Być może właśnie dzięki tej niedoskonałości ludzie upośledzeni są bardziej podatni na to, co niezwykłe. Werchel postanowił, że gdy ich misja zostanie zakończona, poświęci tej hipotezie nieco więcej uwagi. Otrząsnął się z zamyślenia. Było jeszcze wiele do zrobienia.
– Ten Nefilim, który rozsiewa wokół tak intensywny zapach – jakie informacje masz na jego temat? – Werchiel spytał Kasjela, który wciąż leżał na drewnianej podłodze.
– Mam informacje dotyczące Kamaela – odparł skwapliwie Kasjel. – Żyjąc wśród małp, stał się słaby i delikatny. To… to tylko kwestia czasu, zanim zniszczymy tego zdrajcę i…
– Słaby i delikatny, powiadasz? – skrzywił się Werchiel. W kościele poniżej zaczynała się msza, słychać było dźwięk organów. Chóralny śpiew psalmów wzlatywał w powietrze, docierając aż na dzwonnicę. Muzyka drażniła go. – Jak na tak słabego i delikatnego, całkiem nieźle sobie poradził. Zatłukł Hadriela, a tobie zadał ranę niemal śmiertelną.
Kasjel zwinął się z bólu, próbując usiąść.
– To… miejsce było bardzo ciasne i wszędzie było pełno dymu. Proszę…
Muzyka dobiegająca z kościoła na dole ucichła, a w jej miejsce pojawiła się zbiorowa modlitwa.
– A więc nie masz dla mnie nic na temat tego mieszańca?
Kasjelowi udało się w końcu jakoś usiąść. Z każdym ruchem z rany na piersi sączyła się ciemna ciecz. – Ogień… wszystko wymknęło się spod kontroli, a Kamael był przygotowany. Nie mogliśmy wiele zrobić…
Żałosne tłumaczenie żołnierza rozwścieczyło Werchiela prawie tak samo jak modlitwy małp w kościele na dole, którym wydawało się, że w ten sposób porozumieją się z Bogiem. Werchiel nachylił się i wsadził palec w ranę Kasjela.
Anioł wrzasnął jak obdzierany ze skóry.
– Cisza! – syknął Werchiel, wyrywając z ciała Kasjela grubą, czarną nić, którą starzec zszył jego ranę.
Jak oni śmieją w ogóle sądzić, że rozmawiają z Panem -pomyślał, rozsierdzony rozmodlonymi głosami, dębiejącymi ze świątyni. Jeżeli Bóg nie chce rozmawiać ze mną, skąd w nich taka zuchwałość, żeby wierzyć, iż wysłucha ich żałosnych zawodzeń? – ta myśl nie dawała mu spokoju. Odrzucil na bok nić chirurgiczną razem ze zwisającymi z niej kawałkami ciała. Kasjel leżał na podłodze, zwijając się z bólu i cicho łkając. Z otwartej rany płynęła strużka krwi.
– Zawiodłeś mnie – warknął Werchiel, podnosząc Kasjela z ziemi i przytrzymując w powietrzu. – A ja kiepsko znoszę, kiedy ktoś mnie zawodzi.
W kościele ponownie zagrały organy i rozległ się małpi śpiew.
Dlaczego tak się przy tym upierają? – zastanowił się Wer chiel. Czy ludzie naprawdę sądzą, że fałszywie brzmiące dźwięki, wydobywające się z ich prymitywnych ust, zadowolą Stwórcę? Tego, który dyrygował symfonią stworzenia?
Kasjel zatrzepotał skrzydłami, wijąc się w uścisku swojego dowódcy.
– Werchielu… panie… litości! – wyrzęził.
Werchiel chciał usłyszeć coś więcej niż tylko zwierzęcy skowyt dobiegający z dołu. Coś, co uspokoi jego skołatane nerwy.
Trzymając Kasjela za gardło, wyciągnął rękę i złapał go za jedno ze skrzydeł.
– Proszę… nie – zawył z bólu Kasjel.
Werchiel ścisnął delikatne skrzydło, po czym zaczął je łamać i wykręcać. Rozległ się potworny, ostry dźwięk pękających chrząstek. Anioł krzyczał wniebogłosy, błagając o wybaczenie.
W końcu Werchiel rozluźnił stalowy chwyt. Anioł zaszlochał, jego skrzydła pozostały wygięte pod nienaturalnym kątem.
– Zajmij się nim – rzucił Werchiel, wiedząc, że nie-widomy lekarz słyszy go, czekając w cieniu. – Jeśli jeszcze raz mnie rozczarujesz, oderwę ci obydwa skrzydła ostrzegł Kasjela i odwrócił się do niego plecami, Postanowił, że da mu jeszcze jedną szansę. Tak właśnie zachowałby się Stwórca.
Aaron znowu śnił.
Stary mężczyzna o przesłonionym bielmem oku kreśli coś zaostrzonym patykiem na tabliczce z czerwonej gliny. Aaron rozgląda się wokół. Gdzie ja jestem? Znajduje się w jednoizbowym budynku, w chacie skleconej ze słomy i cegieł uformowanych z błota. Prymitywne lampy oliwne stanowią jedyne źródło światła. W powietrzu cuchnie potem i uryną.
Starzec jest potwornie chudy, ma niewiarygodnie długą brodę i włosy. W tych włosach musi mieszkać niezły inwentarz. Mężczyzna kończy kreślić jakiś symbol na tabliczce, powoli podnosi głowę i spogląda na Aarona.
Wskazuje mu swoje dzieło i przemawia gardłowym głosem: To ciebie widzę w snach – i o tobie teraz piszę. Po tych słowach upiornie przewraca zasłoniętym bielmem okiem, które przypomina Aaronowi księżyc w pełni.
Starzec sięga przeraźliwie wychudzoną, kościstą ręką, porytą cienką, prawie przezroczystą warstwą poplamionej skóry i odwraca tabliczkę – tak, żeby Aaron mógł ją zobaczyć i przeczytać.
Aaron spogląda na prymitywny manuskrypt i wie już o czym pisze starzec. To jakaś przepowiednia, mówi o związku anioła i śmiertelnej kobiety, o związku, który buduje pomost dla tych, którzy upadli.
Co to, do licha, może znaczyć? – zastanawia się Aaron, Otwiera usta, żeby przemówić, ale przerywają mu dobiegające z zewnątrz krzyki i coś jeszcze.
Starzec patrzy na niego i zasłania dłonią chore oko.
– Idź – szepcze. – Widziałeś już swoje przeznaczenie. Teraz musisz je wypełnić.
Krzyki przerażenia zbliżają się, w powietrzu słychać jeszcze inny dźwięk – Aaron zdaje sobie sprawę, co to takiego, i przeszywa go dreszcz strachu.
Ten dźwięk to łopot potężnych skrzydeł.
Aaron obudził się zlany potem, gwałtownie łapiąc powietrze. Serce waliło mu jak opętane.
Jeszcze przez chwilę słyszał łopot skrzydeł, a potem wszystko ucichło.
Gabriel, który spał na pościeli, też podniósł łeb.
– Obudziłem cię, piesku? – spytał nieprzytomnym głosem, wyjmując rękę spod kołdry i drapiąc Gabriela za uchem. – Przepraszam, znów miałem zły sen.
Pieszcząc psa, poczuł, jak się uspokaja, a jego puls stopniowo zwalnia. Gabriel stanowił niezwykle skuteczny środek uspokajający.
Labrador z czułością polizał jego dłoń.
– Ten starzec był przerażający, prawda? – powiedział, przysuwając się bliżej.
– Starzec? Masz na myśli Ezekiela? – Aaron poczuł, jak znów zamykają mu się oczy. Wciąż gładził ręką aksamitne futro, które pokrywało twardy łeb psa. Gabriel popatrzył mu w oczy.
– Nie, nie Zeke. Ten stary mężczyzna ze snu. Mnie też wystraszył.
Aaron poczuł cios o sile młota pneumatycznego. Wydostał się spod kołdry, usiadł na łóżku i zapalił nocną lampkę.
– Skąd wiesz, że śnił mi się jakiś starzec, Gabrielu? spytał, bojąc się odpowiedzi.
– Mnie też się śnił – odparł z dumą pies, wesoło ma-ając ogonem. – Mam teraz inne sny, w których nie tylko biegam, skaczę i gonię króliki. Aaron oparł się głową o drewniane wezgłowie łóżka.