– Co to, u diabła, jest? – wykrztusił Aaron, jednocześnie zafascynowany i przerażony tym widokiem.
– Tylko tyle mi z nich zostało – westchnął Zeke, a w jego głosie zabrzmiał ogromny smutek. – To są pozostałości po moich skrzydłach.
ROZDZIAŁ 5
Wiesz co, widziałem już wystarczająco dużo. – Aaron podniósł ręce w geście rezygnacji. – Mam dość jak na jeden dzień. Czuł, że spada coraz głębiej i głębiej w otchłań szaleństwa. Jedyna różnica polegała na tym, że teraz miał towarzysza swojej podróży. Nawet głos rozsądku w jego głowie zamilkł z wrażenia. Może to wszystko prawda - pomyślał. Czym innym mogły być te „rzeczy" na jego plecach, jak nie skarłowaciałymi skrzydłami… Na samą myśl 0 tym miał ochotę uderzyć się w twarz. Nie ma mowy.
Wolałbym już chyba mieć guz w mózgu, który powoduje że rozumiem te wszystkie języki – i że rozmawiam z własnym psem. Tak byłoby chyba łatwiej - skonstatował smutno. Wtedy mógłby przynajmniej potraktować starca jak kolejnego szaleńca.
Aaron jeszcze raz zawołał psa.
– Chodź, Gabriel – klasnął w dłonie. – Przejedziemy się.
Postanowił, że najwyższy czas opuścić szalonego mężczyznę i jego chore urojenia.
– Aaronie, proszę – usłyszał za plecami błagalny głos Ezekiela. – Mam ci jeszcze więcej do powiedzenia – i pokazania. Aaronie?
Ale chłopak nie zareagował. Nie pozwoli dłużej wciągać się w otchłań obłędu. Zeke był wprawdzie dosyć przekonywający w swojej opowieści i na pewno znał odpowiedzi na wiele pytań. Ale anioły? Tego już było za wiele. Jeszcze dzisiaj skontaktuje się z doktorem Jonasem i poprosi go o konsultację z tym neurologiem ze szpitala Mass General. Oni dwaj na pewno znajdą jakieś racjonalne wytłumaczenie jego stanu – czy to w ogóle można nazwać „stanem"? – i wspólnie rozwiążą tę kłopotliwą sytuację, w jakiej się znalazł. Jeśli nawet wykryją u niego guz mózgu, będzie to lepsze niż obecne szaleństwo.
Anioły. To przecież kompletny absurd.
Aaron chciał się upewnić, że pies wciąż trzyma w pysku piłkę tenisową. To była ulubiona zabawka jego labradora i oczami wyobraźni widział, jak szuka jej tu o dziesiątej wieczorem z latarką.
Ale psa nie było nigdzie w pobliżu.
Aaron rozejrzał się po błoniach. Może jego uwagę przy-kuł jakiś ptak albo wiewiórka, jak to się już wcześniej zdarzało. A może wywąchał coś ciekawego w krzakach? Wreszcie dostrzegł go na drugim końcu trawnika, W miejscu gdzie nie było żadnego ogrodzenia. Pies stał przy nodze Ezekiela. Aaron podszedł kilka kroków w ich stronę, zastanawiając się, w jaki sposób udało im się zajść tak daleko w takim krótkim czasie.
– Hej, Gabriel! – zawołał, zwijając dłonie w trąbkę i przykładając je do ust, żeby głos brzmiał donośniej. – Chodź, piesku. Jedziemy na przejażdżkę. Ale pies nie zwracał na niego najmniejszej uwagi. Stał w dalszym ciągu obok Ezekiela, patrzył i merdał ogonem. Gdzieś na samym dnie żołądka Aaron poczuł niemiłe uczucie. Znał je już wcześniej – pojawiało się najczęściej tuż przed tym, gdy miało się wydarzyć coś złego. Przypomniał sobie, jak całkiem niedawno miał dokładnie takie samo przeczucie i odkrył wtedy, że Stevie odkręcił W łazience kurek z gorącą wodą, kiedy wszyscy spuścili go na chwilę z oczu. Gdyby nie to uczucie, które kazało Aaronowi poszukać źródła owego niepokoju, chłopiec mógłby się bardzo dotkliwie poparzyć. Teraz odczuwał coś bardzo podobnego – tylko jeszcze intensywniej. Aaron ruszył w ich stronę.
– Gabriel, chodź tutaj! – zawołał do psa najbardziej srogim głosem, na jaki potrafił się zdobyć. – Do mnie!
Pies spojrzał na chwilę w jego kierunku, ale Zeke natychmiast odwrócił jego uwagę, pokazując psu piłkę. Patrzył przy tym na Aarona. Jego ręka z piłką zawisła w powietrzu.
Potworne uczucie skręcające mu wnętrzności nasiliło się jeszcze bardziej. Aaron przyspieszył kroku, a potem zaczął biec.
Zeke zerknął na ulicę, jakby sprawdzał, czy może przejść na drugą stronę. Była poranna godzina szczytu i ulicą sunął sznur samochodów. Ludzie spieszyli się do pracy. Zeke po raz kolejny pokazał Gabrielowi piłkę i Aaron zobaczył jak ciało psa tężeje, gotując się do skoku.
– Hej! – Aaron wrzasnął łamiącym się głosem. Był już prawie na miejscu, zostało mu jeszcze najwyżej sześć metrów.
Zeke popatrzył na ulicę, a potem na Aarona.
– Wybacz – powiedział, podnosząc głos.
Aaron, ogarnięty paniką, zaczął biec coraz szybciej. – Gabriel! – krzyknął, ile sił w płucach. – Gabriel, spójrz na mnie!
Pies nawet nie obrócił głowy, cały czas wpatrywał się jak zaczarowany w wiszącą w powietrzu piłkę. Aaronowi brakowało może trzy metry, żeby ich dopaść.
– Nie ma innego wyjścia – odezwał się mężczyzna, patrzył jeszcze raz na jadące samochody, a potem rzucił piłkę prosto na ulicę.
Aaronowi zdawało się, że obserwuje całą scenę jak na filmie w zwolnionym tempie. Piłeczka tenisowa opuściła dłoń mężczyzny i poszybowała w powietrze. Aaron usłyszał głos, który musiał należeć do niego: – Gabriel, nie!
Ale było już za późno. Pies skoczył za piłką, która odbiła się od jezdni, i miał już ją prawie w pysku, kiedy w bok uderzył go biały Ford Escort, wyrzucając psa w powietrze jak piórko.
Rozległ się najstraszniejszy dźwięk, jaki Aaron kiedykolwiek słyszał w życiu. Najpierw przeraźliwy pisk opon hamujących na asfalcie, a potem głuchy łoskot masywnego, gumowego zderzaka uderzającego w futro, ciało i kości. Akcja w zwolnionym tempie ustała w momencie, kiedy bezwładne ciało Gabriela, skręcone pod nienaturalnym kątem uderzyło o ulicę.
– O, mój Boże – nie! – wrzasnął Aaron i pobiegł do swojego ukochanego psa. Upadł na kolana tuż przy nim. Tyle krwi - pomyślał. Pokrywała piękne, biszkoptowe futro labradora i sączyła mu się z pyska. Rozlewała się nawet po jezdni gdzieś spod niego.
Aaron ostrożnie wziął swojego najlepszego przyjaciela w ramiona.
– O Boże! O Boże! O Boże! O Boże! – zawodził, wtulając twarz w futro Gabriela.
Przyłożył ucho do jego ciała, nasłuchując bicia serca. Ale ryk klaksonów i głosy zbierających się gapiów zagłuszały wszystko.
– Zamknijcie się wszyscy! – wrzasnął, podnosząc głowę.
Ciało Gabriela przeszył nagły dreszcz. On jeszcze żyje, Aaronowi napłynęły do oczu łzy szczęścia. Nachylił się i zaczął szeptać psu do ucha: – Nie martw się, piesku, Jestem przy tobie. Wszystko będzie dobrze.
– Aaron? - wyszeptał słabym głosem Gabriel.
– Cicho, piesku – uspokoił go Aaron. – Trzymam cię, Wyjdziesz z tego.
Pogłaskał zakrwawione futro psa, nie wierząc zbytnio w to, co sam przed chwilą powiedział. Miał wrażenie, że rozpadnie się na tysiąc kawałków. Chciało mu się wyć. Rozszarpać starca na strzępy. Ale wiedział, że musi panować nad sobą. Musiał ratować Gabriela. Tylko to się teraz liczyło.
– Aaronie… Aaronie, bardzo boli - zachrypiał Gabriel.
Jego ciałem zaczęły wstrząsać spazmy, a z pyska popłynęła strużka spienionej różowej krwi. – Trzymaj się, przyjacielu. Pomogę ci. Aaron próbował go podnieść, ale Gabriel wydał z siebie tak przeraźliwy skowyt bólu, że Aaron odskoczył jak uderzony pięścią w twarz.