Выбрать главу

Egert. Utracił syna bezpowrotnie. Jakby nie było tych dziewiętnastu lat, podczas których kochał Luara i hołubił, ryzykując nawet życie dla niego… Na murach podczas Oblężenia… Wszystkie te lata miały pójść na marne?

A czym zawiniła jego żona? Że nie umarła podczas tortur? Że dożyła tego dnia, kiedy przypadkowa, niemądra dziewczyna otworzyła oczy jej mężowi na prawdziwe pochodzenie Luara?

Wszyscy zawinili. A najbardziej ze wszystkich Luar, tym, że przyszedł na świat, zamiast udusić się pępowiną, nie zachorował śmiertelnie w dzieciństwie ani nie utonął… Opłakaliby go, pochowali razem z tajemnicą i żyli sobie dalej w miłości i spokoju, pielęgnując piękne wspomnienia.

Zgrzytnęłam zębami. Być może trzeba wybaczyć głupcowi. Jest szalony, nie odpowiada za siebie, sama bym zwariowała na jego miejscu.

A może już zwariowałam. Gdybym była przy zdrowych zmysłach, nie odeszłabym z teatru Flobastera za żadne skarby.

Wypłakałam już wszystkie łzy. Jeśli nie chcę zostać żoną lokaja i być rumianą służącą, jeśli naprawdę chcę walczyć z losem o tego chłopaka… Być u jego boku bez względu na przeciwności… Albo sama przeciw wszystkim… Zobaczymy. W każdym razie nie ma co spekulować.

Wiedziona wewnętrznym nakazem, prędko poderwałam się z przegniłej beczki, wytoczonej przez kogoś na środek podwórka. Poprawiłam ubranie i bystro ruszyłam przed siebie. Dopiero minąwszy dwie przecznice zdałam sobie sprawę, dokąd idę.

Szłam do sławnego grodu Kawarren, choć nie miałam pojęcia, gdzie się znajduje. Chciałam jak najszybciej spotkać się z panem Egertem Sollem.

Właścicielka, wynajmująca stancję młodemu studentowi, nie mogła się nadziwić pilności młodzieńca. Codziennie chodził na wykłady, a pewnego razu spędził noc w bibliotece. Wkrótce po tym zmienił się sposób zachowania. Zamknął się w pokoju, ślęcząc całe dnie nad księgami, robiąc tylko przerwy na posiłek.

Luar strawił wiele długich godzin nad skarbami wyniesionymi z baszty. Testament Pierwszego Wieszczbiarza wstrząsnął go swym hermetyzmem, zaszyfrowaną treścią i zarazem wspaniałym rozmachem. Ocalały z ognia tekst zmuszał do myślenia o olbrzymie, układającym szaradę z czasu i przestrzeni, z całych pokoleń i dynastii. Luar czytał, czując jak włosy stają mu dęba pod wpływem prastarych tajemnic, wyłaniających się z osmalonych stron: „Woda zgęstnieje i sczernieje jak krew… Pęknie zasłona niebios… Godni by spłonąć w ogniu… I będzie jej sługą i namiestnikiem”.

Niektóre rozdziały pisane były runami. Luar nie rozumiał z nich ani słowa. Trafiały się też ryciny, w większości strawione ogniem, tak więc trudno było je odcyfrować. Księga była naprawdę magiczna. Luar czytał ją tylko za dnia, przy świetle słonecznym, w żadnym wypadku nocą przy świecy.

Lista sług Świętego Widziadła Łaszą okazała się prostsza w czytaniu i przyniosła mu większe korzyści.

Far Fagirra był jednym z pierwszych, tak zwanych wtajemniczonych. Krótki życiorys informował, że ojciec Luara był wcześniej fechmistrzem i miał sporą rodzinę na przedmieściu: matkę, brata, dwie siostry i dwóch siostrzeńców. Luar wzdrygnął się na myśl, że jego ciotki i bracia cioteczni wciąż żyją i należałoby ich odwiedzić…

Trzecią osobą w zakonie, po Mistrzu i Fagirrze, był niejaki Kaara, „strażnik świątyni”. Przy jego imieniu znajdowało się tylko jedno zdanie: „wierny do szaleństwa”. Ciekawe, pomyślał Luar, komu lub czemu właściwie był wierny: Mistrzowi? Zakonowi? Świątyni? Cóż to za człowiek, którego określa tylko jedno słowo: „wierny”. Czy Fagirra był także szaleńczo wierny i czy Mistrz obawiał się go jako potencjalnego uzurpatora? Jakie były relacje między przełożonym zakonu a żądnym władzy Fagirrą?

Doczytawszy listę do końca, Luar wziął czystą kartkę papieru, by dokładnie odpisać imiona i możliwe punkty orientacyjne, jak i gdzie szukać. Dwadzieścia lat to nie dwieście. Ktoś przecież mógł przeżyć.

Gdy skończył notować, wziął się za tajne donosy i natychmiast się przygarbił, ściskając medalion w spotniałej dłoni.

Imię dziekana Łujana. Wielokrotnie powtarzające się nazwisko wolnego słuchacza Solla. W tamtych odległych latach co najmniej dwóch studentów było szpiegami Zakonu Łaszą. Zakon interesował się dziekanem, a dokładniej pewną „złotą rzeczą”, ukrytą w jego gabinecie. Mnisi pragnęli zawładnąć ową „rzeczą”, do tego zaś potrzebowali Solla, młodzieńca mającego bliski związek z rodziną dziekana i znajdującego się w owym czasie w szponach bezmiernego strachu, jako że był pod działaniem klątwy.

Luar wyciągnął medalion spod koszuli. Rdzawa plama zwiększyła się. Młodzian przymknął powieki i przycisnął złotą płytkę do policzka.

Co wiedzieli? Do czego był im potrzebny Amulet Wieszczbiarza? Skoro nie wahali się przyspieszyć Dni Ostatnich, wzywając Czarny Mór? Luar zadrżał. Ojciec torturował w lochu jego matkę, żeby zdobyć medalion. Nie wiadomo, co by się stało, gdyby Toria nie wytrzymała cierpień i oddała Amulet Fagirrze. Nie zrobiła tego jednak.

Opanował się ogromnym wysiłkiem woli. Matka nie oddała medalionu mnichowi, lecz i tak dostał się w jego ręce, tyle że w następnym pokoleniu. Nie unikniesz przeznaczenia. Trzeba w porę zrozumieć wyroki losu i poddać się im…

Luar usiłował bezskutecznie zdrapać paznokciem rdzawe piętno ze złotej płytki. Westchnął. Wsunął medalion za pazuchę, zebrał kartki z imionami byłych zakonników, ubrał się i wyszedł z gospody. Powiedział gospodyni, że idzie na wieczerzę z kolegami, czym wielce uradował dobroduszną niewiastę.

– Nie – powiedziała ze zdziwieniem młoda kobieta – nie ma tu nikogo takiego… Chociaż gdzieś słyszałam takie nazwisko…

Jej spódnicy trzymał się uroczy malec z błyszczącymi, czarnymi oczkami. Kosmaty pies u bramy nie ujadał tylko szczerzył kły, lecz smycz była naciągnięta jak struna.

Twarz kobiety nagle spochmurniała. Najwidoczniej skojarzyła, kim był Fagirra, o którego wypytywał nieznajomy chłopak. Skinęła oschle głową i weszła do domu, ciągnąc za rączkę dzieciaka.

– Nie wspominałbym o nim – poradził życzliwie mężczyzna, ostrzący szpadel osełką. – Nie wymawiałbym głośno tego imienia. Tylko sobie biedy napytasz…

– Tam mieszkali!

Krągła starucha wychynęła z piwnicy, pocierając krzyże.

– Tam…

Machnęła ręką w stronę płotu.

– Byłeś wtedy mały – zwróciła się do mężczyzny. – Wszyscy sąsiedzi zmarli od zarazy: ich matka, zamężna córka z dziećmi i druga, panienka, i młody chłopak, jeszcze smarkacz… Jednego dnia pomarli, a ten w habicie przyszedł potem i sam ich zakopał…

– Co pleciesz – odezwał się nieprzyjaźnie mężczyzna. – On przecież…

Wskazał na Luara.

– …Pyta o Fagirrę. Według ciebie, jak w habicie, to zaraz musiał być Fagirra? A może samo Święte Widziadło Łaszą?

– Dziękuję – powiedział Luar i odszedł, czując na plecach ich natarczywe spojrzenia.

Przechodząc przez plac koło miejskiej bramy, przypomniał sobie, jak całkiem niedawno napotkał tutaj ustawione rzędem trzy wozy, a w jednym z nich była Tantala… Jak podał jej dłoń, ona zaś rozpłynęła się niczym wodospad, a potem w oberży „Miedziana Brama” wodospad buchnął płomieniem…

Szalony starzec w habicie sługi Łaszą siedział pod łukowatym mostkiem, spoglądając nieruchomo w mętne wody kanału. Nie wierząc własnemu szczęściu i nie słuchając rozumu, lecz poddając się niejasnej intuicji, Luar stanął nad nim i zapytał cicho:

– Brat Kaara?…

Nie był przygotowany na to, co zdarzyło się później.

Starzec zadrżał na całym ciele. Obejrzał się bardzo powoli na struchlałego chłopaka. Jego załzawione oczy rozszerzyły się jakby pod wpływem bólu.