– Neurologicznej? – Aaron nagle się zmartwił. – To znaczy, że coś jest nie tak z moim mózgiem – na przykład mogę mieć guz, czy coś takiego?
Psychiatra nachylił się w jego stronę.
– Niekoniecznie – wycedził ostrożnie, podkreślając dodatkowo każde słowo gestami. – Słyszałem o przypadkach zaburzeń nerwowych, w efekcie których pacjenci nabierali wyjątkowych zdolności.
– Na przykład rozumieli obce języki? – zasugerował Aaron.
Jonas skinął głową.
– Właśnie. Przypadek, o którym myślę, miał miejsce bodajże w stanie Michigan. Pewien mężczyzna na skutek wypadku na nartach odkrył w sobie umiejętność dokonywania skomplikowanych obliczeń matematycznych. Warto tutaj wspomnieć, że ów mężczyzna nie skończył nawet liceum i nigdy nie brał udziału w zajęciach z teorii matematyki.
– Myśli pan, że mogło mi się przytrafić coś takiego? – spytał Aaron
Doktor zastanowił się.
Może w twoim mózgu faktycznie zaszły jakieś zmia-ny, które spowodowały pojawienie się tak niezwykłych umiejętności.
Jonas złapał za pióro i zaczął zawzięcie notować. Mam przyjaciela w szpitalu Mass General, neurologa. Możemy się z nim skonsultować – oczywiście, najpierw przeprowadzimy własne badania i testy. Wtedy…
Przerwało mu głośne pukanie do drzwi.
– Cholera – syknął psychiatra. – Zapomniałem, że o dziewiątej trzydzieści mam następnego pacjenta.
Aaron tak się wystraszył tego pukania, że serce waliło mu jak młotem. Patrzył, jak Jonas wstaje zza biurka i podchodzi do drzwi.
– Przepraszam na chwilę – powiedział doktor i wyszedł do poczekalni.
Kiedy Aaron został sam, przez głowę zaczęły mu przelatywać setki różnych myśli. A co, jeśli ze mną coś jest nie tak – na przykład z moim mózgiem? Z nerwów zaczął zagryzać palce. Może na wszelki wypadek powinien się umówić na wizytę u lekarza rodzinnego.
Pomyślał o kolejnym dniu opuszczonych zajęć w szkole i wpadł w panikę. Nie mógł sobie wybrać gorszej pory na chorobę. Niedługo zaczną się do niego odzywać pierwsze wybrane uczelnie i musi im pokazać, jak bardzo zależy mu na studiach. A dowodem na to powinny być dobre stopnie. Zastanawiał się, czy liczba nieobecności też może mieć jakieś znaczenie w procesie rekrutacji. Drzwi otworzyły się.
– Przepraszam, chłopcze. – Jonas wrócił za biurko. -Posłuchaj, mam dzisiaj umówionych wielu pacjentów, ale może spotkamy się jutro? Co ty na to?
Aaron wstał.
– Jutro jest sobota. Nie przeszkadza to panu? Jonas pokręcił głową.
– Nie, skądże. i tak miałem jutro przyjść do pracy. Wpadnij – może wczesnym popołudniem? Zrobimy kilka testów, zanim zadzwonię do tego kolegi neurologa.
Aaron zgodził się, a potem skierował się w stronę drzwi.
– Dziękuję, że mnie pan przyjął, doktorze – powiedział, chwytając za klamkę. – I przepraszam, że zająłem panu tak dużo czasu.
Doktor Jonas, obrócony do niego plecami, wyciągał jakąś teczkę z szafy stojącej za biurkiem.
– Żaden problem, Aaronie. Miło było cię znów zobaczyć.
Aaron otworzył drzwi i chciał już wyjść, gdy Jonas poprosił go jeszcze na chwilę do gabinetu.
– Niczym się nie przejmuj – powiedział. – Damy sobie z tym radę, obiecuję. Do zobaczenia jutro.
Wychodząc na zalaną słońcem ulicę, Aaron wzdrygnął się. Czuł, że dzieje się z nim coś złego.
Coś, nad czym nie miał żadnej kontroli.
Aaron przeszedł na drugą stronę ulicy i przeskoczył niski, zielony żywopłot, który otaczał całe Lynn Common.
Przyjechał do swojego byłego psychiatry na tyle wcześnie, że mógł jeszcze zatrzymać samochód po drugiej stronie błoni, na chwilę wyłączyć silnik i wysiąść z auta. Zawsze lubił to miejsce, w którym rosły stare dęby i dzika, niekoszona trawa. Mimo iż ten zakątek Lynn Common wydawał się trochę zaniedbany, zachował swój niepowtarzalny urok. Nie licząc plaży, było to jego ulubione miejsce na spacery z Gabrielem przy ładnej pogodzie. Brodził w trawie, starając się zebrać i poukładać myśli. Kiedy dotarł do połowy odkrytej przestrzeni, przypomniał sobie pewną lokalną ciekawostkę: błonia w Common Lynn miały kształt buta. W głowie zadźwięczał mu głos nauczyciela historii w gimnazjum – pana Frosta, który lubił im opowiadać o historii miasteczka.
Założone w 1629 roku, Lynn stało się z czasem jednym z ważniejszych ośrodków produkcji obuwia w całych Stanach. Mimo, że błonia zaczęto budować już w 1630 roku, obecny kształt buta zyskały w XIX wieku. Większa część stanowiła podeszwę, mniejsza – obcas. W tym momencie Aaron znajdował się w środku podeszwy. Zawsze chciał przelecieć się helikopterem nad miastem, żeby zweryfikować, na ile to prawda. Pan Frost wspomniał o jakiejś książce w bibliotece, w której znajdowało się ponoć zdjęcie okolicy z lotu ptaka. Ponieważ i tak zamierzał wpaść dzisiaj do biblioteki, w drodze powrotnej do samochodu pomyślał, że poszuka tej książki.
W pewnym momencie Aaron zadrżał, jakby ktoś wrzucił mu za kołnierz kostkę lodu. Wydało mu się, że ktoś go obserwuje, więc rozejrzał się wokół.
Rzucił okiem w stronę zabytkowej estrady, stojącej w samym środku błoni. Kiedyś odbywały się tu letnie koncerty plenerowe, dzisiaj przesiadywały w tym miejscu dzieciaki na wagarach i bezrobotni w drodze do i z pobliskiego urzędu pracy. Teraz nie było tu nikogo. Aaron rozglądał się dalej, aż wreszcie, w miejscu, gdzie zaczynał się obcas buta, dostrzegł jakąś sylwetkę stojącą nad jednym z koszy opatrzonych tabliczką z napisem: „Dbaj o czystość Lynn". Nieopodal znajdował się wózek z supermarketu. Pewnie zbiera puszki - pomyślał Aaron, nie zatrzymując się i przyglądając się z oddali niewyraźnej sylwetce. Tak, teraz nie miał wątpliwości, że mężczyzna również patrzy w jego kierunku. Aaron czuł na sobie jego spojrzenie.
– Pewnie zastanawia się, czy nie podbiec, dać mi w zęby i zabrać portfel – Aaron wymamrotał przez zaciśnięte zęby, docierając do granicy żywopłotu. Przekroczył niskie ogrodzenie. Jego Toyota Corolla, rocznik 2002 w kolorze niebieski metalik, stała zaparkowana dokładnie naprzeciwko, po drugiej stronie ulicy. Aaron czekał, aż będzie mógł przejść przez ulicę.
Szukając kluczyków w kieszeni, zastanawiał się, co będzie robił przez resztę dnia. Nie poszedł wprawdzie do szkoły, ale nie zamierzał wcale zaniedbywać swoich obowiązków związanych z nauką. Postanowił, że spędzi popołudnie w bibliotece, przygotowując się do referatu zaliczeniowego z języka angielskiego u profesor Mullholland. Miał nadzieję, że wizyta w bibliotece pozwoli mu się zdecydować na wybór właściwego tematu. W głowie miał już kilka pomysłów: dualizm dobra i zła w twórczości Edgara Allana Poe, symbolizm religijny Hermana Melville'a, Szekspir i zastosowanie…
Nagle zjeżyły mu się włosy na karku i poczuł, jak wszystkie jego zmysły wydają z siebie ostrzegawczy krzyk. Ktoś był za jego plecami.
Aaron odwrócił się i stanął twarzą w twarz z mężczyzną, który obserwował go z oddali na błoniach. Starzec był ubrany w brudny płaszcz, spodnie przetarte na kolanach i tenisówki. Bił od niego taki smród potu zmieszanego z alkoholem, że Aaron poczuł, jak żołądek podjeżdża mu do gardła.
Kloszard nachylił się w jego stronę. Aaron stał jak wryty, nie wiedząc, jak powinien się zachować. Co on, do diabła, robi?
Mężczyzna podszedł bliżej i zaczął go obwąchiwać. Najpierw twarz, potem włosy i klatkę piersiową. Po chwili cofnął się o krok i pokiwał głową, jakby właśnie znalazł odpowiedź na sobie tylko znane pytanie.
– Czy… czy mogę panu jakoś pomóc? – Aaron zająknął się.
Mężczyzna odpowiedział w języku, którego Aaron nigdy wcześniej nie słyszał. Nie wiedział dlaczego, ale był pewien, że nikt nie używał tego języka od bardzo dawna.