Выбрать главу

– Jak ja mogę wątpić? Toć już chyba dziesiąty z rzędu pan papież mówi o tym… Tedy musi to być prawda, ani chybi…

– Jeśli nie wątpisz – przerwał kanonik, udając, że nie słyszy drwiny – to musisz rozumieć, że oskarżanie duchownych o podżeganie do ataków na Izraelitów jest potwarzą. Dodam: karygodną potwarzą.

Żyd ukłonił się w milczeniu.

– Rzecz jasna – Otto Beess zmrużył lekko oczy – ludzie świeccy o nakazach papieskich wiedzą mało albo zgoła nic. Także z Pismem Świętym im nielekko. Są to bowiem, jak to ktoś mi całkiem niedawno rzekł, pro maiori parte illiterati et idiotae.

Rabbi Hiram nie drgnął nawet.

– Twoje zaś izraelickie plemię, rabbi – ciągnął kanonik – z upodobaniem i uporem dostarcza motłochowi pretekstów. Już to dżumy epidemię wywołacie, studnie zatruwszy, już to dzieweczkę niewinną chrześcijańską zamęczycie, już to z dziecięcia krew na macę spuścicie. Kradniecie i bezcześcicie hostie. Trudnicie się bezecną lichwą a z dłużnika, który waszych złodziejskich procentów nie może spłacić, żywe mięsa kawałki wyrzynacie. I różnym innym plugawym procederem się paracie. Jak mniemam.

– Cóż uczynić trzeba, czcigodnego pana księdza zapytuję – zapytał po pełnej napięcia chwili Hiram ben Eliezer. – Cóż uczynić, by owe rzeczy się nie zdarzały? Znaczy się, studni zatruwanie, dzieweczek męczenie, krwi spuszczanie i hostii bezczeszczenie? Cóż, zapytuję, potrzebne jest?

Otto Beess milczał długo.

– Lada dzień – rzekł wreszcie – będzie obwołany specjalny, jednorazowy, obejmujący wszystkich podatek. Na krucjatę antyhusyjną. Każdy Żyd będzie musiał zapłacić jednego guldena. Gmina brzeska ponad to, co dać musi, dołoży z dobrej woli… Tysiąc guldenów. Dwieście pięćdziesiąt grzywien.

Rabin kiwnął bjodą. Nie próbując się targować.

– Wspólnemu dobru – zaznaczył bez specjalnego nacisku kanonik – posłużą te pieniądze. I wspólnej, powiedziałbym, sprawie Kacerze czescy zagrażają nam wszystkim. Oczywiście najbardziej nam, prawym katolikom, ale i wy, Izraelici nie macie powodów, by husytów kochać. Wprost, powiedziałbym, przeciwnie. Dość będzie przypomnieć margać roku dwudziestego drugiego, krwawy pogrom na Starym Mieście praskim. Późniejsze rzezie Żydów w Chomutarae, Kutnej Horze i Pisku. Będzie więc, Hiramie, okazja datkiem choćby przyczynić się do pomsty.

– Pomsta jest moja – odrzekł po chwili Hiram ben Eliezer. – Tak mówi Pan, Adonai. Nikomu, mówi Pan, nie oddawajcie złem za złe. A Pan nasz, jak zaświadcza prorok Izajasz, hojny jest w przebaczaniu.

– Poza tym – dodał cicho rabin, widząc, że kanonik milczy z dłonią przyłożoną do czoła – husyci mordują Żydów od sześciu lat zaledwie. Cóż jest sześć wobec tysiąca?

Otto Beess uniósł głowę. Jego oczy były zimne jak stal.

– Źle skończycie, przyjacielu Hiramie – zgrzytnął. – Boję się o ciebie. Odejdź w pokoju.

– Teraz – rzekł gdy za Żydem zawarły się drzwi – kolej wreszcie na ciebie, Reinmarze. Porozmawiamy. Sekretarzem i klerykiem przejmować się nie musisz. To ludzie zaufani. Są obecni ale tak, jakby ich nie było.

Reynevan odchrząknął, ale kanonik nie dopuścił go do głosu.

– Książę Konrad Kantner przybył do Wrocławia cztery dni temu, na świętego Wawrzyńca. Z orszakiem złożonym z potwornych plotkarzy. Sam książę też do dyskretnych nie należy. Tym samym nie tylko ja, ale i cały bez mała Wrocław orientuje się już w zawiłościach pozamałżeńskiej afery Adeli, żony Gelfrada de Sterczą.

Reynevan odchrząknął znowu, spuścił głowę, nie mogąc znieść świdrującego spojrzenia. Kanonik złożył dłonie jak do modlitwy.

– Reinmarze, Reinmarze – przemówił z nieco sztuczną egzaltacją. – Jak mogłeś? Jak mogłeś tak obrazić prawo boskie i ludzkie? Powiedziane jest wszak: we czci niech będzie małżeństwo i łoże nieskalane, gdyż rozpustników i cudzołożników osądzi Bóg. Ja zaś dodam od siebie jeszcze, że nader często zdradzonym mężom zbyt nierychliwa zdaje się sprawiedliwość boża. I nader często sami ją wymierzają. Srogo wymierzają.

Reynevan chrząknął jeszcze głośniej i pochylił głowę jeszcze niżej. – Aha – domyślił się Otto Beess. – Już za tobą gonią?

– Gonią.

– Na pięty następują?

– Następują.

– Głupcze młody! – przemówił po chwili milczenia duchowny. – W Narrenturmie cię zamknąć, ot co! W Wieży Błaznów. Świetnie byś pasował do tamtejszych lokatorów.

Reynevan pociągnął nosem i zrobił minę, w jego własnym mniemaniu skruszoną. Kanonik pokiwał głową, westchnął głęboko, splótł palce.

– Nie dało się strzymać, co? – spytał ze znawstwem. – Śniła się po nocach?

– Nie dało – przyznał Reynevan, czerwieniejąc. - Śniła się.

– Wiem, wiem – Otto Beess oblizał usta, a oczy rozbłysły mu nagle. – Wiem ci ja, że słodki jest owoc zakazany, że chce się, oj, chce się obejmować piersi nieznanej. Wiem ci ja, że miód wycieka z warg obcej, a podniebienie jej gładkie jak olej. Lecz w końcu, wierz mi, mądrze uczą Proverbia Salomonowe: będzie ona gorzka niby piołun i ostra jak miecz obosieczny, amara quasi absinthium et acuta quasi gladius biceps. Strzeż się, synu, byś nie spłonął dla niej jako ta ćma w płomieniu. Byś nie podążył za nią ku śmierci, nie przepadł w Otchłani. Posłuchaj słów mądrych Pisma: idź drogą swą od niej daleko, pod drzwi jej domu nie podchodź, longe fac ab ea viam tuam et ne adpropinques foribus domus eius.

– Pod drzwi jej domu nie podchodź – powtórzył kanonik, a z głosu jego, jak zdmuchnięta wiatrem, znikła kaznodziejska egzaltacja. – Nadstaw no uszu, Reinmarze Bielau. Dobrze zakonotuj sobie słowa Pisma i moje. Dobrze wryj je sobie w pamięć. Posłuchaj rady: trzymaj się z daleka od wiadomej osoby. Nie rób tego, co zamierzasz zrobić, a co czytam w twoich oczach, smyku. Trzymaj się od niej z daleka.

– Tak, wielebny ojcze.

– Aferę z czasem załagodzi się jakoś. Sterczów postraszy się kurią i landfrydem, udobrucha zwyczajową nawiązką dwudziestu grzywien, zwykłą karę dziesięciu grzywien trzeba też będzie zapłacić magistratowi Oleśnicy. Wszystko to niewiele więcej niż wartość dobrego rasowego konia, tyle zdołasz zebrać z brata pomocą, a trzeba będzie, dołożę. Twój stryj, scholastyk Henryk, dobrym był mi przyjacielem. I nauczycielem.

– Dzięki niech będą…

– Ale nic nie poradzę – przerwał ostro kanonik – gdy cię złapią i utłuką. Pojmujesz to, narwany głupku? Masz raz na zawsze wybić sobie z głowy żonę Gelfrada Sterczy, masz wybić sobie z głowy odwiedzanie jej potajemne, listy, posłańców, wszystko. Masz zniknąć. Wyjechać. Sugeruję Węgry. Od razu, nie mieszkając. Zrozumiałeś?

– Chciałbym wcześniej do Balbinowa… Do brata…

– Absolutnie nie pozwalam – uciął Otto Beess. – Ci, co cię ścigają, z pewnością to przewidzieli. Podobnie zresztą jak wizytę u mnie. Zapamiętaj: gdy się ucieka, ucieka się jak wilk. Nigdy po ścieżkach, którymi się kiedyś chodziło.

– Ale brat… Peterlin… Jeśli naprawdę muszę wyjechać…

– Ja sam, przez zaufanych posłańców, uwiadomię o wszystkim Peterlina. Tobie zaś zabraniam tam jeździć. Zrozumiałeś, szaleńcze? Nie wolno ci podróżować po ścieżkach, które twoi wrogowie znają. Nie wolno ci pojawiać się w miejscach, gdzie mogą na ciebie czekać. A to znaczy, że w żadnym razie do Balbinowa. I w żadnym razie do Ziębic.

Reynevan słyszalnie westchnął, a Otto Beess słyszalnie zaklął.

– Nie wiedziałeś – wycedził. – Nie wiedziałeś, że ona jest w Ziębicach. To ja, stary dureń, ci to zdradziłem. Cóż, stało się. Ale to bez znaczenia. Obojętne, gdzie ona jest. W Ziębicach, w Rzymie, w Konstantynopolu czy w Egipcie, obojętne. Nie zbliżysz się do niej, synu.