przerwać te tęskne rozmyślania, gdyż powóz zatrzymał się przed ładnym ceglanym domem należącym do pana Talbota. Dwupiętrowy, rzęsiście oświetlony dom o białych kolumnach stał przy pełnym zieleni placyku, a ze środka dobiegały wybuchy śmiechu i ożywione rozmowy. Jak można się było spodziewać po zamożnym prawniku, Talbot urządził swoją siedzibę bardzo elegancko. Owalny hol wejściowy zdobiły stiuki, ściany zaś położonego za nim dużego salonu pomalowano na kojący, jasnozielony kolor. Ciemna dębowa podłoga lśniła jak lustro. Powietrze wypełniały przyjemne wonie, obiecując doskonały posiłek, a pobrzękiwanie kieliszków tworzyło dyskretne tło dla muzyki, wykonywanej przez kwartet smyczkowy.

W pokojach roiło się od gości. Wielu z nich powitało Amandę serdecznym uśmiechem. Zdawała sobie sprawę, że jest popularna w towarzystwie, niczym sympatyczna starszawa ciotka w rodzinie. Czasami drażniono się z nią, wypytując o zamiary względem tego czy innego dżentelmena, jednak tak naprawdę nikt nie wierzył, że mogłaby być kimś poważnie zainteresowana. Wszyscy uznawali, że jej los jako starej panny jest już przesądzony.

– Droga panno Briars! – usłyszała donośny męski głos. Odwróciła się i zobaczyła roześmianą, czerwoną twarz Talbota. – Bez pani ten wieczór nie byłby w pełni udany.

Choć Talbot był co najmniej dziesięć lat od niej starszy, zachował chłopięcy wdzięk, kontrastujący z gęstą, siwą czupryną. Uśmiechnął się figlarnie, wydymając krągłe policzki.

– Wspaniale dziś pani wygląda- ciągnął. Ujął jej rękę i zacisnął w pulchnych dłoniach. – Swoim blaskiem przyćmiewa pani wszystkie inne damy.

– Panie Talbot, pańskie pochlebstwa nie robią na mnie żadnego wrażenia – oznajmiła z uśmiechem Amanda. – Jestem zbyt rozsądna, żeby się na nie nabrać. Lepiej niech pan skieruje te miłe słówka do jakiejś naiwnej, niedoświadczonej dziewczyny. Może ona w nie uwierzy.

– A jednak to właśnie pani jest moim ulubionym celem -odrzekł.

Amanda tylko uniosła oczy w górę i uśmiechnęła się wymownie. Wzięła Talbota pod ramię i razem podeszli do wielkiego mahoniowego kredensu, na którym stały dwie srebrne wazy. W jednej znajdował się gorący poncz z rumem, w drugiej zimna woda. Talbot z teatralną emfazą polecił służącemu, żeby nalał Amandzie kielich ponczu.

– A teraz, panie Talbot, proszę zająć się innymi gośćmi – poleciła Amanda, wdychając wyrazisty zapach trunku. Przez szklane ścianki kielicha przenikało miłe ciepło i ogrzewało zziębnięte palce, osłonięte jedynie cienkimi rękawiczkami. – Widzę tu kilka osób, z którymi chciałabym porozmawiać, a pana obecność tylko mi w tym przeszkodzi.