Przez te wszystkie lata, kiedy opiekował się Aaronem Corbetem, chłopak był zawsze wyjątkowo punktualny. Dlatego Jonasowi wydało się dziwne, że Aaron mógł tak po prostu nie przyjść na umówione spotkanie, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, o czym rozmawiali wczoraj rano. Skłamałby, gdyby powiedział, że nie zafascynowały go wydarzenia, których był świadkiem w trakcie wczorajszej wizyty. W ciągu całej swojej dwudziestopięcioletniej kariery zawodowej nigdy nie miał do czynienia z równie niezwykłym i ekscytującym zjawiskiem. Wprawdzie Aaron mógł rzeczywiście cierpieć na jakieś urojenia i nie przyznać się, że włada biegle hiszpańskim, portugalskim oraz łaciną, ale coś podpowiadało mu, że tak jednak nie jest. Jonas pomyślał od razu, jakiego rozgłosu nadałoby mu udokumentowanie tak niespotykanego przypadku i jakich zaszczytów dostąpiłby ze strony swoich kolegów po fachu.
– Halo? – po drugiej stronie słuchawki rozległ się kobiecy głos.
– Dzień dobry – przywitał się Jonas. – Czy zastałem może Aarona?
– Nie, nie ma go – odpowiedziała kobieta. – A czy mgę wiedzieć, z kim mam przyjemność?
Jonas musiał być ostrożny. Tu chodziło o zaufanie na linii pacjent-lekarz.
– Mówi Michael Jonas – odparł, siląc się na profesjonalny ton. – Czy rozmawiam z panią Stanley? – Tak. Witam, doktorze. Aaron wyszedł z psem wcześnie rano i jeszcze nie wrócił.
Na chwilę zapadła cisza i doktor Jonas doskonale wiedział, co nastąpi po tej krótkiej przerwie. Po tylu latach praktyki lekarskiej jako psychiatra potrafił czytać w umysłach ludzi i przewidywać ich reakcje.
– Czy coś się stało, doktorze? Czy… Aaron znów pana odwiedza?
W jej głosie słychać było matczyną troskę i Jonas chciał ją za wszelką cenę uspokoić, nie wchodząc zbytnio w szczegóły.
– Nie ma absolutnie żadnych powodów do obaw, pani Stanley. Chciałem tylko spytać, jak Aaron się czuje. Czy może go pani poprosić, żeby skontaktował się ze mną, kiedy wróci? Będę u siebie w gabinecie przynajmniej do szóstej.
– Oczywiście, doktorze – odparła pani Stanley, a w jej tonie zabrzmiała wyraźna ulga. – Przekażę mu pańską wiadomość.
– Bardzo pani dziękuję, pani Stanley. Życzę miłego dnia.
– Wzajemnie – odpowiedziała i rozłączyła się. Jonas odłożył słuchawkę i ponownie zerknął na zegarek. Interesujące - pomyślał. Aaron wyszedł z domu wcześnie rano i nikt od tej pory go nie widział. Doktor zastanowił się, czy przypadkiem nie wystraszył chłopca. Może nie powinien był mu wspominać o znajomym lekarzu pracującym w szpitalu Mass General.
W jego głowie pojawiła się wizja artykułu naukowego, który odlatywał w siną dal przez otwarte okno. Psychiatra uśmiechnął się i już chciał wrócić do codziennej papierkowej roboty, kiedy nagle zorientował się, że nie jest sam.
– Jezus Maria! – sapnął zaskoczony, prostując się mimowolnie na oparciu fotela.
Przed jego biurkiem stał wysoki mężczyzna. Wprawdzie nie był już najmłodszy, ale jak na swój wiek zachował wielką urodę, a elegancki garnitur tylko podkreślał jego znakomitą kondycję fizyczną.
– Jak pan się tu dostał? – spytał zdenerwowany Jonas.
Mężczyzna nie odpowiedział. Stał bez ruchu, wpatrując się w biurko, jakby sprawdzał, czym zajmował się lekarz.
– Czy mogę panu czymś służyć, panie…?
Nieznajomy zignorował go, gapiąc się nadal na blat biurka. Po chwili podniósł głowę i spojrzał na Jonasa. Był rzeczywiście bardzo przystojny, ale w taki dystyngowany, nienatrętny sposób. Przypominał aktora, który grał kiedyś Jamesa Bonda, a potem wystąpił w filmie o radzieckiej łodzi podwodnej. Ale najdziwniejsze wrażenie sprawiały jego oczy. Było z nimi coś nie tak. Jonas przypomniał sobie oczy wypchanej sowy, którą jego babka trzymała w gablocie w letnim domku w Maine Karne ze złotymi obwódkami.
– Kamael – mężczyzna odezwał się w końcu potężnym barytonem. – Nazywam się Kamael i szukam pewnego dziecka.
Kamael odchylił do tyłu głowę i wciągnął powietrze w płuca.
– To dziecko było tutaj – powiedział, obracając się powoli – całkiem niedawno, może nawet wczoraj. – To mówiąc, zbliżył się do biurka, gdzie wyczuwał kwaśnawy odór ludzkiego strachu wymieszany z silnym męskim zapachem Nefilima. – Nie chcę mu zrobić żadnej krzywdy, ale muszę je znaleźć.
Dr Jonas wstał i ze złością uderzył mięsistymi dłońmi w blat biurka.
– Proszę posłuchać – parsknął. – Nie mam pojęcia, o czym ani o kim pan mówi.
Psychiatra był potężnym, dobrze zbudowanym mężczyzną. Kiedyś dysponował, niewiarygodną siłą, ale z wiekiem jego ciało osłabło i coraz częściej odmawiało posłuszeństwa. Teraz wskazał mężczyźnie drzwi.
– Jestem zmuszony poprosić, by opuścił pan mój gabinet – oznajmił.
W tej samej chwili drzwi otworzyły się powoli, a do środka weszło dwóch gwardzistów Werchiela.
Natychmiast rozpoznali Kamaela i z ich ust wydobył się nienawistny syk.
– Zdrajca! – wrzasnął ten o kruczoczarnych włosach. prężąc się i gotując do ataku. Od czasu, gdy Kamael był ich dowódcą, minęły tysiąclecia, ale rozpoznał w swoim wrogu anioła o imieniu bodajże Hadriel.
– Co tu się, do cholery, dzieje? – wybuchnął Jonas. -Proszę natychmiast stąd wyjść, w przeciwnym razie…
– Zamilcz, małpo! – ostrzegł go drugi z przybyłych. Tego Kamael znał na pewno. Nazywał się Kasjel i należał do najbardziej okrutnych siepaczy Werchiela.
– Sugeruję, doktorze, by się pan natychmiast ukrył – poradził psychiatrze Kamael. Nie spuszczał wzroku z Potęg, czując, jak ogarnia go charakterystyczny spokój przed walką.
– Małpa właśnie dzwoni na policję – rzucił zdenerwowany psychiatra, sięgając po telefon na biurku.
W tym momencie Kasjel wykonał błyskawiczny ruch – z jego ręki wystrzelił snop oślepiającego białego światła.
– Kazałem ci zamilknąć! – warknął.
Jonas wrzasnął z bólu, czując, jak jego ciało eksploduje ogniem. Oparł się o ścianę, po czym padł na ziemię, ogarnięty buchającymi płomieniami. Zwijał się i skręcał w agonii, a wszystko, czego dotknął, również zajmowało się ogniem.
Kamael wykorzystał chwilę nieuwagi przeciwnika i zaatakował. W myślach wyobraził sobie broń, której Chciał użyć, a w jego dłoni natychmiast zmaterializował się ognisty miecz. Zakręcił nim młynka nad głową i doskoczył do Hadriela, który, zafascynowany, przyglądał się przedśmiertnym drgawkom psychiatry. Jednak anioł zareagował z imponującym refleksem, sięgając po własną broń – włócznię – i blokując nią uderzenie, które z pewnością zdjęłoby mu głowę z ramion.
Ostrza zderzyły się w powietrzu, wywołując dźwięk przypominający uderzenie gromu.
– Wielki Kamael – zadrwił Hadriel, odpychając go i wyprowadzając kontruderzenie płonącą włócznią. – Jeden z najlepszych pośród nas, a obecnie zmuszony do wegetacji wśród ludzkich zwierząt.
Kamael zrobił unik i opuścił ostrze miecza, rozrąbując włócznię na dwie części.
– Za dużo gadasz, Hadrielu – oznajmił, podchodząc bliżej, a potem zaatakował, uderzając zaskoczonego anioła głownią miecza w twarz i powalając go na ziemię.
– Niczym nie różnisz się od zdrajców, których ścigasz – dodał.
W następnej sekundzie usłyszał, jak kolejny miecz rozcina powietrze. Rozłożył skrzydła i błyskawicznie wzbił się wyżej, unikając broni Kasjela, która o mały włos zahaczyłaby o jego stopy.
– Powiedz, czujesz się samotny, Kamaelu? – spytał Kasjel, również odbijając się od ziemi i dołączając do niego w powietrzu.