Выбрать главу

Ryba, która teraz była już iguaną, odpływała w nicość… Po drodze zamieniła się jeszcze w świecącego nietoperza, a potem w parecznika, ale tak czy inaczej, od-dalała się, z każdą chwilą niknąc w oddali. Wtedy Aaron zdobył się na coś, czego nie potrafił uzasadnić, Po raz ostatni odezwał się do widziadła w swojej głowie, ale tym razem zrobił to w starożytnym języku, którym przemówił do Ezekiela przy pierwszym spotkaniu, który on nazwał językiem posłańców.

–  Proszę, pomóż mi – wyszeptał w pradawnym dialekcie - Jeżeli potrafisz to uczynić, nie pozwól umrzeć mojemu przyjacielowi.

Z początku nie zauważył, by jego prośba odniosła jakikolwiek efekt. Lecz po chwili ujrzał szympansa, który zawrócił i powoli zbliżał się swoim komicznym chodem.

–  On wraca – Aaron powiedział do anioła w tym samym wymarłym języku.

–  Otwórz się na niego - odparł Zeke. – Przyjmij go i zaakceptuj jako część siebie.

Aaron gwałtownie potrząsnął głową, nie otwierając oczu.

–  Co to znaczy? - zapytał.

Upadły anioł wbił mu kurczowo paznokcie w ramiona.

–  Zaakceptuj to, albo oboje zginiecie.

Aaron miał przed sobą drapieżnego kota, patrzył wprost w oczy przerażającej bestii.

–  Akceptuję cię - powiedział w mowie posłańców, nie wiedząc za bardzo, jak powinien się zachować. Pantera podniosła łeb i znów stała się wężem, choć zupełnie innym niż te, które Aaron widział do tej pory. Jego oślizłe ciało było pokryte kępkami jedwabistych włosków oraz małymi, umięśnionymi kończynami, które z niecierpliwością unosiły się w powietrzu. Jednak najdziwniejsze i najbardziej przerażające było to, że wąż posiadał twarz, która w niczym nie przypominała gadziego oblicza. Twarz tego węża wyrażała zadowolenie – a sposób, w jaki wymachiwał swoimi zdeformowanymi mackami, sugerował Aaronowi, że on także został zaakceptowany.

W pewnym momencie bestia zaczęła jarzyć się niesamowicie jasnym światłem. Aaron mógł rozróżnić wszystkie żyły i naczynia włoskowate na jej ciele. Po chwili światło stało się wręcz oślepiające, a ciemność, która wcześniej spowijała gada, zniknęła gdzieś, tak jak noc ustępuje miejsca brzaskowi.

Nagle ciało Aarona przeszył potężny i bolesny zastrzyk energii. Poczuł się, jakby został porażony ładunkiem elektrycznym o sile kilku tysięcy woltów. Aaron otworzył oczy i zobaczył, że życie Gabriela właśnie do-biega końca.

Już czas, Aaronie – usłyszał głos Ezekiela. Spojrzał na niego. Z jakiegoś powodu starzec płakał. Aaron poczuł mrowienie w dłoniach. Nie było to jednak przyjemne, lecz raczej bolesne uczucie. Kiedy na nie popatrzył, zobaczył, że na opuszkach palców tańczą skwierczące białe ogniki, przypominające krótkie spięcia w sieci elektrycznej.

– Co się ze mną dzieje? – spytał, bojąc się nawet wziąć ddech.

– Jesteś teraz całością, Aaronie. Stałeś się kompletny.

Chłopak instynktownie poczuł, co należy zrobić. Nie odrywając wzroku od swoich rąk, odwrócił je dłońmi dół i po raz kolejny położył na ciele Gabriela. Poczuł, jak energia opuszcza jego ciało i przeskakuje na psa, wbija się pod futro, pod skórę i przenika wnętrzności. Powietrze wokół wypełnił zapach ozonu.

Ciało Gabriela zwijało się i rzucało na asfalcie, ale Aaron nie zdejmował z niego rąk. Krew, która jeszcze przed chwilą pokrywała biszkoptowe futro, zaczęła wysychać, tlić się i parować oleistymi smugami, które wiły się w powietrzu.

– Myślę, że zrobiłeś wszystko, co było w twojej mocy – powiedział spokojnym tonem Zeke.

Aaron zdjął ręce ze zwierzęcia. Przez krótki moment na ciele Gabriela zostały odciski jego dłoni, ale i one szybko zniknęły. Potężne uczucie, które jeszcze przed chwilą wypełniało Aarona, wyraźnie słabło, ale pomimo tego, wciąż czuł się inaczej – zarówno mentalnie, jak i fizycznie.

– Co zrobiłem? – Aaron zamrugał oczami, przenosząc wzrok z Gabriela na Ezekiela i z powrotem. Pies oddychał słabo, ale regularnie, jakby właśnie uciął sobie krótką drzemkę.

– To, co było konieczne, byście razem z Gabrielem pozostali przy życiu – odparł Zeke złowrogo.

Aaron wyciągnął rękę i dotknął głowy psa.

– Gabriel? – powiedział ostrożnie, jakby wciąż nie mógł uwierzyć w to, czego był przed chwilą świadkiem.

Pies powoli podniósł łeb, ziewnął przeciągle i popatrzył na Aarona.

–  Cześć, Aaron – przywitał się wesoło, przewracając się na brzuch.

Aaron poczuł, jak łzy napływają mu znów do oczu. Nachylił się i uściskał psa.

– Wszystko w porządku, piesku? – spytał, tarmosząc go za kark i całując w pysk.

Nic mi nie jest, Aaronie - odparł Gabriel. Wyglądał na zdenerwowanego, rozglądał się wokół, próbując uwolnić się z uścisku swojego pana. Widziałeś gdzieś moją piłkę? - spytał głosem, w któ-rym słychać było zaskakującą inteligencję. Aaron z przerażeniem zdał sobie sprawę, że nie jest jedyną osobą, która przeszła metamorfozę.

*

Za późno - pomyślał anioł Kamael z wysokości da-chu budynku, na którego krawędzi przycupnął niczym upiorny gargulec. Ze smutkiem przyglądał się restauracji płonącej poniżej. Za późno, by uratować jeszcze jednego.

Gęsty szary dym buchał przez wybitą szybę restauracji Eddy's Breakfast and Lunch. Żywe języki pomarańczowych płomieni, wydobywające się z samego środka pożaru, miały nadzieję, że uda im się pożreć coś jeszcze, coś, co zaspokoi ich wilczy apetyt.

Ze swojej grzędy po drugiej stronie ulicy Kamael obserwował, jak strażacy walczą z pożogą, kierując strumienie wody wprost w rozszalałe piekło, tak by ogień nie przedostał się na sąsiednie budynki. Muszą być bardzo wytrwali i cierpliwi – pomyślał anioł, bo tego ranka przyszło im się zmierzyć z najbardziej nienaturalnym żywiołem, z jakim kiedykolwiek mieli do czynienia.

Kamael zaplanował sobie, że dzisiaj nawiąże kontakt z dziewczyną, wyjaśni jej, jakie zmiany zachodzą w jej organizmie i ostrzeże przez zagrożeniem, jakie się z tymi zmianami wiąże. Zagrożeniem, z którego skali nawet on nie zdawał sobie do końca sprawy.

Kamael obserwował tę dziewczynę (Jak jej było na imię – chyba Susan?) – od chwili, w której dostrzegł u niej pierwsze symptomy nadciągającej transformacji. Dzisiaj coraz trudniej było znaleźć ich wszystkich – świat stał się dużo większym i bardziej skomplikowanym miejscem niż na kiedyś. Nieprzyjaciel posługiwał się tropicielami, ludzkimi psami gończymi. On sam jednak nie potrafił działać w taki sposób, wykorzystując do swoich celów te często godne współczucia istoty. Kamael uważał, że to zbyt okrutne.

Susan była samotnikiem, podobnie jak większość należących do jej rasy. Żyła sama, bez bliskich przyjaciół ani rodziny. Ale pracowała jako kelnerka i praca ta zdawała się być centrum jej świata. Tutaj odżywała na nowo, otoczona tłumami rozmawiających i jedzących ludzi. Obsługiwała ich, nawiązywała często rozmowę, a potem żegnała ciepłym słowem i serdecznym gestem. U Eddy'ego czuła się dobrze, na zewnątrz było obco i wrogo.

Kamael śledził ją, czekając na jakikolwiek znak zwiastujący przemianę, która miała w niej nastąpić. Zaczął nawet odwiedzać restaurację, by móc poznać ją bliżej. Nie musiał długo czekać. Z dnia na dzień zaczęła wyglądać coraz bardziej niechlujnie, a pod oczami pojawiły się ciemne sińce – bezsprzeczny dowód na to, że nie może spać. Jako pierwsze pojawiały się zazwyczaj sny - zbiorowe wspomnienia całej rasy, sięgające tysięcy lat wstecz, które gromadziły się w tym samym miejscu i składały w jedną całość. To wystarczyło, by niektórzy popadali w obłęd, nie doczekawszy innych zmian, które miały dopiero nastąpić.