Выбрать главу

– Mogli mieć – odchrząknął Reideburg – husyci owi jakowychś wspólników…

– Nie wykluczamy tego – kanonik przewiercił rycerza wzrokiem. – Nie wykluczamy niczego. Nadajcie, rycerzu Henryku, większy rozmach śledztwu. Poproście, jeśli trzeba, o pomoc starostę świdnickiego, pana Albrechta von Kolditz. Poproście zresztą, kogo tylko chcecie. Byleby były efekty.

Henryk Reideburg skłonił się sztywno. Kanonik odkłonił się, ale dość niedbale.

– Dziękuję wam, szlachetny rycerzu – przemówił głosem brzmiącym jak otwieranie zardzewiałej bramy cmentarnej. – Nie zatrzymuję was dłużej. Panom rajcom i świątobliwym braciom dziękuję również. Nie przeszkadzam w obowiązkach, których, tuszę, macie obfitość.

Starosta, rajcy i mnisi wyszli, szurając ciżmami i sandałami.

– Panowie klerycy i diakom – dodał po chwili kanonik wrocławskiej katedry – również, jak mniemam, pamiętają o swoich obowiązkach. Proszę tedy przystąpić do nich. Niezwłocznie. Brat sekretarz i ojciec spowiednik zostają. Także…

Otto Beess uniósł głowę i przeszył Reynevana wzrokiem.

– Także ty zostajesz, chłopcze. Mam z tobą do pogadania. Ale wpierw przyjmę petentów. Proszę wezwać proboszcza z Oławy.

Ksiądz Granciszek, gdy wszedł, mienił się na twarzy, w sposób zgoła niepojęty blednąc i czerwieniejąc na przemian. Natychmiast ukląkł. Kanonik nie nakazał mu wstać.

– Twój problem, ojcze Filipie – zaczął zgrzytliwie – to brak szacunku i zaufania do zwierzchności. Indywidualność i własne zdanie są i owszem, cenne, znacznie niekiedy bardziej warte uznania i pochwały niźli tępe i baranie posłuszeństwo. Aliści są takie sprawy, w których zwierzchność ma rację absolutną i jest nieomylna. Jak dla przykładu nasz papież Marcin V w sporze z koncyliarystami, różnymi Gersonami i różnymi Polaczkami: Włodkowicami, Wyszami i Łaskarzami, którzy chcieliby każdą decyzję Ojca Świętego poddawać pod dyskusję. I interpretować wedle własnego widzimisię. A to nie tak, nie tak! Roma locuta, causa finita.

– Dlatego też, drogi ojcze Filipie, jeśli kościelna zwierzchność mówi ci, o czym masz kazać, to masz być posłuszny. Nawet jeśli twa indywidualność protestuje i krzyczy, masz być posłuszny. Bo najwyraźniej idzie o cel wyższy. Od ciebie, naturalnie. I od całej twojej parafii. Widzę, że chcesz coś powiedzieć. Mów tedy.

– Trzy czwarte moich parafian – wymamrotał ksiądz Granciszek – to ludzie niezbyt rozgarnięci, rzekłbym, pro maiori parte illiterati et idiotae. Ale jest jeszcze ta jedna czwarta. Ta, której nijak mi w kazaniach mówić to, co zaleca kuria. Mówię, owszem, że husyci to kacerze, mordercy i zwyrodnialcy, a Żiżka i Koranda to diabły wcielone, zbrodniarze, bluźniercy i świętokradcy, że czeka ich wieczyste potępienie i piekielne męki. Ale nie mogę mówić, że oni jedzą niemowlęta. I że żony u nich są wspólne. I że…

– Nie zrozumiałeś? – przerwał mu ostro kanonik. – Nie pojąłeś moich słów, plebanie? Roma locuta! A dla ciebie Roma to Wrocław. Masz kazać, jak ci kazano, kaznodziejo. O wspólnych żonach, o zjadanych niemowlętach, o żywcem gotowanych mniszkach, o wyrywaniu języków katolickim księżom, o sodomii. Gdy otrzymasz takie wytyczne, będziesz kazał, że od komunii z kielicha husytom rosną włosy na podniebieniach i psie ogony u zadków. Ja wcale nie żartuję, widziałem odpowiednie pisma w biskupiej kancelarii.

– Zresztą – dodał, patrząc z lekkim politowaniem na skurczonego Granciszka – skąd wiesz, że nie rosną im ogony? Byłeś w Pradze? Na Taborze? W Hradcu Kralove? Przyjmowałeś komunię sub utrague specie?

– Nie! – omal nie udławił się wdechem proboszcz. – Nijak!

– To i bardzo dobrze. Causa finita. Audiencja też. We Wrocławiu powiem, że wystarczyło upomnienia, że już nie będzie z tobą kłopotów. Teraz zaś, byś nie odniósł wrażenia nadaremnej peregrynacji, wyspowiadasz się mojemu spowiednikowi. I odbędziesz pokutę, którą ci zada. Ojcze Felicjanie!

– Tak, wasza przewielebność?

– Leżenie krzyżem przed głównym ołtarzem u świętego Gotarda, noc całą, od komplety do prymy. Reszta do twego uznania.

– Niech Bóg ma w opiece…

– Amen. Bywaj w zdrowiu, proboszczu.

Otto Beess westchnął, wyciągnął pusty puchar w stronę kleryka, który natychmiast nalał weń klaretu.

– Dziś już żadnych petentów. Pozwól, Reinmarze.

– Wielebny ojcze… Zanim… Mam prośbę…

– Słucham cię.

– Towarzyszył mi w drodze i przybył wraz ze mną rabin z Brzegu…

Otto Beess gestem wydał polecenie. Za chwilę kleryk wprowadził Hirama ben Eliezera. Żyd skłonił się głęboko, zamiótł podłogę lisią czapą. Kanonik przypatrywał mu się bacznie.

– Czegóż to – zazgrzytał – życzy ode mnie rzecznik brzeskiego kahału? W jakiej sprawie przybywa?

– Czcigodny pan ksiądz pyta, w jakiej sprawie? – uniósł krzaczaste brwi rabbi Hiram. – Boże Abrahama! A w jakiej, pytam ja się, sprawie może przychodzić Żyd do czcigodnego pana kanonika? O co może, pytam ja się, chodzić? To ja odpowiadam, że o prawdę. Prawdę ewangeliczną.

– Prawdę ewangeliczną?

– Nie inaczej.

– Mów, rabbi Hiramie. Nie każ mi czekać.

– Jak czcigodny pan ksiądz rozkaże, to ja zaraz mówię, czemu ja nie mam mówić? Mówię tak: chodzą różni ichmoście po Brzegu, po Oławie, po Grodkowie, a i po wsiach okolicznych, i nawołują, by bić niecnych morderców Jezusa Chrystusa, by rabować ich domy i hańbić ich żony i córki. Na czcigodnych panów prałatów powołują się owi wołacze, że niby to po boskiej i biskupiej woli takie bicie, grabież i gwałcenie.

– Mów dalej, przyjacielu Hiramie. Wszak widzisz, żem cierpliwy.

– Cóż tu mówić wiele? Ja, rabbi Hiram ben Eliezer z kahału brzeskiego, upraszam czcigodnego pana księdza, by pilnować prawd ewangelicznych. Jeśli już mus bić i grabić morderców Jezusa Chrystusa, to proszę bardzo, bić! Ale, na praojca Mojżesza, bijcież tych właściwych. Tych, co ukrzyżowali. Znaczy się, Rzymianów!

Otto Beess milczał długo, przypatrując się rabinowi spod półprzymkniętych powiek.

– Taak – przemówił wreszcie. – A wiesz ty, przyjacielu Hiramie, że za takie gadanie mogą cię zamknąć? Mówię oczywiście o władzach świeckich. Kościół jest wyrozumiały, ale brachium saeculare potrafi być ciężkie, gdy idzie o bluźnierstwo. Nie, nie, nic nie mów, przyjacielu Hiramie. Mówił będę ja.

Żyd ukłonił się. Kanonik nie zmienił pozycji na fotelu, nie drgnął nawet.

– Ojciec Święty Marcin, piąty tego imienia, idąc śladem swych światłych poprzedników, oświadczyć był raczył, że Żydzi wbrew pozorom są stworzeni na podobieństwo Boże i część z nich, jakkolwiek mała, dostąpi zbawienia. Niestosowne jest wobec tego prześladowanie ich, dyskryminowanie, represjonowanie, ciemiężenie i wszelkie inne gnębienie, w tej liczbie chrzczenie pod przymusem. Nie wątpisz chyba, przyjacielu Hiramie, że wola papieża jest dla każdego duchownego rozkazem. A może w to wątpisz?