Выбрать главу

Egert z trudem powstrzymał się, żeby nie zatkać uszu. Wszyscy strażnicy stali już przed nim, zagradzając korytarz i przesłaniając promyk słońca z odległego okienka.

– Wyłamać drzwi – rozkazał szeptem pułkownik.

Staruszek zachwiał się. Tupot kroków. Soll usunął się na bok, schował się w najbliższej niszy i przywarł policzkiem do zimnego kamienia.

Wszystko jak należało: najpierw głośne kołatanie i gromki okrzyk: „W imieniu prawa!”. Potem miarowe uderzenia silnych ramion. Drzwi są stare, na pewno już pękają od góry do dołu i za chwilę rozleci się zasuwka… Chociaż dosyć jednak mocne, porządne, uniwersyteckie drzwi…

Wybacz, dziekanie, poprosił w myślach Egert. Przebacz bluźnierczą przemoc… Co robić, skoro…

Strażnicy zaprzestali napierać na drewno. Odstąpili, ocierając spocone czoła. Woźny stał na boku. Łańcuch w jego dłoniach wił się jak żmija.

Niebiosa, czy to może być prawda?!

Egert ruszył przed siebie jak ślepy. Usunął z drogi czyjeś ramię. Pozostali sami się rozstąpili, niemal ze strachem. Oficer stanął przed drzwiami. Fagirra uśmiechał się do niego. Tak, Egercie. Naprzód. Działaj. Znów tutaj jestem. Zmierzymy się ze sobą.

Zadrżał z wściekłości, gdy przypomniał sobie Torię po torturach.

– Otworzysz, wyrodku? – zagrzmiał lodowato. – Czy sam się mam wziąć za ciebie?

Z gabinetu dobiegło westchnienie lub może chichot.

Egert zebrał siły i uderzył w drzwi, jakby chciał przełamać własny los i znaleźć się po drugiej stronie bytu.

Drzwi gabinetu dziekana wreszcie się poddały. Wiele przeszły dotychczas, więc teraz wyleciały z zawiasów i wleciały do środka. Obsypany pyłem i drzazgami drewna Egert wpadł do wnętrza, gdzie wcześniej nie ośmieliłby się wejść bez pukania.

W środku czuć było ostrą woń spalenizny. Na fotelu z wysokim oparciem leżał szary habit. Puste rękawy przypominały bezradnie rozłożone ręce: cóż począć…

Na podłodze pośrodku pokoju wymalowane były skomplikowane symbole. W samym centrum stała świeczka z dymiącym knotem. Na biurku leżała sterta ksiąg. Ich pozłacane grzbiety, zdobienia i zameczki wydawały się pokryte rdzą.

Okno było dokładnie zasłonięte. Młodzieniec znikł bez śladu.

Dzieci bawiły się na przestronnym podwórku. Dziwny przybysz, który przysiadł odpocząć obok bramy w cieniu starego drzewa, śledził kątem oka wesołą gromadkę. Dzieciaki szybko przyzwyczaiły się do jego obecności i nie zwracały nań uwagi. Siedział nieruchomo, niemal zlewając się z ciemną, chropowatą korą i wydawał się rzeźbionym w drewnie posążkiem.

Drzewo było młodsze od niego. Pamiętał, jak było tylko cienkim pręcikiem, a może tak mu się tylko zdawało. Mógłby to pamiętać, gdyby za młodu był trochę uważniejszy.

Na dwór wyszła kobieta. Krzyknęła na dokazujące dzieci, zerknęła z ukosa na nieznajomego i zdawało się, że w jej ciemnych, uważnych oczach błysnął niepokój. Dom był stary, a raczej to, co z niego zostało. Wszystkie dodatki i ozdoby pojawiły się później. Zbijały z tropu i przeszkadzały wspominać. Schodki z czerwonej cegły…

– Szuka pan kogoś? – zapytała niewiasta.

Wzdrygnął się, słysząc jej głos.

„Pan” nie ma tu czego szukać. Lepiej szukać w ziemi. Tamta kobieta istnieje teraz tylko w jego pamięci. Tak samo ciepła woda rzeki z pląsającymi rybkami, mrówki na rozgrzanym piasku i dłonie na rozpalonym czole…

Kobieta zmarszczyła brwi.

– Może przynieść panu wody?

Pokręcił głową.

– Nie… Dziękuję. Zaraz idę, tylko trochę odpocznę.

Kiwnęła głową i skryła się we wnętrzu domu. Nie mogła nie zauważyć, że „odpoczywa” już co najmniej godzinę. To zresztą nieważne. Do wieczora zostało dużo czasu. Można spokojnie wesprzeć się o pień, zamknąć oczy i spokojnie powspominać…

Wsłuchiwać się w głosy jej prawnuków. Jedynej kobiety, która…

Oschły śmiech we wnętrzu głowy. I od razu: ciężkie, natarczywe spojrzenie.

Mogłeś nim zawładnąć. Sam tak wybrałeś, głupcze.

Starzec postanowił nie odpowiadać. Dzieciaki zauważą, że gada sam z sobą i mogą się wystraszyć.

Widzisz teraz swą całkowitą klęskę. Chcesz, żebym dał ci ostatnią szansę? Otworzysz mi drzwi? Wpuścisz?

– Po co? – zapytał szeptem. – Co możesz mi ofiarować? Niczego mi już nie potrzeba…

Śmiech.

Ach, tak. Sam sobie jesteś panem. Niczego ci nie trzeba i ty jesteś już niepotrzebny, Raulu. Nowy Odźwierny stanie wkrótce u drzwi.

Tyczkowata panienka ganiała się po podwórku ze swoim bratem, który coś jej odebrał. Zapewne wstążkę.

– Jakże to? – zapytał, ledwie ruszając ustami. – Przecież potrzebny ci jest mag pozbawiony mocy. Mag i nie mag? Taki jak ja?

Patrzący na niego z otchłani ciągle chichotał.

Jesteś niepotrzebny!

–  Więc dlaczego ze mną rozmawiasz? – zdziwił się Raul.

Dziewczyna dogoniła w końcu rabusia i powaliła go na ziemię, próbując wyrwać z jego pięści jasnozielony atłasowy strzępek.

Nie mam z kim rozmawiać.

–  Więc milcz!

Mam wiele do powiedzenia.

–  Ale dlaczego mnie?

Grubawy wyrostek, obserwujący szamotaninę, podniósł w zadumie walające się w trawie jabłko. Wytarł o połę, ugryzł ostrożnie, skrzywił twarz w grymasie niesmaku, po czym rzucił owocem w walczących.

Jesteś mym zbuntowanym sługę, Raulu, dlatego cię nienawidzę. Tylko ty jednak mnie słyszysz. Wszystko, co widzisz tego dnia jest moim darem.

Raul wzruszył ramionami.

– Niczego nie mam.

Twoja długowieczność i moc, wszystko to masz ode mnie. Nosisz mnie w sobie, jesteś mną opętany, jak biały dzień nadciągającym zmierzchem.

Poczuł chłód. Od ziemi ciągnęło zgniłą wilgocią.

– Przynosisz temu światu – zapytał powoli – noc?

Noc jest teraz.

Raul zadrżał pod strasznym naporem, wnikającym w jego świadomość wraz z owymi słowami.

Noc jest teraz. Dzień nadejdzie. Boisz się, głupcze… Kto boi się ciemności, ten nigdy nie zrozumie światła. Co zyskali żywi, że mnie nie wpuściłeś? Kto mnie zdradził i zawiódł nadzieje? Co na tym wygrałeś? To twoje życie… Jesteś tylko mrówką wędrującą po jabłku. Poznam wieczność, myśli robaczek. Jabłko jest okrągłe… Nieskończona wędrówka… Jesteś wciąż mocny i wielki, ponieważ masz w sobie cząstkę mnie.

–  Nieskromny jesteś, Przychodzący Stamtąd.

Śmiech.

Wkrótce się zobaczymy, Raulu. Twarzą w twarz.

Znów przeszył go dreszcz. Jego mózg i ciało pamiętały dawny strach.

Nie bój się. Po prostu bądź gotów.

Dziewczynka w końcu odebrała swoją wstążkę. Byli przeciwnicy rozprawiali teraz zgodnie o prawidłach przy rzucaniu kostkami. Grubawy wyrostek nakreślił w piachu krzywą linię. Najmłodszy dzieciak ssał palec, patrząc jak jego siostra wtyka w ziemię długie, cienkie patyczki.

Raul przezwyciężył słabość.

– A co z twoim Odźwiernym? – zainteresował się z uśmieszkiem.

Wkrótce dojrzeje. Odwrócili się od niego, zdradzili go i przeklęli… Jak kiedyś ciebie.

– Szukasz odtrąconych – wymamrotał z namysłem. – Potrzebni ci są skrzywdzeni.

Nie skrzywdzeni. Wyswobodzeni.

–  Chciałem się zemścić…

To także.

–  Nie rozumiem…

Starzec rozsiadł się wygodniej, zakładając nogę na nogę.