Lunch komponowało się samemu, wybierając, na co się miało ochotę, z obfitego bufetu, gdzie można było wziąć na przykład sałatkę z tuńczyka (fuj!) albo malutkie kukurydze, które nawet nie przypominały smakiem normalnego ziarna z dużych kolb. (Właściwie czym one były? Niedorosłymi kolbkami? Mutantami? Miniaturkami?). Nałożyłam sobie na talerz górę jedzenia, wzięłam też pajdę chleba wyglądającego na świeżo upieczony i wślizgnęłam się do boksu, w którym siedziała już Stevie Rae, a za mną podążał Damien. Erin i Shaunee już tam były, kłócąc się o to, czyje wypracowanie na zajęciach z literatury było lepsze, choć obie dostały jednakową liczbę punktów.
– To teraz, Zoey, opowiadaj. Co z Erikiem Nightem? – zapytała Stevie Rae, gdy tylko pierwszy kęs sałatki uniosłam do ust. Na jej słowa Bliźniaczki natychmiast zamilkły i wszyscy zgromadzeni przy stole skupili uwagę wyłącznie na tym, co powiem.
Zastanawiałam się wcześniej, co mam im powiedzieć na temat Erika, i uznałam, że nie należy jeszcze mówić nikomu o tej nieszczęsnej scenie z obciąganiem. Powiedziałam więc tylko:
– Patrzył na mnie.
Kiedy przyglądali mi się ze zmarszczonymi brwiami, zorientowałam się, że mówiłam z pełnymi ustami, a oni po prostu nie zrozumieli moich słów. Przełknęłam więc jedzenie 1 powtórzyłam:
– Cały czas na mnie patrzył. Na zajęciach z teatru. Czułam się… boja wiem?… trochę zmieszana.
– Co rozumiesz przez to, że patrzył na ciebie? – domagał się uściślenia Damien.
Przyglądał mi się od samego początku, jak tylko wszedł do klasy, ale było to szczególnie wyraźne, kiedy za czął monolog. Mówił ten kawałek z Otella, a gdy doszedł do fragmentu o miłości i tak dalej, patrzył mi prosto w oczy. Mogłabym pomyśleć, że to przypadek czy coś w tym rodzaju, ale przecież przyglądał mi się, zanim jeszcze zaczął mówić monolog, i potem, kiedy już wychodził z sali. – Westchnęłam i poruszyłam się niespokojnie na miejscu, bo poczułam się niezręcznie pod ich przeszywającymi spojrzeniami. -Nieważne. Może to należało do jego roli.
– Erik Night to najseksowniejsza sztuka w całej tej cholernej szkole – skonstatowała Shaunee.
– Nieprawda. To najseksowniejsza sztuka na całej kuli ziemskiej -poprawiła ją Erin.
– Nie jest bardziej seksowny od Kenny'ego Chesneya
– wtrąciła szybko Stevie Rae.
– Och, daj spokój z tą swoją obsesją na punkcie country – zgromiła ją Shaunee, ale zaraz zwróciła się do mnie:
– Nie pozwól, by okazja przeszła ci koło nosa.
– Właśnie – zawtórowała Erin. – Nie dopuść do tego.
– Żeby mi przeszła koło nosa? A co ja mam niby zrobić? Przecież on się nawet do mnie nie odezwał.
– Ojej, Zoey, czy ty się chociaż uśmiechnęłaś do niego w odpowiedzi? – zapytał Damien.
Zamrugałam. Czy się uśmiechnęłam? Cholera! Założę się, że nie. Na pewno siedziałam jak mumia i tylko się na niego gapiłam z otwartą gębą. No, może nie z otwartą gębą ale mimo wszystko.
– Nie wiem – odpowiedziałam wykrętnie, co jednak nie zwiodło Damiena.
– Na drugi raz – prychnął – nie zapomnij się do niego uśmiechnąć.
– Możesz mu też powiedzieć „cześć"-- dorzuciła
Stevie Rae.
– Sadzę, że Erik to po prostu ładny chłopak – powiedziała Shaunee.
– I zgrabny – dodała Erin.
– Tak uważałam, zanim nie rzucił Afrodyty – ciągnęła Shaunee. – Ale kiedy to zrobił, pomyślałam, że coś się tam na górze może dziać.
– Wiemy, że coś się działo tu, na dole – nachmurzyła się Erin.
– No, no – cmoknęła Shaunee i oblizała wargi, jakby delektowała się czekoladą.
– Jesteście wulgarne – stwierdził Damien.
– Chciałyśmy tylko powiedzieć, że to najzgrabniejszy zadek w całym mieście – odrzekła Shaunee.
– A ty tego nie zauważyłeś, co? – przekomarzała się Erin.
– Gdybyś się odezwała do Eriką Afrodyta by się wkurzyła – powiedziała Stevie Rae.
Wszyscy odwrócili się do Stevie Rae i utkwili w niej wzrok, jakby przekroczyła Rubikon albo coś w tym rodzaju.
– To prawda – odezwał się Damien.
– I tylko prawda – zgodziła się Shaunee, a Erin pokiwała potakująco głową.
– Więc mówią że on chodził z Afrodytą? – chciałam się upewnić.
– Aha – mruknęła Erin.
– Plotka jest śmieszna, ale prawdziwa – powiedziała Shaunee. – A teraz, kiedy ty mu się podobasz, nabiera to dodatkowego smaczku.
– Może patrzył tylko na mój nietypowy Znak – wtrąciłam.
– A może nie. Ty jesteś naprawdę fajna – uznała Stevie Rae ze słodkim uśmiechem.
– A może najpierw chciał popatrzyć na Znak, a potem zauważył, że jesteś fajną więc dalej ci się przyglądał – do myślał się Damien.
Tak czy owak Afrodyta na pewno będzie wkurzona – przepowiedziała Shaunee.
– I bardzo dobrze – ucieszyła się Erin.
Stevie Rae lekceważąco machnęła ręką na ich komentarze.
– Dajcie spokój ze Znakiem i Afrodytą i podobnymi głupstwami. Ale następnym razem, kiedy on się do ciebie uśmiechnie, powiedz mu „cześć". I tyle.
– Łatwe – powiedziała Shaunee.
– I proste – uzupełniła Erin.
– Okay – mruknęłam, wracając do swojej sałatki i życząc sobie w duchu, by cała sprawa z Erikiem Nightem była tak łatwa i prostą jak im się wydaje.
Jedyna rzecz wspólna dla wszystkich szkolnych stołówek, w jakich dotychczas jadłam, to że posiłek zbyt szybko się kończy. Lekcja hiszpańskiego, która po nim nastąpiła minęła jak z bicza strzelił. Profesor Garmy była jak trąba powietrzna. Od razu ją polubiłam. Jej tatuaż przypominał trochę upierzenie, kojarzyła mi się więc z hiszpańskim ptaszkiem. Biegała po klasie, mówiąc bez przerwy po hiszpańsku. Tu muszę wspomnieć, że od ósmej klasy nie miałam do czynienia z hiszpańskim, i przyznaję bez bicia, że nie bardzo wtedy się przykładałam. Teraz nie nadążałam za tokiem lekcji, ale zapisałam pracę domową i postanowiłam sobie powtórzyć słówka bo bardzo nie lubię odstawać od reszty.
Zajęcia początkowe z jeździectwa odbywały się w hali sportowej. Był to długi, niski murowany budynek, usytuowany przy południowym murze, z wielką areną jeździecką znajdującą się pod dachem. Wszędzie pachniało stajnią końmi, trocinami, co pomieszane z zapachem skóry dawało przyjemne wrażenie, mimo że jednym ze składników owej przyjemności było końskie łajno.
Staliśmy z innymi w korralu, gdzie kazał nam czekać starszy uczeń z poważną, a nawet surową miną. Było nas zaledwie dziesięcioro, wszyscy z trzeciego formatowania. Ojej, ten rudzielec też był wśród nas, stał zgarbiony pod ścianą i zawzięcie kopał w trociny, tak że stojąca obok niego dziewczyna zaczęła kichać. Rzuciła mu gniewne spojrzenie i odsunęła się od niego parę kroków. O rany, czy on musi wszystkim działać na nerwy? I dlaczego nie zrobi czegoś z tą wiechą włosów? Mógłby je chociaż uczesać.
Odgłos kopyt końskich odwrócił moją uwagę od Elliot-ta, a kiedy podniosłam głowę, zobaczyłam, jak wspaniała czarna klacz galopuje wprost na arenę. Zatrzymała się gwałtownie, ryjąc kopytami tuż obok nas. Każdy gapił się na nią z rozdziawionymi ustami, a tymczasem jeźdźczyni z gracją zsunęła się z końskiego grzbietu. Miała długie włosy sięgające do pasa, tak jasne, że aż prawie białe, i szaroniebieskie oczy. Stanęła wyprostowaną a jej nieduża sylwetka i sposób, w jaki się trzymała, przypominał mi dziewczyny, które miały bzika na punkcie tańca, zawsze w pozycji wyjściowej stały tak, jakby ktoś im wetknął kijek w pupę. Jej twarz okalał tatuaż przedstawiający wymyślną plątaninę wzorów, wśród których można się było dopatrzyć motywu galopujących koni.