Выбрать главу

Podziwiałam ją w milczeniu. Kobieta twarda jak diament! Luar zacisnął usta, spojrzał na mnie z wyrzutem i poszedł z matką do domu.

Impreza na tym się skończyła. Goście próbowali zmyć nieprzyjemne wrażenia resztkami wina, więc słudzy pijaniuteńkich ułożyli do snu. Na szczęście w rezydencji nie brakowało pokojów. Nas także chcieli zaprosić do środka, lecz Flobaster uprzejmie odmówił.

Nie zmrużyłam oka tej nocy, miałam więc mnóstwo czasu na rozmyślania. Zastanawiałam się, czym zawiniłam wobec pana Solla.

O północy z domostwa wyszedł człowiek, którego twarzy nie można było rozpoznać w ciemności. Wyprowadził osiodłanego konia, wskoczył na niego i pogalopował. Wystraszony, zaspany sługa ledwie zdążył na czas otworzyć wrota. Potem pojawiła się kobieta, która odesłała sługę. Wiatr kołysał lampą w dłoniach kobiety. Długo stała, wpatrzona w drogę, a po całym podwórzu tańczyły rozkołysane światła.

Przestała tak do rana. Lampa się wypaliła. Jeździec nie wrócił. Przed świtem lunął deszcz.

Toria okłamała syna chyba pierwszy raz w życiu. Egert nigdy nie miewał zawrotów głowy.

Nigdy też wcześniej nie zdarzyło się, by jej mąż odjechał bez słowa. Zawsze uciekał do niej ze swymi bolączkami i problemami. Do niej, nie od niej.

Płomień lampy miotał się w szklanych ściankach. Torii zadawało się, że nastała wieczna noc i skończył sen o szczęściu…

Zdawało się jej, że jest uschłym drzewem na skraju drogi.

W domu spała Alana, spali stara niania i goście, przyjaciele, jeszcze wczoraj tak mili, a teraz całkiem bezużyteczni. Skoro Egert uciekł, Toria nie będzie już miała przyjaciół. Nie czuła się tak osamotniona nawet po śmierci ojca.

Nie mogła przebywać teraz pod dachem. Najchętniej nie byłaby nigdzie.

Wyjechaliśmy o świcie. Podczas jazdy nikt nie rzekł ani słowa.

Mokre, płócienne ścianki ciężko drgały. Flobaster poganiał pstrego konika, który pracowicie międlił błoto kopytami. Deszcz zalewał koński grzbiet. Warto było pomyśleć o jakimś schronieniu, lecz Flobaster ciągle poganiał zwierzę z tak zaciętym wyrazem twarzy, że chwilami wolałabym się znaleźć na miejscu konia.

Włóczyć nogi w rozmokłej glinie. Ciągnąć wóz, czując uderzenia bata. Nie mieć tego okropnego poczucia winy wobec Luara i jego ojca.

Poruszyły go wspomnienia? Nie mógł znieść widoku Fagirry nawet na scenie? Przecież wciąż się uśmiechał, ściskając dłoń małżonki, kiedy aktorzy wyszli do ukłonów…

Odważny człowiek, który wspiąwszy się na zamkową wieżę, porwał za sobą obrońców… Ten, który nie wahał się kazać powiesić dziesięciu bandytów. I nagle ta przerażona twarz…

Świsnął bat Flobastera. Drgnęłam, jakbym rzeczywiście nim oberwała.

Bij. Potem dojdziemy, dlaczego…

Poryw wiatru przywrócił mu świadomość.

Puste, szare niebo i puste pola. Na świecie nie ma już ludzi. Pozostał tylko syn, jego duma, chluba i nadzieja, owoc wielkiej miłości. Twarz Luara obramowana brzegami płóciennego kaptura… na jej miejscu pojawia się inne oblicze… Niebiosa!… Takie samo! Wyraz dobrodusznego zmęczenia, wąskie wargi, szaroniebieskie oczy, podobne do Egertowych…

Dwadzieścia lat temu zabił owego człeka. Nie wbił mu w pierś kindżału, jak głosiła fama. Przebił Fagirrę żelaznymi kleszczami oprawcy…

Koń zatrzymał się. Egert zeskoczył z siodła, padł na ziemię z twarzą w lodowatej kałuży. Deszcz bił go po plecach…

Kleszcze oprawcy. Toria w celi przesłuchań. Blizny… dotychczas nie zniknęły. Wiedzą o tym tylko Egert i para zaufanych pokojówek. Zabił tamtego człowieka, święcie wierząc, że wraz z nim pogrzebał wszystko najgorsze, co wydarzyło się Torii i jemu.

A przecież widział to już wcześniej. Widział, lecz nie chciał przyjąć do wiadomości, skąd biorą się nagłe przypływy niepokoju, dławione pod powierzchnią beztroskiego, zasłużonego szczęścia.

Dzień za dniem. Prawie dwadzieścia lat…

Okrwawione pręty sterczące z pleców. Agonia… Następnego dnia zbrodnia Zakonu Łaszą stała się jawna, mieszczanie zaczęli pogrom… Jak słyszał, Fagirrę zakopali razem z katowskimi cęgami.

Zakopali. A jednak wstał z grobu, by się zemścić. W taki sposób, jak czynili to zawsze perfekcyjni oprawcy…

Przed oczami Solla migały kopyta przestępującego z nogi na nogę zgonionego wierzchowca. Przymknął powieki i znów ujrzał natychmiast twarz syna w cieniu kaptura. Luar miał oczy Fagirry.

– Tak, Egercie, wiedziałem, że prędzej, czy później, zechcesz się znaleźć tam, gdzie jestem teraz. Powinieneś był dać się zabić. Nie trzeba było sprzeciwiać się nieuniknionemu, walczyć w obronie kobiety, która już wtedy… tak!… niosła w sobie moją… pamiątkę. Oto mój dar zza grobu: umiłowany syn. Owoc czystej miłości, hi, hi. Uprzedzałem cię, Soll, że lepiej mieć we mnie sojusznika niż wroga. Teraz już za późno. Płacz, płacz, Egercie…

Płakał.

Rozdział drugi

Człowiek był bardzo stary, lecz jego dom zdawał się jeszcze starszy.

Budynek stał samotnie na wzgórzu, lecz nie był zrujnowany. Właściciel ani sługa nie przestąpili jego progu od wielu lat, a okoliczni mieszkańcy unikali zarośniętej ścieżki, wijącej się ku ciężkim drzwiom wejściowym. Choć był opuszczony, ani jedna drobinka kurzu nie śmiała osiąść na deskach podłogi, szerokim blacie stołu w jadalni, klawiszach otwartego klawesynu. Z pociemniałych portretów spoglądały zimno dumne oblicza.

Na okrągłym stoliku stał lichtarz bez świec. Obok zasiadał starzec w głębokim fotelu. Wydawał się jeszcze bardziej samotny niż jego dom.

Okrągły blat zdobiły tajemnicze symbole. Leżał na nim złoty medalion na długim łańcuchu. Cienka płytka z wymyślnym wycięciem.

Na złotej krawędzi wystąpiła ciemna plama rdzy.

Stary człowiek milczał.

Dom nie śmiał przerywać mu rozmyślań, poddawał się wiernopoddańczo woli swego pana.

Staruszek nie chciał jednak, by ktoś mu służył.

Leżała przed nim na stole zardzewiała złota płytka.

Znowu.

Pokojówka Dalla wydawała się niepewna i zakłopotana. Tak, pan Soll jest w domu… Wrócił wczoraj wieczorem… Nie opuszczał sypialni. Nie zjadł śniadania… A… jak się udało… święto?

Toria skinęła w milczeniu. Skoro mąż wrócił do domu, wszystko można naprawić. Nie potłukł się, spadając z konia, nie padł ofiarą nocnych włóczęgów i nie postradał zmysłów, jak wydawało jej się podczas mrocznych godzin czekania. Skoro wrócił, zaraz go zobaczy.

Zaspana, rozkapryszona Alana weszła wraz z nianią do dziecinnego pokoju. Luar stał w drzwiach wpatrzony w podłogę i próbował ukręcić guzik od skórzanej rękawiczki.

– Nie chmurz się, Dzionku.

Prawie się uśmiechnęła, tak wielka była jej ulga.

– Niepotrzebnie się martwisz, będziesz miał jeszcze dość czasu zanim ojciec… wezwie cię do siebie.

Mówiła spokojnym, pewnym siebie głosem. Jej ton zazwyczaj miał na niego zbawienny wpływ. Także i teraz nieco się rozluźnił i przestał szarpać rękawiczkę.

– Tak…

Toria przenikała go wzrokiem. Musiała sama się przymusić, żeby od razu nie biec do Egerta. Nie powinien zobaczyć na jej twarzy śladów, jakie zostawiły dwie nieprzespane noce, gorycz i strach, a szczególnie maska kamiennego spokoju, jaką nosiła już dwie doby.

Umyła się i przebrała. Zwykłe, codzienne czynności, wydały się jej trochę męczące, niemniej szczególnie ważne. Nie zdając sobie z tego sprawy, cały czas odkładała chwilę spotkania z mężem, chociaż zdawało się, że każda stracona minuta przysparza jej siwizny.