Выбрать главу

W innym śnie uczył Luara szermierki. Luar cofał się i rzucał szpadę. Trzeba go było pocieszać, namawiać i zaczynać od nowa…

Zrywając się w środku nocy, pułkownik chwytał za broń i godzinami powtarzał długie, skomplikowane kombinacje, ścinał klingą knoty świec i same świece aż do podstawy, dopóki nie zostawała na blacie gruda wosku płaska jak moneta.

Nocny patrol widział człowieka w habicie. Nie zatrzymał się na zawołanie i zniknął, jakby się zapadł pod ziemię. Porucznik Waor dostarczył dowódcy w charakterze trofeum kawałek łańcucha. Po mieście rozchodziły się coraz straszniejsze pogłoski, a tymczasem Egert we śnie wytrącał szpadę z rąk swego syna.

Raczej syna Fagirry.

Zdarzało się po nocy spędzonej nad mapą, że doprowadzał się do stanu przytomności wkładając czubek palca w płomień dogasającej świeczki. Zdarzało się mu to także podczas Oblężenia.

Wtedy jednak bronił żony i syna.

Sędzia miejski zjawił się o zachodzie. Być może z wyrachowania, gdyż była to najlepsza pora dla Egerta, kiedy był najspokojniejszy i trzeźwy. Sędzia zjawił się sam, bez zaproszenia. Porucznik Waor zszedł mu z drogi, gdyż sędzia budził lęk w całym mieście.

Egert wstał na powitanie. Wyciągając dłoń, próbował odgadnąć, czy tamten przyszedł jako stary przyjaciel, czy też jest to wizyta oficjalna. Dłoń urzędnika była zimna i twarda.

– Nie masz nad sobą litości…

Sędzia opadł na zaproponowany mu fotel.

– Oby nasi wrogowie wyglądali tak, jak ty w tej chwili… Czyżby plany strategiczne nie dawały żadnej szansy na sen?

– Będę miał czas się wyspać – odparł głucho oficer i dodał z uśmieszkiem – jak wszyscy.

Sędzia kiwnął głową.

– Tak, przyjacielu… ale dla Sowy wieczny odpoczynek nastąpi nieco wcześniej niż dla nas, nieprawdaż?

Uśmiechnął się otwarcie i szczerze. Egertowi zrobiło się lżej na duszy.

Miał z sędzią wieloletnie, skomplikowane relacje. Podczas Oblężenia człowiek imieniem Ansin był niezwykle cennym towarzyszem broni. Egert był dzielnym człowiekiem, lecz stracił ducha, kiedy pojawiła się konieczność egzekucji dziesięciu rabusiów maruderów.

W oczach mieszczan rozprawienie się z grasantami było przejawem waleczności i poczucia władzy, niemal bohaterskim czynem, Soll jednak oblewał się zimnym potem na samą myśl, że po drodze do zwycięstwa trzeba się będzie także nauczyć być katem, nawet jeśli wieszać miałby ktoś inny.

Wtedy właśnie Ansin, będący zawsze pod ręką, w milczeniu postanowił wziąć to na siebie. Sam wydał rozkaz i dopilnował jego wykonania. Egertowi pozostawało tylko zacisnąć zęby i powstrzymać się od okazania łaski. W ten sposób Soll pozostał czysty we własnym mniemaniu i dobry w oczach mieszkańców. Dobrze wiedział, że stało się to dzięki Ansinowi, który został później asystentem sędziego, a w końcu sędzią. Wiedział też, iż Ansin zdaje sobie sprawę z owego zobowiązania, chociaż ani razu żaden z nich nie poruszał tego tematu w rozmowie. Egert próbował odgadnąć, czym dla jego dobrowolnego pomocnika była tamta egzekucja; ofiarą? A może obowiązkiem albo czymś zwykłym, może ekscytującym eksperymentem? Czy zdawał sobie sprawę, że kalając się tym błotem, dopomógł wielkiemu Sollowi wyjść z tego bez jednej plamki? A może czuł się bohaterem, otrzymującym z rąk zwycięzców najbardziej upragnioną cząstkę władzy?

Ansin uśmiechnął się, muskając dłoń Solla.

– Nie obawiaj się, Egercie… Nie zamierzam zbyt długo trzymać cię w niepewności co do celu mojej wizyty. Ciężkie czasy nadeszły, stary druhu. Gorsze niż dawniej. Obawiam się, że przyniosłem ci złe wieści, które sprawią ci ból. Jesteś na to gotowy?

– Jestem do nich przyzwyczajony – odpowiedział po chwili Egert. – Zaczynaj.

Sędzia wsparł się plecami o oparcie fotela.

– Pamiętaj, że masz we mnie przyjaciela. Wiem, że tak nie uważasz… Nie przerywaj mi. Zanim usłyszysz najgorsze rzeczy, uświadom sobie, że jestem twym przyjacielem.

Soll poczuł jak ściska mu gardło oczekiwanie najgorszego.

– Tak… Mów.

Sędzia poruszył ustami i odchrząknął, pocierając blady policzek.

– Hm… Egercie. Nie wiemy dokładnie, ile dzieci zginęło. Zdarzało się, że ktoś znajdujący przypadkiem ciało, ukrywał je, żeby odsunąć od siebie podejrzenia. Około dziesięciorga ofiar. Zginęło też wiele studziennych łańcuchów. Jak dobrze wiesz.

Egert skinął głową, próbując przełknąć kulę narastającą w krtani. Sędzia splótł palce obu dłoni.

– Morderca nosi dokładnie taki sam habit, jakie nosili mnisi Zakonu Łaszą. Pamiętasz o tym.

Egert znowu skinął. Wstrząsnął nim dreszcz.

– Tamten szalony starzec… zginął, płacąc za cudze winy. Po jego śmierci nastąpiły kolejne zabójstwa.

Egert milczał. Długie, białe palce sędziego splotły się ciasno jak pręty wiklinowej kobiałki.

– Tak… Powiedz mi, Egercie, gdzie przebywa obecnie Luar?

Soll obserwował skomplikowaną grę dłoni tamtego. Wszystko musiało się wydać wcześniej, czy później. Tylko nie teraz… Tylko nie Ansin…

Sędzia westchnął.

– Egercie… Rozumiem specyfikę sytuacji… ale muszę się dowiedzieć. Odpowiedz, proszę.

– Nie wiem – odparł ochryple Soll. – Nie wiem, gdzie jest Luar.

„U Sowy – pomyślał z lękiem. – A jeśli u Sowy… Wielkie nieba!”.

Sędzia znów westchnął.

– Nie chcesz powiedzieć?

– Naprawdę nie wiem, Ansinie – oznajmił Soll, wbijając oczy w blat biurka. – Od dawna go nie widziałem.

Palce sędziego przestały się kręcić i sczepiły ciasno.

– Tak… A wiesz, gdzie jest Toria? Jest w podmiejskiej rezydencji z córeczką, a usługuje im tylko stara niańka. Ich sytuacja nie przypomina wakacji… Tak, Soll. Z obowiązku wiem więcej, niżbyś chciał. Nie trzeba być zresztą sędzią miejskim, żeby dostrzec, iż twoją rodzinę spotkała jakaś tragedia. Nawet ślepy by zauważył…

Egert skinął głową powoli. Trudno nie dostrzec oczywistości… Sędzia ma rację.

– Wiesz co, Ansinie – odparł z namysłem – byłbym ci wdzięczny, gdybyśmy odłożyli na później rozmowę o mojej rodzinie. Jak skończę z Sową.

Sędzia pokręcił smutno głową.

– Nie, Egercie. To pilna sprawa… Wiesz o tym, że twój syn regularnie odwiedza grób Fagirry?

Soll podniósł wzrok. Ansin spoglądał na niego jakby z odległej, mrocznej i niebezpiecznej przestrzeni.

– Tak, Egercie. Grób za murem cmentarnym. Nie ma nawet nagrobka. Luar zasadził tam kwiaty.

Palce pułkownika wędrowały po zniszczonej mapie, potem zacisnęły się w pięść, zgniatając pola, lasy, rzeczkę i jedną wioskę.

– Wyklnę go… Świętokradztwo… Wyklnę!

Wargi sędziego drgnęły.

– To jeszcze nie wszystko, Soll. Niedawno twój syn odwiedził naszego wspólnego kolegę, burmistrza. Szantażował go, nawet wiem z jakiego powodu. Doprowadził do tego, że biedak otworzył mu wejście do baszty… domyślasz się, jaką wieżę mam na myśli? Zgodnie z oczekiwaniem, młodzik spędził tam dużo czasu. Nie wiadomo jednak, co robił w środku.

Sędzia pochylił się do przodu i znów musnął koniuszkami palców zaciśniętą dłoń Egerta.

– Czekaj… Tak nie wolno. Wysłuchaj mnie do końca.

Soll wyraził zgodę kiwnięciem głowy. Przed oczami miał półksiężyc, czarne cienie gałęzi, splecionych jak palce sędziego i bladego jak księżyc chłopca, podnoszącego szpadę spod jego nóg…

Kiedyś nosił tego chłopca ma rękach. Zdarzało się, że i w środku nocy…