Выбрать главу

Dalla zapiszczała rozpaczliwie. Czarka potoczyła się po podłodze, rozlewając wodę. Na oczach pokojówki pani Toria Soll zbladła jak nieżywa i straciła przytomność.

Wędrowny teatr to nie igła w stogu siana, w mieście da się odszukać. Na rynku występują tylko południowcy, ale kto w takim razie rozstawił nową scenę w dzielnicy targowej? O tym, że na dziedzińcu gospody „Słomiana Tarcza” występują komedianci opowiadali różni gapie na kilka mil wokoło. Z daleka usłyszałam żale prześlicznej Róży, rozpaczającej po utraconym bezpowrotnie Ollalu.

Wokół wozów stał gęsty tłumek. Widzowie przestępowali z nogi na nogę, gryźli pestki słonecznika, ktoś odchodził obojętnie, ktoś inny podchodził zaciekawiony, a Flobaster w czerwonym stroju kata pokazywał wszystkim odciętą głowę Bariana…

Zwolniłam kroku. Poczułam dziwny i bolesny ucisk w piersi. Dopiero teraz pojęłam ze zdziwieniem, jak bardzo drogi mi jest ten wymyślony świat na drewnianej scence, niezgrabnie sklecony i śmieszny światek, w którym tkwiłam, niczym orzech w skorupie, aż do chwili, gdy spotkałam Luara…

Wystraszyłam się, zdając sobie sprawę, jak daleko odeń przebywałam przez tyle dni. Tak długo. Prawie tydzień bez spektakli. Każda ryba, wyciągnięta na brzeg, dawno by już zdechła. Ja zaś stoję tutaj, przełykając ślinę i próbuję ułowić spojrzenie Flobastera w otworach katowskiej maski…

Nikt nie rzekł mi ani słowa. Widocznie tak być powinno.

Milcząc weszłam do swojego wozu. Przebrałam się, zakładając sztuczny biust. Mocno uróżowałam policzki. Flobaster mający, jak zawsze, oczy dookoła głowy, dał znak Musze, a ten zapowiedział Farsę o rogaczu.

Zrobiło mi się lżej na duszy. Prawie całkiem lekko, jak przedtem, gdy w mym świecie nie było jeszcze Luara, syna Fagirry, i nigdy nie było nocy wśród lodowatych podmuchów…

„Słomiana Tarcza” była znowu przystanią naszej trupy. Przeliczając zarobione pieniądze, Flobaster mruczał z zadowoleniem.

Długo wahałam się, czy podejść do niego i oznajmić, że znowu odejdę i nie będzie mnie ani jutro, ani pojutrze… Łatwo było mi odejść po gwałtownej kłótni. Teraz, gdy wszystko niemal się uładziło, gdy wybaczono mi wielkodusznie, należało zastanowić się dziesięć razy, nim się zrobi podobny krok. Być może nie należy odchodzić już dziś…

Tak podpowiadał rozsądek, ja jednak nie mogłam uciec przed przeznaczeniem nawet na jedną noc, godzinę ani sekundę. On wyjedzie… Przecież twardo postanowił! Będę miała dość czasu, by płakać i wspominać.

Moje wahanie zakończyło się bardzo prosto. Flobaster podszedł do mnie pierwszy i zaprosił na kolację w najbliższej tawernie.

Poczułam chłodną kulę w żołądku. Ta propozycja całkowicie nie wiązała się z charakterem naszych stosunków. Wolałabym, żeby pociągnął mnie za ucho i pogroził batem. Cóż jednak było robić. Zgodziłam się pokornie.

Zapadał wieczór. Jezdnia, rozmokła w ciągu dnia, pokryła się cienką skorupą śliskiego lodu. Nie ośmieliłam się więc odtrącić podanego mi ramienia. Wydawało się dwukrotnie silniejsze niż u Luara. Uniknąwszy szczęśliwie poślizgu, dotarliśmy do najbliższej, przytulnej knajpki i zajęliśmy milcząco miejsca przy wolnym stoliku.

Dolna warga Flobastera sterczała sztywno, jak wykrochmalona, zaprasowana plisa, co oznaczało, że jest zdecydowany i zebrany w sobie. Usiłowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz siedzieliśmy tak twarzą w twarz, lecz nie byłam w stanie.

Służąca przyniosła gotowane mięso w miseczkach i butelczynę wytrawnego wina. Flobaster skinął głową i rzucił się łakomie najedzenie. Chciałam wierzyć przez chwilę, że spokojnie zjemy, otrzemy wargi i wrócimy z powrotem. Był to, oczywiście, głupi pomysł. Flobaster nigdy nie odstąpił od tego, co zamyślał, a tym razem zamierzał coś więcej, niż tylko spożyć swoją porcję w moim uroczym towarzystwie.

Rzecz jasna, nie omyliłam się.

Odczekał, aż dokończę obgryzać swoje żeberka (swoją drogą, byłam straszliwie głodna). Wciąż milcząc, nalał wina. Zmarszczył brew. Czekałam cierpliwie.

– Przecież nie jesteś głupia, Tantalo – powiedział w końcu, jeszcze bardziej wystawiając dolną wargę.

Zgodziłam się bez słowa. Nie był to dobry początek. Skrzywił się, jakby wino było zbyt kwaśne.

– Dlatego mnie to dziwi. Co ty widzisz w owym szlachetnie urodzonym szczeniaku?

Zakrztusiłam się winem. Przycisnął wielką pięścią moją bezbronną dłoń.

– Przecież nie jesteś głupia… nie byłaś do tej pory. Przypomnij sobie, jak kiedyś przysięgłaś przede mną, że nigdy nie wyjdziesz za mąż ani nie zrobisz podobnego głupstwa. Wiedziałem wprawdzie już wtedy, że takie przysięgi tracą wartość, gdy nadejdzie pora. No dobrze, Tantalo. Możesz mi nie wierzyć, lecz uwolniłbym cię z czystym sumieniem, gdybym tylko widział, że rozumiesz, jakie to wszystko nieludzkie.

Wciągnął głęboko powietrze. Pochylił się, przewiercając mnie spojrzeniem.

– To, co dzieje się teraz… jest zwykłą głupotą. To obłęd. Otumanienie. Nie wiąż się z nim. Nie wiem dlaczego, ale uważam, że ten chłopak nie da ci niczego, oprócz bólu… Jesteś potrzebna w zespole!

Zdenerwował się, może dlatego, że nie mógł znaleźć odpowiednich słów. Puścił moją rękę, spoglądając na mnie surowo spode łba.

– Jesteś potrzebna…

Wychylił duszkiem swoją szklankę, odstawił z brzękiem na blat i odwrócił się.

Flobastera trudno omamić. Ma psi węch. Na nic zdadzą się wyjaśnienia. Przyjmie je do wiadomości, ale zrozumie po swojemu.

– Będę w zespole – odparłam beznamiętnie. – Nigdzie się nie wybieram…

Nie wytrzymałam i prychnęłam. Niekoniecznie pogardliwie, lecz jego omal krew nie zalała.

– Smarkata… Ty… chyba pamiętasz…

Zamierzał mi coś wypomnieć. Na przykład, z jakiego bagna mnie wyciągnął i co później dla mnie zrobił. To prawda, byłam mu za to zobowiązana, toteż nie oponowałam. Chciał mnie zawstydzić, dopiec do żywego i wdeptać w podłogę. Nagle się zaciął. Zamilkł, nalał sobie wina i znów wypił duszkiem. Lepiej już, żeby zawstydzał mnie, wypominając. Jego łaskawość pozbawiała mnie siły, aby się mu sprzeciwić.

– Kocham go – wyszeptałam ledwie dosłyszalnie.

Wzniósł oczy ku niebu, a raczej sufitowi. Dla niego „miłość” była tylko tematem scenicznego dramatu: tragedii albo farsy. Rozumiałam go, bo niemal całe dotychczasowe życie egzystowałam w podobnym przeświadczeniu.

– Przecież nie jesteś głupia – powtórzył tym razem niemal czule.

– Kocham go – powtórzyłam z uporem.

W głębi jego oczu zabłysły niedobre ogniki.

Jest zazdrosny, stwierdziłam ze zdziwieniem. Rości sobie do mnie prawa, skoro był dotąd jedynym mężczyzną w mym życiu, który miał nade mną władzę. Był moim panem… i ojcem. A także kochankiem. Ma zatem powody do zazdrości. Zdaje się, że podążał za tokiem moich myśli. Zaklął bezdźwięcznie i odwrócił się do ściany.

– Niepotrzebnie… Chcę dla ciebie jak najlepiej.

– Więc co mam robić? – zapytałam zmęczonym głosem.

– Nic.

Westchnął.

– Przestań się z nim spotykać.

– Nie mogę – odpowiedziałam ze skruchą.

Podskoczył na siedzeniu i walnął pięścią w stół.

– Głupia! Głupia jak wszystkie…

Wcisnęłam głowę w ramiona.

– On wkrótce wyjedzie. Ja…

– Jak uważasz – rzucił oschle.

Wstał i wyszedł, płacąc po drodze.

Odprowadziłam go wzrokiem. Szerokie drzwi zatrzasnęły się za jego plecami i nie miałam już po co patrzeć. Nadal jednak patrzyłam, dopóki nie usłyszałam za plecami delikatnego kaszlnięcia.

– Droga Tantalo…

Obejrzałam się. W pobliżu stał długi, jak noc zimowa, czarnowłosy Haar z sinawym podbródkiem. Tak go nazywano w konkurencyjnej trupie południowców.