Strażacy poniżej wydawali się już panować nad sytuacją, wchodzili ostrożnie do budynku, zapewne, by odnaleźć ciała ludzi, którzy zostali uwięzieni wewnątrz
Kamael westchnął ciężko. O tej godzinie restauracja była z reguły pełna gości – tych, którzy wracali z nocnej zmiany i tych, którzy mieli dopiero rozpocząć pracę. Werchiel na pewno sam wybrał tę porę – pomyślał anioł, obserwując, jak strażacy wynoszą z dogasającego budynku ciała pierwszych ofiar.
Dziewczyna musiała być już w dużo bardziej zaawansowanej fazie przemiany, niż się spodziewał, skoro znaleźli ją z taką łatwością. Gdyby zareagował wcześniej być może dałoby się tego uniknąć. Może udałoby mu się przekonać młodą kobietę, żeby uciekała, zanim Potęgi wpadną na jej trop.
Z następnymi będzie musiał działać dużo szybciej.
Strażacy układali kolejne zwęglone ciała za pospiesznie wzniesionym parawanem, na chodniku przed zgliszczami budynku, który jeszcze dzisiaj był restauracją Eddy's Breakfast and Lunch. Do tej pory Kamael naliczył szesnaście ofiar. Ciała dziewczyny jeszcze nie odnaleziono.
Ostatnie ataki Straży Anielskiej cechowała wyjątkowa brutalność, kompletny brak poszanowania dla niewinnych istnień postronnych ludzi i wyraźna desperacja. Kamael przypomniał sobie morderstwo Samchii w Hong -kongu. Zawsze były ofiary. Takimi metodami posługiwali się Strażnicy, bo taka już była ich natura. Ale ostatnio… Skąd ta nagła eskalacja przemocy? To go niepokoiło. Co tak wzburzyło i rozsierdziło ich mocodawcę?
Kamael wzdrygnął się na myśl, która właśnie przyszła mu do głowy. A jeśli to ona była Wybranką? Co jeśli Susan była tą, która została przepowiedziana tysiące lat temu?
Przypomniał sobie chwilę, gdy sam zboczył z wybranej wcześniej ścieżki. Wydawało mu się, że zdarzyło się to zaledwie kilka chwil temu. Zostali zesłani z nie-ba do starożytnego miasta Urkish, by wytępić wszelkie zło, które się tam zalęgło. Mówiło się, że to właśnie Urkish było rajem dla nieczystych; miejscem, gdzie ci, którzy obrazili Boga, mogli żyć w ukryciu, przez nikogo nie niepokojeni. Potęgi zostały wysłane ze świętą misją, a każdy, kto im się sprzeciwił, ginął z ich ręki i w obliczu ich prawości.
W kryjówce zbudowanej z błota i słomy znaleźli starca – jasnowidza, który jedno oko miał przesłonięte mlecznym bielmem. Wraz z nim odnaleziono dziesiątki glinianych tablic, na których została spisana przepowiednia. Jako pierwszy gryzmoły starca odczytał Werchiel, były kapitan Kamaela. Słowa przepowiedni mówiły o związku anioła i człowieka, którego owocem miało być wyjątkowe potomstwo – bardziej wyjątkowe niż ludzie czy anioły – które miało okazać się kluczem do ponownego zjednoczenia tych, którzy zostali niegdyś wyrzuceni z Raju z ich najświętszym Ojcem.
– To bluźnierstwo! - ryknął dowódca, a potem potłukł tabliczki na drobne kawałki.
Tego dnia miasto Urkish zostało zmiecione z powierzchni świata i wszelki ślad po nim zaginął.
Jednak słowa nie zginęły. Bez względu na to, jak bardzo starał się o nich zapomnieć, Kamael nie potrafił wymazać z pamięci przepowiedni jednookiego starca. Była w niej zawarta obietnica nadejścia czasów pokoju, w których nie będzie już wymierzania kary ani stawania twarzą twarz ze śmiercią. To właśnie te słowa sprawiły że Kamael porzucił przed wiekami swoich braci i ich świętą misję. Mimo upływu czasu, słowa te wciąż nie dawały mu spokoju.
A zatem – jeżeli to właśnie Susan była potomstwem z przepowiedni? Kamael zadawał sobie to pytanie za każdym razem, gdy było już za późno, by ratować którego z nich. Co jeżeli to ona była kluczem do zjednoczenia upadłych z Bogiem? I co, jeżeli, przekonany o swojej nieomylności, Werchiel pozbawiał nas jedynej szansy, wypalając wszystko na swojej drodze oczyszczającym ogniem?
Kamael dostrzegł wreszcie ciało Susan, które strażacy wynieśli z dogasających zgliszczy jako jedno z ostatnich.
Jej poczerniałe od ognia kończyny wyciągały się ku niebu, jakby błagając o ratunek w ostatniej chwili życia.
Kamael poczuł ból i smutek, że nie zdążył jej pomóc. A co, jeśli… – usłyszał w głowie znajomy głos, który jeszcze niedawno udawało mu się skutecznie uciszać.
Nie mógł już dłużej myśleć w ten sposób. Musi działać dalej, inaczej wszystkie dotychczasowe ofiary pójdą na marne.
Anioł odwrócił się plecami do masakry, której efekty widać było na dole i poszedł w drugą stronę. Wystawił twarz w kierunku porannego słońca i wciągnął powietrze do płuc.
Byli jeszcze inni, którzy go potrzebowali.
Mając na plecach Potęgi, musi się spieszyć, jeśli ktokolwiek w ogóle ma ocaleć.
Zeke wskazał Aaronowi miejsce. W niewielkim po-mieszczeniu było tylko jedno krzesło – czarny, skórzany fotel biurowy, prawdopodobnie znaleziony na śmietniku. Przez środek fotela biegł szeroki pas szarej taśmy izolacyjnej i Aaron dotknął jej, zanim usiadł, żeby sprawdzić, czy nie jest lepka.
Po tym, co wydarzyło się na ulicy biegnącej wzdłuż błoni, cała trójka ulotniła się jak najszybciej z miejsca zdarzenia by uniknąć trudnych pytań. Kobieta kierująca białym Fordem Escortem nie posiadała się z radości, widząc, że nie zabiła Gabriela i poklepała go nawet, zanim wsiadła z powrotem do samochodu i odjechała, Kiedy tłum gapiów rozstąpił się, Zeke zaproponował, żeby poszli do niego.
Do Hotelu Osmond, pensjonatu przy Washingtown Street, znajdującej się niemal w samym centrum Lynn szło się piechotą najwyżej piętnaście minut. Ponieważ był z nimi Gabriel, a psów nie wpuszczano do hotelu musieli obejść budynek z drugiej strony i wejść do środka przez zawsze otwarte wyjście ewakuacyjne.
Zeke mieszkał na czwartym piętrze rozpadającego się budynku, w pokoju numer 416.
Z całą pewnością nikt nie spodziewał się w tym miejscu anioła.
– Upadłego anioła – poprawił go Zeke, siadając na pojedynczym łóżku, nakrytym zieloną, zjedzoną przez mole wojskową narzutą. – A to duża różnica.
Po drodze Aaron kupił w sklepie dwie puszki oranżady i butelkę wody dla Gabriela.
– Masz coś, do czego mógłbym mu nalać wody? – spytał Aaron, odkręcając butelkę.
Zeke wstał i zaczął szperać w stercie gratów, które zalegały w kacie pokoju.
– Niestety, nic nie mam – powiedział. – W pokoju i tak nie wolno gotować, więc nie potrzebuję żadnych naczyń.
Aaron nalał sobie trochę wody na dłonie i podał Gabrielowi do picia.
– W porządku, poradzimy sobie.
– Dziękuję – kulturalnie odparł Gabriel. Upuścił trzy-maną w pysku piłkę na podłogę i zaczął chłeptać wodę z rąk swojego pana.
Zeke położył się na łóżku i otworzył puszkę oranżady.
– Wszystko w porządku? – zwrócił się do Aarona, szukając czegoś w kieszeniach zniszczonego płaszcza, Gabriel skończył pić. - Jeszcze raz dziękuję za wodę, Aaronie - powiedział, oblizując się. – Byłem bardzo spragniony. Aaron wytarł obślinione ręce w nogawkę spodni.
– Tak, nic mi nie jest – powiedział i także otworzył puszkę z piciem. Nie spuszczał przy tym wzroku z psa.
– Nie wydaje ci się jakiś inny? No nie wiem, jakby mądrzejszy?