Sędzia znowu odchylił się na oparcie fotela.
– Tak… Wiemy też, że młody Soll odwiedził paru ludzi, o których mam powody sądzić, że niegdyś także nosili szare habity. Doniesiono mi także, iż widziano Luara u Sowy, tego jednak nie mogę do końca potwierdzić, więc raczej to plotka.
Soll bał się zdradzić słowem lub gestem. Czy Ansin go podpuszcza? Czy wie już o walce u zadeptanego ogniska? Na ile jest teraz z nim szczery?
– Egercie, co stało się z waszą rodziną? – zapytał cicho sędzia.
Nastąpiła chwila ciężkiej ciszy. Egert wpatrywał się w blat, lecz przed oczami miał nie przetarte słoje drewna i wyszyte na jedwabiu przylaszczki, lecz biały w słońcu piasek, w których baraszkowali golutcy, opaleni chłopcy, zastygając co jakiś czas jakby w triumfalnym tańcu, a w czystych wodach rzeki Kawy odbijał się stary, dumny Kawarren…
Czemu milczysz, zapytał Fagirra. Odważny, szlachetny Soll… Wyjaśnij swemu staremu druhowi, co naprawdę zdarzyło się w waszej rodzinie. Podnieś wzrok i powiedz…
– Dlaczego chcesz wiedzieć, Ansinie? – spytał cicho Egert.
Nastąpiła kolejna przerwa w rozmowie. Potem pięść sędziego spadła na biurko, omal przewracając świecznik.
– Nie rozumiesz, o czym mówię, pułkowniku?! Czy udajesz? A może trzeba ci pokazać małego trupa z łańcuchem na szyi?!
Dziwne, lecz ten krzyk sprawił Egertowi ulgę. Pomyślał bystro, że przed końcem rozmowy powinien zrobić coś podobnego, dzięki czemu w kordegardzie nie będą mówić: „sędzia krzyczał na pułkownika”, lecz „kłócili się”.
Sędzia zaczerpnął powietrza. Znowu potarł szczękę i poprosił niemal żałośnie:
– Egercie… Nie okłamuj mnie… Przypominasz chorego, ukrywającego chorobę przed lekarzem.
Soll roześmiał się, odchylając głowę. Zakrył twarz dłońmi.
– Ansinie, przyjacielu… Gdybyś mógł mnie uzdrowić… Gdyby ktokolwiek na świecie mógł to naprawić… Przysięgam, oddałbym temu komuś wszystkie pieniądze, swą sławę, swoje życie do ostatniej kropli krwi. Niczego się jednak nie zmieni, więc nikogo nie powinno obchodzić, co zaszło. Wybacz, nie powiem więcej nawet torturowany. Pytaj o cokolwiek innego. Przysięgam, że odpowiem.
Sędzia obserwował ponuro upartą, prawie natchnioną twarz Solla. Znowu splótł palce, opuszczając w dół kąciki ust.
– Pułkowniku Soll, mam powody uważać, że umysł twojego syna uległ zamąceniu. Dowodem, że twój syn naprawdę zwariował są te okropne wydarzenia, które terroryzują całe miasto.
Egert wstał i poszedł ku oknu. Zmierzchało. Nieopodal stary latarnik wspinał się na drabinkę. Egertowi zdawało się, że nawet on słyszy jego gwałtowny oddech.
Właściwie, co teraz? Jakiej reakcji oczekuje od niego sędzia i czego spodziewa się on sam po sobie? Twierdzić z uśmiechem „nie, nie” albo krzyczeć wściekle „nie! nie!” lub udawać, że się niczego nie rozumie, że to chyba żarty.
Co ten chłopaczek robił w obozie Sowy?! Dlaczego wziął udział w walce. I jak śmie ten szczeniak dbać o grób człowieka, który…
– Egercie – usłyszał za plecami głos sędziego.
Który torturował jego matkę? Oprawcę i gwałciciela… Czyżby odezwał się zew krwi i opętał go tak silnie, że wszystko inne straciło znaczenie?…
A on sam? Egert? Jaka moc kazała mu odtrącić syna, który był jego cząstką, za którego bez namysłu oddałby życie? Czy więzy krwi nie zostały przez niego rozerwane i zniweczone?
– Egercie…
Sędzia podszedł i stanął za jego plecami.
– Wczoraj widziano go nad grobem Fagirry odzianego w habit…
– Więc jest już w mieście? – wyrwało się Sollowi.
– Więc widziałeś go poza miastem? – od razu zainteresował się sędzia.
Latarnik zapalił w końcu latarnię i po ciemnej ulicy rozszedł się krąg mętnego, ciepłego światła. Egert milczał.
– Myślę, że on jest chory – rzekł miękko sędzia – lecz jeśli wszystko, o czym mówiłem, jest prawdą… Przyszedłem do ciebie, Egercie, jak do przyjaciela. Proszę cię, byś aresztował Luara, bo inaczej zabiją go jak tamtego starego wariata. Ludzie nie są ślepi.
W ostatnich słowach sędziego wyczuł Egert nutę pogróżki.
– To nie on – rzekł głucho Soll. – Może trzeba go śledzić, by wykazać jego alibi?
Sędzia westchnął.
– Nie da się go śledzić, Soll. Twój syn zaczął wykazywać niezwykłe umiejętności. Zjawia się jak spod ziemi i znika. Jednakże codziennie przychodzi na uniwersytet do gabinetu dziekana Łujana.
Egert przyjął ten nowy cios, zaciskając zęby. Sędzia pokiwał głową.
– Tak… Nad Luarem gromadzą się ciemne chmury. Miasto żąda odpłaty za tamte zbrodnie. Staruszek był niewinny, a jednak zginął. Myślę, że mieszczanie nie będą zawracać sobie głowy śledztwem. Śledztwo poprowadzę ja, ty zaś natychmiast aresztujesz chłopaka.
– Sowa – wycedził Egert przez zęby. – Jutro chcę pojmać Sowę.
Decyzja była niespodziewana dla niego samego. Natychmiast jednak uwierzył, że zapadła wcześniej i nie ma od niej odwrotu.
Sędzia przeszedł się w półmroku gabinetu. Kiedy się zatrzymał, zmarszczył brwi.
– Jeśli tymczasem dojdzie do nowej zbrodni…
– To nie on! – krzyknął Egert teatralnym szeptem. – Sowa… także zabija codziennie. Luar… nie jest mordercą. Przekonasz się. Aresztuję go, kiedy wrócę.
Sędzia wahał się.
– To nie on – powtórzył Egert z przekonaniem, do jakiego był zdolny w tej chwili. – Wszystko będzie, jak zechcesz… Aresztuję go, zamknę i sam zobaczysz… Tylko nie teraz. Najpierw muszę złapać Sowę. To mój obowiązek, ja muszę, nie potrafię inaczej… Tak długo czekałeś, zaczekaj więc jeszcze parę dni. Nie ruszaj Luara, ja sam…
Na twarzy sędziego malowały się wątpliwości, lecz po dłuższym namyśle i wpatrywaniu się w oczy Egerta, niechętnie przyzwolił skinieniem.
Po północy plac przed basztą pustoszał. Mroczne pogłoski i straszne wydarzenia następujące w mieście w ciągu ostatnich miesięcy wypłaszały mieszkańców do domów. Patrole pojawiały się rzadko, stróż ze swoją lagą wolał także utrzymywać bezpieczną odległość, toteż Luar bez wysiłku przedostał się niepostrzeżenie do zamurowanego wejścia.
Kurczowo ściskał medalion w prawej dłoni. Bystrym okiem wypatrzył świeżo położone cegły w miejscu, gdzie w swoim czasie wybito dla niego przejście…
Zmrużył oczy. Medalion boleśnie wpijał się w zaciśniętą dłoń.
Może zdoła przeniknąć tajemnicę…
Zdawało mu się, że za zamurowanym wejściem słychać mnóstwo głosów. Nie były to nocne szmery, lecz ożywione rozmowy jak na miejskim placu w biały dzień.
Nigdy nie miał jeszcze wcześniej takich wizji…
Tajemnica objawi się z czasem…
Teraz przywidziały mu się pociemniałe od deszczów podwoje z jasną plamą w centrum. Znak pozostawiony z rozkazu burmistrza, który…
Nie jest przyjęte wprowadzać nowicjuszy w głębokie tajemnice Łaszą. Czy jednak istnieje na świecie zaszczytniejsza służba?
Luar ruszył do przodu, ponieważ drzwi były otwarte, a ze środka wciąż dochodziły głosy.
Szedł oświetlonymi korytarzami. Postaci w szarych kapturach rozstępowały się przed nim, opuszczając głowy w uniżonym pokłonie. Odpowiadał tym samym i kroczył dalej schodami i ukrytymi przejściami. Majaczył przed nim cień, który go prowadził. Nie należało się zatrzymywać…
Zza zamkniętego okna słychać było odgłosy i zapachy placu targowego. Luar minął je, postępując za swym przewodnikiem. Nagle pojawiła się przed nim ciężka aksamitna zasłona. Zakręciło mu się w głowie od woni kadzidła. Po chwili poczuł też zapach dymu, ponieważ pośrodku grubej kotary pojawił się ogień.