Выбрать главу

Kamael sparował kolejne uderzenie i podfrunął bliżej, wbijając boleśnie kolano w żołądek anioła, z którym walczył.

– Wystarczy mi moja misja – odparł, trafiając przeciwnika w skroń. – Przyzwyczaiłem się do samotności, Kasjel z łoskotem zwalił się na podłogę. Biuro płonęło, w powietrzu unosił się gęsty, czarny dym.

– Wzgardzony przez własnych braci, żyjący w strachu przed rasą, którą niegdyś sam zniszczył. – Kasjel podniósł się na czworaki. Spojrzał w górę na Kamaela i uśmiechnął się. – Stałeś się jednym z tych zwierząt opętanych szaleństwem.

– Nie musisz mi współczuć, bracie – powiedział Kamael, szybując w dół z mieczem wyciągniętym w stronę anioła. Zadaj sobie raczej pytanie: A co, jeśli jasnowidz miał rację? Jeśli to wszystko okaże się prawdą?

Co wtedy?

Kasjel wrzasnął i rzucił się do kolejnego ataku.

– Nigdy się tak nie stanie – krzyknął, a w jego ręce pojawił się sztylet. Ciął nim zbliżającego się Kamaela, zmuszając go do uniku. – Kłamstwa, to wszystko kłamstwa!

Kamael cofnął się na moment, unikając ostrza Kasjela, po czym ruszył do kontry i kopnął go w klatkę piersiową. Siła uderzenia była tak potężna, że Kasjel poleciał do tyłu i przewrócił się o krzesło stojące przed biurkiem.

Dym stawał się coraz gęstszy i Kamael wiedział, że niebawem gabinet doszczętnie spłonie. Musiał znaleźć jakiś ślad, dowód na istnienie chłopca. Zapach tego Nefilima bardzo mocny, chyba najmocniejszy, z jakim miałem dotąd do czynienia – pomyślał. Tak silny, że Strażnicy nie potrzebują nawet swoich psów gończych. – Zamarł, czekając, aż Kasjel zbierze siły do kolejnego ataku. Czy to może być powód, dla którego Werchiel zwiększył częstotliwość i brutalność swoich ataków? Po raz kolejny naszła go myśclass="underline" może Oto pojawił się Nefilim Wybraniec?

Nagle Kamael wrzasnął z bólu i wściekłości, czując jak ramię rozrywa mu z tyłu uderzenie włóczni. Zamyślony, nie zauważył drugiego ze sługusów Wierchiela który wynurzył się z dymu, z nową bronią w ręce.

– Skończ z nim! – rozkazał Kasjel, wstając na nogi wśród gorejących płomieni.

Hadriel szarpnął włócznię z ciała Kamaela i ponownie rzucił się do ataku. Ale tym razem Kamael był przygotowany. Wzleciał w powietrze, dobywając nowy, wyimaginowany oręż – dwa krótkie miecze, każdy do jednej ręki.

Rozpędzony Hadriel przeleciał poniżej i zanim zdążył zareagować, Kamael opuścił jeden z mieczy, rozłupując czaszkę wroga niczym spróchniały pień drzewa.

– Nie! – wrzasnął Kasjel i przypuścił atak, chcąc pomścić swojego poległego towarzysza.

– Widzę, że pachołki Werchiela stały się leniwe i nieudolne – zadrwił Kamael, wyciągając ostrze z czaszki martwego Hadriela i blokując nim wściekły atak anioła. Jednocześnie pchnął drugim mieczem, trafiając go prosto w pierś.

Kasjel zaskowyczał z bólu i runął w dół, rozpaczliwie machając skrzydłami. Upadł na podłogę, zaciskając obficie krwawiącą ranę.

Kamael wynurzył się z dymu tuż przed swoim pokonanym wrogiem.

– Co Werchiel wie o tym Nefilimie? – spytał. – Jeśli mi wiesz, pozwolę ci przeżyć. Kasjel podniósł się z trudem, opierając się o ścianę.

– Pozwolisz mi przeżyć? Czy słyszysz sam siebie, Ka-maelu? Myślałem, że opuściłeś nasze szeregi, bo miałeś już dość przemocy i zabijania. – Anioł przycisnął drżącą rękę do krwawiącej piersi. – Tymczasem widzę, że stałeś się tym, czego najbardziej nienawidziłeś. Kasjel syknął z bólu i schylił się po coś do ognia. Wyciągnął stamtąd poczerniałą, nadal płonącą czaszkę psychiatry i cisnął nią w Kamaela.

Kamael uniknął nadlatującego pocisku, rozcinając go mieczem na pół. Wykorzystując ten moment, Kasjel rozłożył skrzydła i rzucił się w kierunku płonących kotar i okna, które zasłaniały. Pokonał palący się mate-riał, a potem wyskoczył przez okno, które eksplodowało przeraźliwym hukiem.

Ogień natychmiast buchnął w górę ze zdwojoną siłą, zaspokoiwszy swój głód nagłym podmuchem tlenu. Tożsamość Nefilima była ważniejsza niż pogoń za rannym aniołem. Kamael rzucił się do biurka. Papiery zalegające na jego blacie zaczęły się już zwijać i tlić. Kamael pobieżnie przejrzał dokumenty, szukając czegokolwiek, co naprowadziłoby go na ślad chłopca.

Wreszcie, w poczerniałej od ognia teczce znalazł to czego szukał. Pojedyncze zdanie zapisane na kartce wyrwanej z notesu i przyczepione spinaczem do teczki. „Pacjent twierdzi, że rozumie obce języki".

Kamael zabrał ze sobą teczkę. Nad głową usłyszał jęk i usunął się na bok w ostatniej chwili, tuż przed tym, jak znaczna część sufitu zwaliła się na podłogę w fontannie płonących iskier. W oddali słychać było sygnały nadjeżdżających wozów strażackich. Kamael miał już to, czego potrzebował, i mógł pospiesznie oddalić się z miejsca, w którym rozegrały się te dramatyczne wydarzenia.

Czas był na wagę złota. Gdy tylko Werchiel dowie się o jego zaangażowaniu, rozpęta się prawdziwe piekło.

ROZDZIAŁ 7

Wewnątrz nieużywanej dzwonnicy kościoła pod wezwaniem Świętego Sakramentu Werchiel wpatrywał się w znajomą twarz pewnego śmiertelnika. Po powrocie Werchiela i jego świty z Czarnobyla ich pies gończy poważnie zachorował. Biedne stworzenie leżało na kawałku brezentu w zaciemnionej części wieży, gdzie kiedyś wisiał dzwon. Dygotało w gorączce, mamrocząc przy tym coś niezrozumiale, i umierało powoli na skutek napromieniowania, któremu zostało poddane w trakcie ostatniego polowania.

– Nic więcej nie da się zrobić? – Werchiel spytał lekarza, który zajmował się rannym Kasjelem.

Medyk imieniem Kraus podniósł niewidzące oczy w stronę, z której dobiegał go głos Werchiela.

– Zrobiłem wszystko, co w mojej mocy, panie – powiedział, zręcznie wyjmując ze znoszonej, skórzanej torby złotą igłę. Fakt, że był niewidomy, nie przekreślał jego leczniczych umiejętności. – Już niedługo odejdzie do…

– Dobrze mi służył przez te wszystkie lata – przerwał mu Werchiel, odwracając wzrok od umierającego chłopca, pokrytego ciemnymi, ropiejącymi ranami. – Trudno mi będzie znaleźć następnego, równie zdolnego.

Werchiel przeszedł na drugi koniec dzwonnicy, która obecnie służyła za graciarnię, i nachylił się nad lekarzem i jego aktualnym pacjentem.

– A ty, Kasjelu, dobrze mi służyłeś? – spytał łagodnym tonem.

– Tak, mój panie – odparł jednym tchem Kasjel, który leżał na zakurzonej podłodze, podczas gdy niewidomy medyk zaszywał jego ranę.

– Mówisz, że Kamael był tam przed wami? – spytał, przyglądając się, jak starzec, którego zadaniem było dbanie o stan zdrowia służących mu aniołów, zgrabnie zszywa ranę w klatce piersiowej jego rannego żołnierza. Mimo iż ludzkie małpy były bardzo prymitywne, jak na standardy niebiańskie, od czasu do czasu nawet one zaskakiwały go swoją zręcznością. Werchiel kucnął przy lekarzu, który kończył właśnie swoją robotę.

– Wyzdrowieje? – spytał. – Czy ta rana go nie zabije?

Kraus zadrżał na dźwięk potężnego głosu Werchiela. – Nie… nie zabije – wymamrotał, wbijając ślepy wzrok w oblicze swojego pana. – Rana potrzebuje trochę czasu, żeby się zagoić, ale on wyzdrowieje. Co jest takiego w ludziach niedorozwiniętych, ślepych, upośledzonych umysłowo, co czyni z nich tak wyjątkowych służących? - zastanowił się Werchiel, myśląc o ludziach pełni władz fizycznych i umysłowych, którym wystarczała sama obecność anioła, by dostali szału.

– Już wystarczy, możesz odejść – oświadczył We-chiel i delikatnie przejechał palcami po czubku głowy niewidomego starca. – Zajrzyj jeszcze do mojego psa gończego i jeśli trzeba, ulżyj mu w cierpieniu. Medyk wydał stłumiony, choć wyraźnie słyszalny okrzyk i wzdrygnął się z zachwytu, jakby dotknął go sam Bóg – czy też spotkało go coś równie wyjątkowego. Kraus zamknął torbę z instrumentami medycznymi i czmychnął w najdalszy i najciemniejszy kąt dzwonnicy, by pomóc umierającemu przedstawicielowi własnego gatunku.