– Jesteś… Nareszcie…
Luar cofnął się. „Wierny do szaleństwa”. Jakie trafne określenie. Do szaleństwa.
– Ty… – zachrypiał stary.
Na jego czole bielała blizna, ślad uderzenia kamieniem.
– Wróciłeś…
Młodzieniec wystraszył się nie na żarty. Nadludzkim wysiłkiem woli powstrzymywał się, by pozostać na miejscu.
– Fagirro – zapłakał staruszek. – Niewielu nas… lecz wkrótce… Zaufaj mi.
– Tak – odparł Luar, czując lodowatą dłoń na karku. – Wkrótce.
– Przysięgam!
Starzec uniósł dłoń.
– Masz rację, on jest niegodny, bezrozumny… Nie każdy jest godzien… Kaara godzien… Masz rację, Fagirro, jak zawsze… Zaufaj mi!
– W czym? – wyrwało się Luarowi mimowolnie.
Staruszek uśmiechnął się strasznym grymasem, bezradnym i zarazem przypochlebnym, obnażającym bezzębne dziąsła.
– Dobrze to… przewidziałeś, Far. Lecz inni… Kaara jest godzien, tak?
– Tak! – wrzasnął Luar i rzucił się do ucieczki.
Tego wieczoru długo stał przed lustrem, oświetlając twarz dwiema świecami.
Chciał zobaczyć w niej to, co zobaczył starzec. Chciał się dowiedzieć, jak wyglądał Fagirra.
Stara niania, zajmująca się maleńką Alaną, przez wiele dni nie mogła znaleźć sobie miejsca.
Wielka i wygodna podmiejska rezydencja Sollów opustoszała bez służby. Teraz przebywali tutaj tylko pani Toria z córką i piastunką. Posiadłość popadała w ruinę. Niania padała ze zmęczenia, starając się wszystko ogarnąć: gotowała i sprzątała, karmiła konie, czyściła żłoby i jednocześnie doglądała wychowanki, która coraz bardziej wymykała się jej z rąk.
Uroczy świat dziewczynki rozpadł się całkowicie. Straciła ojca i brata, a także dom, ponieważ jej obecne życie różniło się od poprzedniego niczym bagno od czystej wody. Stała się smutna i kapryśna, ponura jak skrzywdzone zwierzątko. Coraz częściej reagowała na troskliwość niańki opryskliwością. Poczciwa niewiasta nie karała jej za to, wiedząc, że dziewczynka straciła także ostatnio matkę.
Toria zamknęła się w swym pokoju i nie życzyła sobie nikogo widywać. Niania czasem wystawała pod drzwiami, namawiając panią, by coś zjadła, chociażby jabłko lub kęs mięsa. Samo wspomnienie o jedzeniu wywoływało u Torii odrazę. Nie postanowiła głodować, po prostu nie mogła jeść, tylko z rzadka piła wodę, przyniesioną przez sługę. Ujrzawszy ją przez szczelinę w drzwiach, stara kobieta długo potem płakała i lamentowała. Toria postarzała się o dwadzieścia lat, sama skóra i kości, a w sinobiałej twarzy oczy płonęły niezdrowym blaskiem.
Pewnego wieczoru, gdy niania karmiła w kuchni Alanę resztką kaszy, pani zeszła do nich. Przeszła chwiejnym krokiem obok znieruchomiałej sługi, wzięła córkę na ręce i gwałtownie przytuliła, tak mocno, że oczy dziewczynki rozszerzyły się bólem. Toria trzęsła nią i ściskała, całując histerycznie, wplatając palce w rozpuszczone włosy, wzdychając i szepcząc ledwie dosłyszalnie:
– Mój mały… Mój chłopiec… Mały… Synek.
Po chwili Alana zdała sobie sprawę z tego, co się dzieje i rozkrzyczała się na całe gardło, a łzy popłynęły jej z oczu obfitą strugą. Nieco opamiętawszy się pod wpływem owego krzyku, Toria opuściła bezwładnie ręce, pozwalając, by dziewczynka stanęła na podłodze. Odwróciła się i odeszła bez słowa.
Stara niewiasta i roztrzęsiona Alana płakały całą noc, mocno przytulone.
Rozdział piąty
Poranek spędził samotnie, podobnie jak dzień poprzedni. Pijatyki w domu Solla z czasem ustały. Mieszkańcy Kawarrenu dowiedzieli się o dziwnej niechęci Egerta do wypełnienia żołnierskiego obowiązku, by odpowiedział na wezwanie i objął z powrotem dowództwo nad garnizonem w walce z rozbójnikami, o których okrucieństwie doszły wieści i tutaj. Miasto żyło plotkami, lecz i te się skończyły. Ktoś stracił dla nich zainteresowanie, ktoś inny wzruszył ramionami, a niektórzy wręcz uznali Egerta za tchórza i zdrajcę…
Uśmiechnął się. Mieszkańcy miasta nawet nie podejrzewali, jak mało go obchodziły ich opinie. Siedział przy oknie i patrzył obojętnie na kałuże tworzące się od deszczu, wałęsające się zmokłe psy i przejeżdżające od czasu do czasu karety z pstrokatymi herbami.
Ktoś niepewnie zapukał do drzwi. Stroskany lokaj wsunął w szparę perkaty nos.
– Jaśnie panie… ktoś przyszedł…
Egert machnął niechętnie dłonią. Nie życzył sobie wizyt.
Lokaj odszedł, lecz wrócił po chwili, odrobinę wzburzony.
– Jaśnie panie… Ona mówi, że to bardzo ważne… Ona…
– Jaka ona? – zdziwił się Egert.
Nie zdarzało mu się tutaj przyjmować dam.
Lokaj zmieszał się i westchnął cicho.
– Dziewczyna, jaśnie panie. Taka… jednym słowem, dziewczyna.
Egert zastanawiał się chwilę, zapatrzony w strugi deszczu. Pogoda nie sprzyjała wizytom i doszedł do wniosku, że tajemnicza nowo przybyła rzeczywiście musi mieć ważną sprawę.
– Proś – rzucił lokajowi.
Tamten znowu się zmieszał.
– Jest… cała mokra, panie. Pomoczy dywan…
– Czy nie powinieneś mnie chronić przed wizytami brudnych dziewek? – zapytał chłodno jego pan.
Lokaj zaniepokoił się.
– Więc… wyrzucić?
Egert wstał z westchnieniem.
Dziewczyna czekała za drzwiami. Rzeczywiście wyglądała jak zmokła kura, czarne włosy zlepiły się w strąki, pod podeszwami sfatygowanych trzewików utworzyła się spora kałuża. Gospodarz nie poznał jej w pierwszej chwili, dopiero, gdy ruszyła wprost ku niemu i zachrypiała:
– Panie Soll… Przyjechałam w sprawie… Luara.
Nie musiała wypowiadać tego imienia. I bez tego Egert doskonale pamiętał jesienną uroczystość z udziałem wędrownego teatru, ognistą komediantkę, wywołującą ogólny śmiech, i swego syna w habicie zakonnika Łaszą. Dziewczyna imieniem Tantala w jego świadomości wiązała się z przykrym szokiem odkrycia prawdy, toteż zmarszczył się boleśnie.
– Co z Luarem?
Zatrzepotała rzęsami z zaskoczoną miną. Zdaje się, że nieprzyjazne powitanie było dla niej problemem. Szukała słów, by udobruchać gospodarza.
– Luar… Chcę z panem porozmawiać, panie Soll. To przeze mnie tak wyszło. Nie moja wina, że wszystkiego się dowiedziałam…
Lokaj stojący za plecami Egerta nadstawił ciekawie uszu. Soll stłumił w sobie małoduszne pragnienie, by odesłać tamtego.
– Czego wszystkiego? – zapytał nazbyt głośno, żeby okazać sobie i służącemu na ile nieistotne są dlań wszystkie sekrety świata.
W głębi duszy był zresztą przekonany, że dziewczyna nie wie najważniejszego.
Zaczerpnęła powietrza. Zezując na lokaja poprosiła cicho, ze smutkiem.
– Proszę się schylić… Powiem panu.
Wzruszył ramionami i pochylił głowę. Przybliżyła zsiniałe z zimna wargi do jego ucha i zaszeptała ledwie słyszalnie.
– Ma medalion… Chodził na grób… Ale nie jest niczemu winien. Był w Wieży Łaszą… Może się stać taki jak Fagirra, choć nie powinien. Dlaczego pan go zostawił?
Lokaj sapnął z oburzeniem, niczego nie dosłyszawszy. Egert stał wciąż przygarbiony, mając tuż przed oczyma rozpalone źrenice dziewczyny, błagalne, mokre od łez, wystraszone własną śmiałością.
– Panie Soll… Ja, oczywiście, nie mam prawa… ale nikt oprócz mnie by panu tego nie powiedział. Przepraszam.
Z trudem rozprostował plecy. Odwrócił się i ruszył do siebie ciężkim, powolnym krokiem. Obejrzał się u podnóża schodków.
– Na pewno jesteś głodna?
Milczała, wpatrując się w niego intensywnie. Nie rozumiała, czego od niej chce.
Uśmiechnął się z przymusem.