Sam zamknął oczy, żeby nie widzieć Werchiela i jego skrzydeł, bijących opętańczo w powietrzu. Wiedział, że jego koniec zbliża się nieuchronnie. To, czego obawiał się najbardziej od momentu ucieczki na Ziemię, w końcu go dopadło.
Samuel Chia, wcześniej znany jako Samchia z Niebiańskich Zastępów, pragnął, aby jego myśli powędrowały gdzieś indziej. Najlepiej do czasów przed wojną, nieodwracalnymi wyborami i ostatecznym upadkiem.
Chromowany pocisk nie trafił go bezpośrednio, ale z całą mocą uderzył w okno po lewej, rozbijając je w drob-ny mak i pozwalając, by nieokiełznany żywioł, wznie-cony przez skrzydła Werchiela znalazł w końcu swoje ujście.
W eksplozji ostrych jak brzytwa odłamków szkła i in-nych przedmiotów, wywianych na zewnątrz z aparta-mentu, Samuel upadł raz jeszcze – tym razem napraw-dę po raz ostatni.
Lecąc w dół, na spotkanie z nieuchronnym końcem, śnił.
Śnił o lataniu.
Gabriel brykał radośnie w salonie, gdzie Stanleyowie zgromadzili się, jak w każdy piątek, żeby zjeść kolację na wynos z chińskiej knajpy i obejrzeć film z wypożyczalni. W pysku z dumą ściskał fioletową wypchaną zabawkę.
Aaron siedział na podłodze i budował razem z Stevenem kolorową wieżę z klocków Duplo. Od czasu do czasu zerkał na telewizor, żeby zobaczyć, co tym razem wysadzi Arnold Schwarzenegger. Nie przeszkadzało mu wcale, że jego przybrany ojciec wypożyczył ten film co najmniej trzeci raz w ciągu ostatnich sześciu miesięcy. Zależało mu tylko na tym, żeby zapomnieć o wydarzeniach ostatnich dwóch dni. Nie chciał tylko zapomnieć o rozmowie z Vilmą Santiago.
Pies upuścił zabawkę, która potoczyła się po podłodze wywracając budowaną z mozołem wieżę z klocków.
– Gabriel, przestań! – Aaron zezłościł się, odrzucił zabawkę na bok i zabrał się za poprawianie konstrukcji.
– Pobaw się ze mną Goofym Winogronem - powiedział pies, machając radośnie ogonem.
Aaron zignorował go i pomógł bratu wybrać więcej klocków, żeby wzmocnić wieżę.
Labrador skoczył i złapał zabawkę zębami. Potarmosił ją trochę, a potem wyrzucił w powietrze. Zabawka, spadając, odbiła się od głowy Steviego i wylądowała na kupce niewykorzystanych klocków.
– Pobaw się ze mną Goofym Winogronem – natychmiast! - Gabriel niecierpliwił się.
Aaron spojrzał na niego.
– Nie bawimy się Goofym Winogronem – powiedział stanowczo, odrzucając mu zabawkę przypominającą kiść winogron z namalowaną twarzą. – Bawię się teraz ze Ste-vem. Idź się połóż.
Czuł na sobie intensywne spojrzenie Gabriela, jakby pies starał się użyć telepatii, żeby przekonać go do zmiany decyzji. Aaron nie podniósł jednak głowy, mając nadzieję, że pies w końcu znudzi się i odejdzie.
I rzeczywiście, tak się stało. Gabriel nagle zawrócił i wypadł z pokoju.
Bardzo dobrze – pomyślał Aaron, łącząc niebieski klocek z żółtym. Nie miał dzisiaj ochoty na dyskusje z psem.
Każdy normalny człowiek słyszałby typowe odgłosy, japie wydaje zwierzę: piski, pomruki i szczeknięcia. Ale dla Aarona składały się one na język, który rozumiał. Dzisiaj chciał, żeby było inaczej. Szczeknięcie, pomerdanie ogonem – jedynie takiej konwersacji oczekiwał od swojego czworonożnego przyjaciela.
Siedzący na kanapie Tommy Stanley zarechotał w re-akcji na jedno z typowych powiedzonek swojego ulubionego bohatera.
– Nikt nie mówi tak jak Arnold – podzielił się swoim krytycznym spostrzeżeniem na temat filmów akcji. – Ten wasz cały Van Damme czy Seagal – oni są dobrzy tylko do rozpierduchy, ale nikt nie gasi swoich przeciwników tak jak Ahnold - stwierdził z udawanym austriackim akcentem, po czym wrócił do oglądania, wessany w filmowy świat, w którym dzielny, osamotniony bohater w pojedynkę ratuje dziewczynę z brudnych łap bandy oprychów.
Aaron usłyszał odgłos pazurów stąpających po kuchennym linoleum, a potem inny dźwięk, przypominający chrząknięcie. Nie musiał nawet odwracać głowy, żeby wiedzieć, co tym razem przyniósł jego pies ze swojego pudła z zabawkami – Piszczącą Świnię.
Gabriel wypadł zza drzwi z różową wypchaną świnią w pysku. Co chwila zaciskał muskularne szczęki na maskotce, która – niczym prawdziwa świnia – wydawała z siebie odgłos chrząkania.
Tak jak przedtem, pies przyniósł zabawkę i upuścił ją u stóp bawiących się chłopców.
– Piszcząca Świnia lepsza - powiedział, a w jego psim głosie zabrzmiała nutka ekscytacji. – Pobawmy się Piszczącą Świnią.
Aaron poczuł, jak wzbiera w nim złość. Był wkurzony przez cały dzień tym, co się stało, i tym, że nie wszystko szło tak, jak powinno. Był też zły na siebie, że… jest zły.
– Gabriel jest dzisiaj bardzo pobudzony – odezwała się Lori z fotela, podnosząc wzrok znad książki. Kiedy zobaczyła, jaki film jej mąż przyniósł do domu, od razu poszła na górę po romans, który aktualnie czytała. – Może trzeba go wyprowadzić czy coś?
Pies jest pobudzony - pomyślał Aaron. – Gdybyś znała choć połowę prawdy.
– Nie – odparł, patrząc na Gabriela spode łba. – Nie musi wyjść, po prostu jest dzisiaj nieznośny.
Gabriel wzdrygnął się, jakby ktoś go uderzył. Zamrugał kilka razy smutnymi oczami i stulił po sobie uszy.
– Nie jestem wcale nieznośny - burknął, wycofując się z pokoju z podkulonym ogonem. – Chciałem tylko pobawić się z Aaronem. Zły pies. Waruj. Zły pies.
A potem odwrócił się i powłócząc smętnie łapami, zniknął się z pokoju. Słowa Gabriela zabolały Aarona. Jak mogłem zachować się tak okrutnie? - pomyślał, czując obrzydzenie do samego siebie. Zwykle doskonale rozumiał, czego pies chce żeby się z nim pobawić i poświęcić mu trochę uwagi;
tymczasem zajęty własnymi problemami, zignorował ulubieńca. Powinienem się wstydzić, - Gabriel! – zawołał za nim. Musiał to zrobić jeszcze dwukrotnie, zanim pies w końcu zareagował, zaglądając zza drzwi do pokoju.
– Chodź – Aaron poklepał dłonią w podłogę, uśmiechając się. – No chodź, piesku.
Gabriel wparował do salonu, wesoło merdając ogonem, i zaczął lizać Aarona po twarzy jak oszalały.
– Gabriel nie jest nieznośny? - dopytywał się między kolejnymi wybuchami czułości.
– Nie. – Aaron złapał go oburącz za łeb i spojrzał psu prosto w brązowe oczy. – Nie jesteś nieznośny; jesteś dobrym pieskiem.
– Jestem dobrym pieskiem – Gabriel powtórzył jak echo i znowu zaczął lizać swojego pana po twarzy. Po czym klapnął na podłogę, obrócił się na grzbiet i wystawił brzuch do głaskania.
Stevie podniósł wzrok znad klocków i Aaron zauważył, że chłopiec się uśmiecha.
– Hej, mały kolego, co tam? – Aaron zagadnął swojego autystycznego brata.
Na twarzy chłopca odmalowała się tak gwałtowna zmiana nastroju, jakby przez gęste burzowe chmury przedarł się nagle promień słońca. Stevie zamrugał oczami, widać było wyraźnie, że jest bardzo poruszony. A potem uśmiechnął się, zupełnie świadomie, od ucha do ucha – tak mocno, że Aaron poczuł ze wzruszenia ucisk w żołądku.
– Pieeeekne – powiedział Steven, wyciągając do niego rękę.
– Stevie? – Lori upuściła z wrażenia książkę na podłogę. – Tommy, spójrz na niego!