Выбрать главу

Luar patrzył, jak żółte języki płomieni liżą ciężką tkaninę. Ogień rozchodził się pierścieniem, tworząc okrągłą dziurę, w której pojawił się jakiś dzieciak w czerwieni, trzymający w dłoniach coś na kształt lejka lub fajki, z której uchodził wielkimi kłębami dym kadzidlany.

Potem rozległ się dźwięk, od którego Luara przeszedł dreszcz. Przywodził na myśl ryk prastarego potwora na gruzach wszechświata.

Płonący otwór w aksamitnej kotarze odbił się w złotej płytce. Zasuszony staruszek w szarym habicie pogroził palcem komuś skrywającemu się w cieniu: „Nie dla wszystkich… nie dla wszystkich. Zostaw swoją zardzewiałą zabawkę. Nie zatrzymasz… „.

Luar cofnął się. Płonąca kotara opadła bezszelestnie.

Długie habity, błyszczące oczy spod opuszczonych kapturów, oddalony, przytłumiony śpiew… Nadchodzi, nadchodzi… Pęknie zasłona niebios. Woda sczernieje jak skrzepła krew… Ziemia zakrzyczy rozwartymi ustami mogił… Z zewnątrz… Przychodzi z zewnątrz… Nie otwieraj, głupcze…

Mnisi rozstąpili się. Zasuszony staruszek siedział w kucki, trzymając w dłoniach wypatroszoną do połowy, wielkooką rybę.

„Nie dla wszystkich – rzekła ryba. – Dla wybranych… Znowu. Wszystko od nowa. Spełni się przeznaczenie”.

„Łasz… sza… – zaszeptali mnisi. – Łasz… Oddajmy się tajemnicy… „

Jedno z luster pękło i rozsypało się na tysiąc kawałków. W dziurze pojawił się niewysoki, żółtawy człowieczek z uniesioną pięścią, z której zwisał złoty łańcuszek.

„Prawdziwe jest to, co istnieje – krzyknął cienko i drwiąco. – Czego nie ma: fałszywe… Prawdziwa jest rdza. Twoja zasuwa też zardzewiała… Imię Łaszą stało się przeklęte. Moc… „.

Wypatroszona ryba zamknęła oczy i zdechła.

„Kto położy temu kres? – zapytał staruszek nieoczekiwanie grubym głosem. – Kto powstrzyma tę moc? Wejdzie tu, aby mi służyć”.

Żółtawy osobnik w pękniętym lustrze opuścił dłoń.

„Głupiec. Nie ona. Ty”.

Staruszek, do którego habitu przylgnęła rybia łuska, poderwał się.

„Jedyny władca! – prorokował, wzniecając kłęby kadzidła. – Jedna ręka nad światem… Moja dłoń nad nowym życiem… „

„Głupcze – powtórzył żółtawy. – Jej dłoń. Nie otwieraj”.

„Łasz – zaszemrali zakonnicy. – Łasz… sza… Tajemnica… Moc… Władza… „.

„Władam nią – oznajmił spokojnie staruszek. – Łasz”.

„Nie” – zaprzeczył żółtawy.

Obraz zmętniał w oczach Luara. Sala zniknęła, podobnie jak lustra. Ujrzał siebie jako stworzonko, malusieńkiego owada patrzącego z dołu na ogromne, ciemne drzwi. Zasunięta sztaba przypominała taran do wyważania bram…

Potem tkanina pękła z trzaskiem. Luar zorientował się, że leży na czymś miękkim. Uniósł głowę i omal nie zachłysnął się krzykiem. Pod nim była cała góra trupów w częściowym rozkładzie. Ciepła, gnijąca góra. Jego krzyk złączył się z basowym rykiem staruszka, który rwał włosy z głowy, sterczące spod kaptura.

„Nie, to nie tak… Nie tak… „

„Tak” – powiedział żółtawy.

Tonący w cuchnących zwałach Luar rozpaczliwie chwycił zębami medalion.

Cisza i ciemność. Nadal leżał, tym razem na twardych, wilgotnych deskach. Nie czuł zapachu kadzidła ani zgnilizny, tylko zawilgoconej pustki.

– Gra – powiedział Fagirra. – Wszystko jest grą. Igrają z nami, Luarze.

Stał obok. Zmęczona, niemłoda twarz z zimnymi szparkami przymrużonych, szaroniebieskich oczu, kaptur niedbale odrzucony na plecy.

– Nie bój się… Na początku jest strasznie, ale… będzie nowa gra. Dla ciebie. Nie jest winien ten, kto zgasił świecznik, lecz ten, kto wymyślił noc. Nie jest złodziejem ten, kto odsunął zasuwę, lecz ten, kto ustawił Wrota… Nie pragnąłem zła. Moc… jest dobra. Nie osądzaj mnie. Zrób to… Sam się przekonaj…

Luar zobaczył dłoń wyciągniętą ku niemu. Po chwili wahania wyciągnął swoją, lecz jego palce chwyciły tylko powietrze.

Szmaciana lalka pobrudziła się i wystrzępiła, lecz porcelanowa główka była nienaruszona, nadal biała, wielkooka i śliczna. Gdyby tak było u ludzi, pomyślałam prawie z zawiścią.

– Przydałaby się nowa sukienka – stwierdziła w zadumie Alana.

Pomyślała, odbiegła i wróciła ze strzępkiem brokatu, nie wiadomo z czego urwanym. To mnie zresztą nie obchodziło.

Owinięta w złociście iskrzącą tkaninę lalka wyglądała niemal królewsko. Pokiwałam głową.

– Oto prawdziwa księżniczka. A teraz potrzebny nam szlachetny rycerz, żeby oswobodzić.

– Skąd? – zapytała słusznie Alana.

Potarłam podbródek.

– Dojdziemy i do tego. Przede wszystkim znajdź rycerza.

Znowu gdzieś pobiegła. Słuchając tupotu jej stopek na pustych korytarzach wspomniałam walki między dziewczętami z przytułku o prawo do pluszowego niedźwiadka…

Alana wróciła z drewnianym żołnierzykiem. Wyglądał bardzo dzielnie, lecz był o połowę mniejszy od swej wybranki.

– No nic – szybko stwierdziłam – wzrost nie jest najważniejszy. A teraz patrz. Dawno, dawno temu żyła sobie prześliczna królewna… I porwał ją…

Rozejrzałam się. W kącie kuchni leżały szmatka i szufelka do węgli.

– Porwał ją straszny potwór! – oznajmiłam strasznym głosem.

Szufelka okryła się szmatą jak płaszczem. Alana w przestrachu chwyciła się za policzki.

– Uhu! – zawył stwór wciągając księżniczkę za piec, przy czym brokat się nieco usmolił. Tak należało. W końcu to porwanie…

– I co dalej? – spytała Alana, drżąc jednocześnie ze strachu i zachwytu.

– Ojciec królewny zwołał drużynę.

Znowu się rozejrzałam i natknęłam się wzrokiem na dzbanek do wody.

– On, to znaczy król, obiecał temu, kto uratuje jego córkę: po pierwsze, księżniczkę za żonę, a po drugie Wielki Złoty Dzban na zawsze. Oto on.

Wskazałam naczynie.

– W kraju tym nie było większego skarbu… I wtedy odważny rycerz…

– Więc chodziło mu o dzbanek? – słusznie wzburzyła się Alana. – A królewna?

– I o księżniczkę – uspokoiłam ją. – Przede wszystkim chciał się z nią ożenić. Nie bał się potwora. To znaczy, oczywiście, trochę się bał, lecz przeważała śmiałość. Wyruszył w drogę…

Podróż dzielnego rycerza trwała prawie pół godziny. Wędrował po kuchni, napotykając po drodze różne przeciwieństwa. Alana pomagała mu ze wszystkich sił. Niania, po cichu obserwująca nas zza niedomkniętych drzwi, pochlipywała bezdźwięcznie, ocierając łzy. Obawiałam się, żeby wzruszenie niani nie wystraszyło dziewczynki, lecz Alana, na szczęście, jej nie zauważyła.

W końcu rycerz spotkał potwora. Nastąpiła okrutna walka, w rezultacie której szufelka straciła swój płaszcz ochronny i wróciła do pieca. Alana śmiała się perliście, aż do zachrypnięcia. Niania w końcu nie wytrzymała i pobiegła płakać do swego pokoju.

Jakiś czas siedziałyśmy po prostu z Alaną i nieco zmęczone przypominałyśmy sobie kolejne przygody rycerza. Postanowiłam odegrać wesele żołnierza i ślicznotki, lecz dziewczynka zmarszczyła nosek i stwierdziła, że to nudne. Zdziwiłam się. Dziewczęta zazwyczaj interesują się ślubami i weselami bardziej niż scenami walk. W tym momencie się zreflektowałam. Miała przecież starszego brata. I ojca, bohatera Oblężenia. Sama czuła się bardziej chłopakiem, stąd jej łobuzerski charakter.

Miałam ochotę poklepać ją po karku, lecz się nie odważyłam. Trzeba zważać na każdy gest. Jeden nieostrożny ruch i trzeba będzie wszystko zaczynać od początku. A przeszłyśmy daleką drogę. Wystraszyć Alanę byłoby teraz tym samym, co zlecieć z czubka szklanej góry, na którą z takim trudem się wspięłam.

– Opowiedz jeszcze coś – zażądała szeptem.