Выбрать главу

– Na świecie pełno łajdaków, gotowych wpuścić cię bez konkretnego powodu… chociażby z nudów.

Sądzisz, że każdy jest do tego zdolny?

Raul uśmiechnął się, wyczuwając cudze wzburzenie.

– A nie jest?

Ty nie dałeś rady.

Dzieci rzucały po kolei kością w częstokół z patyków. Grubawy rzucał najcelniej, jego brat ciągle przekraczał linię, a dziewczynka wciąż go głośno upominała. Najmłodszy ssał piąstkę w zamyśleniu.

– A on – zapytał szeptem Raul – ten twój nowy Odźwierny… da radę?

Wiatr przeleciał w koronach drzew. Na trawę spadły kolejne jabłka. Dzieci przerwały zabawę, łakomie się oblizując.

Jest silniejszy od ciebie. Jego moc wzrośnie wielokrotnie i spróbuje zmierzyć się z moją… Jest następcą Fagirry i Lujana. Jest wieszczbiarzem. Niewinnie ukarany, zdradzony i wyklęty. Wolny i zły. Stanie się mną i nasze moce staną się jednością.

Na progu domu znowu zjawiła się ciemnooka kobieta. Nieznacznie zerkając na siedzącego pod drzewem staruszka, otarła buzię najmłodszego dzieciaka i zawołała pozostałe na obiad. Tyczkowata dziewuszka sprzeciwiła się i dostała lekkiego, choć soczystego klapsa.

– I co dalej? – powoli zapytał Raul.

A co ci do tego? Pozostaną ci wspomnienia i nic więcej.

– A oni? – znowu zapytał, patrząc na drzwi zamykające się za dzieciakami.

Nie rozumiesz. Przed tobą wspaniała świątynia, a ty myślisz o kałuży pod nogami. Dlatego nie dałeś rady, głupcze.

– Ty jesteś tą wspaniałą świątynią?

Jestem wiodącym. I twórcą.

– A on? Odźwierny?

Stanie się mną.

– A ja?

Będziesz obserwatorem, jak zwykłe.

Kobieta znowu wyszła. Zabrzęczała wiadrem u studni. Hałaśliwie otworzyła klapę i puściła rozkręcający się łańcuch, cały czas nie spuszczając z Raula czujnego, niezbyt życzliwego spojrzenia.

Wszystko się zmieni, Raulu. Tylko ty się nie zmienisz ani twoja pamięć. Choć wątpię, czy cię to uraduje. Ciężko żyć niezmiennym w świecie, który się odmienia.

– Odmienia na twoją modłę?

Chyba odezwał się zbyt głośno. Kobieta usłyszała go poprzez szczękanie łańcucha i wzdrygnęła się.

Śmiech.

Powinieneś się zmienić, bo tamten jest wciąż niedojrzały. Nie jesteś aż tak głupi, Raulu, by go lekceważyć.

–  Ty sprawisz, że dojrzeje?

Nie ma dojrzałości.

–  Więc dlaczego…

Skostniały świat musi się zmienić. Życie jest wieczną zmianą. Gorzej nie będzie. I tak jest już wystarczająco źle. Szczególnie Luarowi, naszemu Odźwiernemu. Najgorzej ze wszystkich.

Kobieta schyliła się i chwytając za rączkę, wyciągnęła pełne wiadro, przypominając Raulowi tę, która była jej babcią. Nawet to spojrzenie: poważne i nieufne…

– Jaszczurka – szepnął.

Wiele straciłeś, Raulu.

Koronami drzew znowu przeleciał nieoczekiwanie świeży wietrzyk. Raul poczuł ciarki na skórze.

– Tak – odparł ledwie słyszalnie – i to jeszcze nie koniec strat.

Egert nie lubił podziemi. Kto je zresztą lubi. Na pewno nie więźniowie, całymi latami gnijący w kamiennych lochach lub regularnie torturowani. Soll bardzo dobrze pamiętał, jak szedł tym korytarzem w towarzystwie Fagirry i miejskiego oprawcy, odór izby tortur i krzyki, przebijające się przez grube mury…

Oprawca wstał na powitanie. Był zdumiewająco podobny do swego poprzednika, rozżarzającego dwadzieścia lat temu węgle na żelaznym trójnogu. Egerta nie tknął wtedy rozpalony metal. Lecz Toria…

W jego duszy zamknęła się jedna z furtek: wstęp wzbroniony. Nie myśleć o tym teraz. Skinął prowadzącemu go nadzorcy. Tamten przekazał swą pochodnię siepaczowi i znikł w bocznym korytarzu. Kat, wyglądający na mistrza w swoim fachu, przechylił pytająco głowę na ramię. Soll odkaszlnął, by oczyścić gardło.

– No?

– Gotów – odparł poważnie oprawca. – Czeka.

Niskie żelazne drzwiczki rozwarły się gościnnie przed pułkownikiem. Pochylając głowę, Soll wkroczył do izby tortur. Tej samej, gdzie wiele lat temu rozmawiał z Fagirrą.

Dwa łuczywa zatknięte w żelaznych pierścieniach dawały więcej światła, niż pragnąłby tego Soll. Żelazny trójnóg żarzył się czerwoną poświatą. Pod ścianą stał fotel z podłokietnikami, obok niski, okrągły taboret. Opodal paleniska znajdowała się szeroka prycza, żałośnie poskrzypująca pod ciężarem wielkiego, obnażonego, włochatego cielska. Smród dymu w lochu mieszał się z odpychającym odorem niemytego chłopa.

Soll przesunął dalej fotel i usiadł, kładąc ręce na poręczach. Oprawca zaczął rozkładać narzędzia. Oficer nie patrzył w jego stronę. Słysząc odrażające zgrzytanie, przypomniał sobie zamyślone oczy sędziego Ansina. „To nie twój fach, Egercie… ale rozumiem, dlaczego chcesz to zrobić”.

Sowa czekał. Jego oczy bardziej niż zazwyczaj przypominały okrągłe ślepia nocnego ptaka. Na czole miał otwartą, długą ranę, efekt uderzenia, które uratowało Sollowi życie. Ręce i nogi herszta były mocno przywiązane do łoża tortur. Oprawca zdążył wcześniej zgolić mu brodę i ostrzyc włosy. Powierzchowna rana na ramieniu zabliźniała się już, lecz szyja wciąż była obwiązana przesiąkniętą krwią szmatą.

Siepacz zakończył przygotowania i stanął za oparciem fotela, czekając na rozkazy. Myśli Egerta były niezwykle ciężkie i niemrawe. Nie mógł wykombinować pierwszego pytania. Swoją drogą, takie milczące siedzenie jest także rodzajem tortury.

Sowa poruszył się lekko i cicho westchnął. Klatka piersiowa uniosła się i opadła. Na piersi widać było starą bliznę, w dole brzucha wiły się włosy nietknięte przez oprawcę, a męski członek niebywałych rozmiarów bezwładnie zwieszał się na bok.

Egert odwrócił wzrok, lecz Sowa zdążył złowić to umykające spojrzenie. Soll dostrzegł ze zdumieniem iskierki satysfakcji w oczach herszta. Kat przestąpił z nogi na nogę.

Sowa patrzył teraz prosto w twarz Egerta. Nie było to spojrzenie ofiary. Ataman spoglądał, jakby sam siedział w fotelu, obserwując przywiązanego Solla. Egert znowu się zdziwił. Na pewno nie można było odmówić Sowie męstwa.

Szczypce na żarowni przybrały malinowy odcień. Soll wyobraził sobie odór przypalonego ciała i zmarszczył się boleśnie. Sowa uznał to za objaw słabości i w jego oczach znowu przemknął cień zadowolenia. Rozgniewał tym Egerta.

Nie tak dawno siedzieli razem: morderca i chłopak, któremu Soll niegdyś nadał imię. O czym rozmawiali? Luar dostał coś od niego. Co takiego? „Pan Luar”… „uprzejmie, by nie rzec uniżenie”. Uniżony Sowa? Kłaniający się przed Luarem?

– No cóż – rzekł głosem spokojnym, zrównoważonym, jak chciał – no cóż, Iszta…

Siepacz zrobił krok do przodu, gotów spełniać polecenia. Egert uniósł kącik ust.

– Wyjdź, Iszta. Pilnuj za drzwiami, żeby mi nikt nie przeszkadzał. Nikt. Rozumiesz?

Oprawca był zmieszany. Najwidoczniej rozkaz pułkownika był sprzeczny z rozporządzeniami sędziego.

Soll nachmurzył się. Jakiś czas patrzyli na siebie z oprawcą, przy czym ten ostatni zastanawiał się, posłuchać, czy się sprzeciwić. Minęła minuta, nim zrezygnował z próby oporu, skłonił głowę, zerknął z żalem na żarownię i znikł bezszelestnie za żelaznymi drzwiczkami.

Egert sprawdził, czy są dobrze zamknięte. Zawrócił i przeszedł wokół łoża tortur, starając się nie patrzeć na Sowę. Zbój przekonał się o jego słabości: pułkownik chce się czegoś dowiedzieć, lecz nie chce, by dowiedzieli się inni. Tajemnica, jaką znał Sowa, była teraz jego jedyną bronią. Alternatywą pozostawały jednak rozżarzone kleszcze, pozostawione przez oprawcę.

Soll doszedł do punktu wyjścia. Jego wzrok spotkał się ze spojrzeniem Sowy i rozbójnik jakby się trochę speszył.