Z opuszczonego kubka kapała woda. Każda kropla rozpryskiwała się na podłodze jak miniaturowe ciemne słońce.
– Nie wiem – wydyszałam przez zaschnięte usta. – Nie wiem.
Trzy świece na niskim okrągłym stoliku. Deski wyginające się pod stopami. Czuł się obciążony niezwykłą mocą, która czyniła go nieruchawym. A nie powinien zwlekać. Ktoś wkradł się do jego świadomości i ciągle poganiał: szybciej, szybciej. Ręce drżą niecierpliwie, jakby idąc pustynią, natrafił na źródło…
Trzy płomienie zlały się w jeden. To jest to: Amulet na mokrej dłoni. Skomplikowane wycięcie, wypełnione ogniem. Świetliste wrota…
Trzeba tylko zrobić pierwszy krok.
Ogień ogarnął go od stóp do głów. Przejrzyste płomienie oplatały go niczym bluszcz, kładły ciężkim brzemieniem na ramionach, opadały, jak warstwy niewidzialnego całunu. Potem ogniste wrota zostały za plecami i Amulet bezwładnie kołysał się na łańcuszku.
Luar stał nad przepaścią. Po obu stronach ciemniały zastygłe wodospady tkanin, nad głową nie było nieba ani sufitu. Pod nogami cztery miedziaki przybite rzędem do starych, wyschniętych desek, przyjmujących bezszelestnie każdy krok.
Szybciej, szybciej. Tak mi pilno.
Dręczący robak w sercu: szybciej! Szybciej ugaś pragnienie. Teraz…
Obejrzał się.
Drzwi. W końcu długiego korytarza wśród pląsających cieni. Tam…
Szybciej. Nie oglądaj się za każdym krokiem, tylko idź naprzód.
Szedł. Deska pod jego ciężarem wygięła się w łuk.
Nie oglądaj się.
Tak było. Żył sobie kiedyś szczęśliwy chłopiec. A na progu jego domu… Miły, sympatyczny szczeniak w środku zimy znalazł w zaspie zesztywniałego kociego trupka. Myślał, że to zabawka, więc się nią bawił… Zobaczyłem to i zapłakałem. Zamarznięta szyba. Ktoś przycisnął do niej dłoń… Szara równina i odcisk dłoni, znikający jak widmo… Co ma do tego dłoń?
Morze miłości. Wyrzuciło cię na kamienie, bo nie jesteś delfinem, lecz szczurem… Schnij. Niech pęka twoja skóra, spływając posoką. Twoje morze znikło.
Sterta śmieci i uschła róża wyglądająca z pudełka. Opadły sczerniały pąk, sterczące suche kolce, z grubą jak łaska łodygą… Co to?
Czerwone słoneczne koło. Matka wracająca do domu z głową rozświetloną jak w aureoli. Delikatne dłonie, cienkie palce, białe i zimne. Świeży, mroźny zapach. „Uważaj, zaziębisz się, cała przemarzłam… „
A tam szczeniak bawi się kocim trupkiem. Długo będzie się bawił… lecz ja tego nie zobaczę. Zamarznięta szyba…
Rozwarty koński pysk. Strach i dłoń na ramieniu. Nie ma cię… Nie ma cię już w moim życiu. Matka pozostanie matką, ale ty…
Zresztą, sam wszystko powiedziałeś. Oderwałeś mnie jak rzep od psiego ogona. Mocno się czepiałem… ale ty byłeś silniejszy.
Zdmuchnij świeczkę… Tak, pamiętam. Będę unosił się nad ziemią i będę Tym, Kto Przyszedł Stamtąd, ale ciebie będę pamiętał, a każda gasnąca świeca przypomni mi twój zapach. Będę je gasił specjalnie, tłumił płomienie ognisk i pożarów… lecz ty także wszystko już powiedziałaś, nieprawdaż? Nie jestem w stanie zmienić tego, czym mnie dotknęłaś. W ogóle niczego.
Drzwi.
Oho, jeszcze jak jestem mocny. Jedna wielka zmiana albo przemiana… Wszystko jedno. Zmieniony… Zmieniający się… Niebo, ochroń mój rozum. Wesprzyj mnie, Mocy…
Drzwi!
Ty nigdy mnie nie zrozumiesz. Jesteś zbyt mała… i taką pozostań. Jak bardzo chciałbym być takim, jak ty… Twoim bratem i bliźnim. Pozostać dzieckiem…
Ostatni krok. Tak blisko… Gigantyczna zardzewiała sztaba aż się prosi, by ją ująć. A tam, za Wrotami…
Tak, czekam na ciebie, jak ty czekasz na objawienie swego prawdziwego ja. Do dzieła!…
Chrobot korników w drewnianych drzwiach.
Chcę usłyszeć, jak zaskrzypią zawiasy.
Alana także wyczuwała wszystko, dlatego była niezwyczajnie cicha i potulna. Siedzieliśmy wszyscy razem, tuląc się do siebie.
Tułacz stał odwrócony do nas plecami. Jego obnażona szpada leżała na podłodze, wyglądając jak wskazówka zegara na wieży ratuszowej.
Ostatnie minuty.
Toria westchnęła głęboko.
O czym myśli w tej chwili? O tym, jak stać się potworem? Co wspomina, jeśli w ogóle może wspominać? I o czym pomyślę ja, kiedy świat upadnie jak przewrócona szachownica?
Patrzyłam na jego twarz jakby z lotu ptaka. Łagodne wzgórki, dwa szare jeziora i zapach dymu… Rzuciłam wszystko, co kochałam, lecz nie doczekałam się wybaczenia…
Szpada Tułacza drgnęła, a może mi się tylko zdawało? Rączka Alany drżała w mej dłoni. Tułacz przycisnął klingę stopą.
Toria coś szeptała. Zdawało mi się, że usłyszałam imię Łujana.
Mroczne napięcie. Nieznanym dla mnie sposobem wysoki starzec szukał w pajęczynie czasu i przestrzeni jednego człowieka. Był to ogromny wysiłek. Wszyscy odczuwaliśmy jego trudy. Natężyłam siły, pragnąc mu pomóc i wziąć na siebie część pracy… ciężaru… zjednoczyć się z Egertem i Toria, zobaczyć oczami duszy podrygujący warkoczyk biegnącej przede mną Alany…
Sekundy rozciągały się, jakby byty z gumy.
– Wezwijcie – poprosił Tułacz przez zęby. – Wezwijcie go… Być może jest już w drodze. Może stoi przed drzwiami. Wołajcie!
Długo trwało milczenie. Siedzieliśmy nieruchomo, jak na portrecie rodzinnym. Poruszały się tylko usta Egerta.
– Luarze! – zawołała Alana, a jej krzyk odezwał się we mnie echem jak w pustej, ogromnej sali. – Luarze!
I zapadła ciemność.
Mój mężczyzna nie wróci. Nigdy… albo Ten, Kto Przychodzi Stamtąd nie pozostawi w nim odrobiny człowieczeństwa. Albo czeka go okrutna śmierć. Zagłada Luara przeciwko zagładzie świata…
Nie obchodzi mnie świat. Lecz ty powinieneś pozostać takim, jakim byłeś wcześniej. I… takim, jakim jesteś. Żebyś dalej żył i nie stał się… Tamtym. Nie mogę dokonać wyboru… Chciałabym mieć z tobą… niech nawet będzie wnukiem Fagirry, co mi tam. Usłysz mnie, Luarze…
Wtedy… leżeliśmy w dusznych ciemnościach… jak dwa węże wygrzane słońcem… Przez szczelinę w zasłonach przebijał się odblask dogasającego kominka. Czerwona iskierka odbijała się w twoim otwartym oku. Drugiego nie widziałam. W tamtej chwili twoja twarz na poduszce… z dolinami i wyniosłym szczytem, z pagórkami i bezsennym jeziorem… Czerwony odblask kominka przypominał słońce zachodzące nad wodą…
Twój oddech. Oddech człowieka zmęczonego szczęściem. I moja duma, że cię uratowałam…
Uratowałam?!
Wtedy wszystko, co się we mnie rodziło, splotło się w jeden bolesny kłębek.
Błona na oczach, oddzielająca mnie od Luara. Zasłona czasu i odległości. Drzwi z zardzewiałą sztabą. Lecz to, co we mnie rwie się ku tobie, jak źdźbło przebijające kamienie, jak pisklę ze skorupki, jest w moim życiu najsilniejsze…
Wdarła się do mej świadomości, niczym wiatr w rozwarte okno. Myśli Torii wydawały się ciemnosinymi falami potężnego oceanu woli. W duszy Egerta miotała się krwista bryła, pragnienie, by umrzeć za kogoś i ocalić mu życie. Alana emanowała zielonkawą, ciepłą poświatą, chciała go zobaczyć i położyć mu dłonie na ramionach… stateczek kołyszący się na wodzie i stado białych gęsi…
TORIA
Pamiętam twoje serce bijące we mnie. Obejrzyj się, chłopcze. Jaka wysoka trawa, nie widzę cię, miga tylko jasna główka i słychać śmiech. Słońce świeci, tworząc na twoich dłoniach cień rybiej łuski… Pęknięte koryto… Woda wylewa się na piasek, lecz dużo jej jeszcze na świecie. Ile zechcesz…
Strugi ciepłego mleka spływają na dno szklanki… na poły z krwią. Jak truskawki ze śmietaną. Rozgryzione sutki i codzienne zmartwienie: dlaczego znowu nie wypiłeś do końca, przecież pierś jeszcze pełna? Strugi mleka na podłodze. Powieki się przymykają. Opada ciężka głowa. Przewrócona szklanka, rozlane mleko… Dość już tego. Śpij.