– Nie mogę w to uwierzyć. Masz te same sny, co ja?
– Tak – potwierdził Gabriel. – Dlaczego jedno z jego oczu wyglądało jak księżyc w pełni?
Aaron poczuł się, jak na kolejce górskiej w wesołym miasteczku – zjeżdżał w dół, w ciemność, nabierając coraz większej szybkości, i nie widział końca tej jazdy,
Niczego w tej chwili nie pragnął bardziej, jak tylko wysiąść z tej kolejki.
– Proszę, niech to się wreszcie skończy. Gabriel podpełzł bliżej i położył pysk na jego nodze.
– W porządku, Aaronie – powiedział z oddaniem. Nie smuć się.
Aaron otworzył oczy i zaczął znowu głaskać psa.
– Nic nie jest w porządku, Gabe. Wszystko wymyka się spod kontroli. To, co dzieje się ze mną – i to, co przydarzyło się tobie… To nie jest normalne.
Gabriel usiadł na łóżku, tuż obok swojego pana.
– Byłem ciężko ranny, a ty mi pomogłeś. – Przekrzywił łeb. – Czy to cię martwi, że… jestem teraz inny?
Aaron spojrzał swojemu najlepszemu przyjacielowi w oczy i potrząsnął głową.
– Nie, nie to mnie martwi. Co więcej, to chyba jedynaa rzecz w tym całym bałaganie, do której jestem w stanie się przyzwyczaić. – Podrapał psa za uchem. – Chodzi o wszystkie pozostałe sprawy – te dziwne sny i opowieści Zeke'a…
Po raz kolejny oparł się o ramę łóżka i westchnij z irytacją.
Ale ja tego wszystkiego nie chcę, Gabrielu. Mam wystarczająco dużo zmartwień. Muszę skończyć szkołę z na tyle dobrą średnią, żeby przyjęli mnie na studia.
– Średnia – zdziwił się pies. – A co to takiego?
– Średnia ocen – wyjaśnił mu Aaron. – To pokazuje, jak dobrze uczysz się w szkole.
Gabriel pokiwał głową ze zrozumieniem. – Te wszystkie bzdury o aniołach i Nefilimach – nie obchodzi mnie, czy to prawda. Ja po prostu sobie z tym nie radzę. – W tym momencie Aaron podjął decyzję. -Powiem Ezekielowi, że mam już tego dość. Nie chcę nic więcej wiedzieć. Wszystko ma być tak, jak przed moimi urodzinami.
Aaron spojrzał na zegarek stojący na nocnym stoliku, chodziła czwarta rano i chciał z powrotem zasnąć. Był wyczerpany fizycznie i psychicznie. Ale z drugiej strony, bał się snów.
– No dobrze, dam sobie jeszcze jedną szansę – po-wiedział w końcu, do czym wyłączvł światło. Położył głowę na poduszce i przytulił do siebie psa.
– Dobranoc, Aaronie – mruknął Gabriel, przysuwając się bliżej, żeby także skorzystać z poduszki. – Spróbuj śnić wyłącznie dobre sny.
– Postaram się, przyjacielu – odpowiedział Aaron niedługo potem zapadł w głęboki sen. Tym razem na szczęście nie śnił o starcach, pradawnych przepowiedniach i aniołach, lecz o beztroskim bieganiu w słońcu i pogoniach za królikiem.
Werchiel bezszelestnie schodził po krętych, drewnianych schodach z dzwonnicy kościoła pod wezwaniem Świętego Sakramentu. Klatka schodowa była pogrążona w całkowitej ciemności, ale nie stanowiło to najmniejszego problemu dla istoty, która potrafiła poruszać się w mroku na długo, zanim Bóg rozpalił światło stworzenia.
U podnóża schodów znajdowały się zamknięte drzwi. Werchiel otworzył prosty mechanizm siłą woli i drzwi stanęły otworem, wpuszczając go do miejsca kultu. Skierował kroki w stronę pomieszczenia, gdzie księża przygotowywali się do odprawienia nabożeństwa dla swojego prymitywnego plemienia, a stamtąd wyszedł wprost na ołtarz. Popatrzył w górę na zwieńczone iglicą sklepienie oraz wiszący tam olbrzymi krzyż, symbol ich wiary. Ze swojego miejsca na ołtarzu widział jak na dłoni cały kościół, wschodzące słońce odbijało się w witrażach. Miejsce było przesycone spokojem, którego nie spodziewał się po tych zwierzętach.
Werchiel zszedł z ołtarza i ruszył przed siebie główną nawą. W połowie drogi odwrócił się i jeszcze raz spojrzał na wielki wiszący krzyż. Tak właśnie robiły prymitywne małpy, którymi pogardzał. W ten sposób próbowali kontaktować się z Bogiem. Przypomniał sobie, ile razy drwił z ich ordynarnych praktyk – kiedy z kamienia i drewna budowali ołtarze, przed którymi próbowali porozumieć się z jedynym Bogiem poprzez akt modlitwy. Ta myśl napawała go niepokojem, ale być może właśnie w tym miejscu uda mu się nawiązać z powrotem łączność z Niebem i porozmawiać z Bogiem o wszystkich sprawach, które nie dawały mu spokoju.
Przypomniał też sobie, w jaki sposób ludzie modlili się i wszedł do jednej z ławek. Niezgrabnie ukląkł i zło-żył dłonie przed sobą, kierując ciemne oczy na ołtarz. – To ja, Panie – zaczął w języku ludzi. – Minęło wiele czasu, odkąd rozmawialiśmy po raz ostatni, a ja potrzebuję teraz Twojej rady.
Anioł rozejrzał się wokół, szukając jakiegokolwiek znaku świadczącego o tym, że został wysłuchany. Ale jedyne, co usłyszał, to zanikające echo własnego głosu.
Może powinien podejść bliżej. Opuścił ławkę i podszedł do ołtarza.
– Misja, która jest podstawą mojej egzystencji, w ostatnich dniach stała się mroczna.
Przyjrzał się uważnie złotemu krzyżowi, który zwisał u nad głową.
– Istnieje pewna przepowiednia, którą zapewne znasz Panie. Mówi o przebaczeniu i łasce dla tych, którzy upadli i odwrócili się do Ciebie plecami, Niebieski Ojcze.
Werchiel zaczął przemierzać kościół z jednej strony ołtarza na drugą.
– Zgodnie z tą przepowiednią, wybaczysz im, Panie wszelkie ich występki i zjawi się prorok, który dokona rozgrzeszenia.
Z każdą chwilą Werchiel stawał się coraz bardziej pobudzony i zły. Powietrze wokół niego zionęło tłumioną agresją.
– Tym prorokiem będzie Nefilim – wyrzucił z siebie wymawiając to słowo z odrazą. – Nefilim, istota niegodna, by oglądać Twoje oblicze. Kpina z życia, którą starałem się za wszelką cenę wymazać z Twojego świata za pomocą ognia i wody.
Anioł stanął w miejscu.
– Szaleńcy twierdzą, że przepowiednia spełni się niebawem i powstanie most między upadłymi aniołami i Niebem. – Werchiel wspiął się z powrotem na ołtarz nie spuszczając oczu ze złotego krucyfiksu. – Powiedz mi, Panie. Czy mam pójść za głosem swego instynktu i zignorować bluźniercze zapiski tych, których od małp dzieli jedynie cienka granica? Czy też powinienem porzucić misję, którą wyznaczyłeś mi po zakończeniu Wielkiej Niebiańskiej Wojny? Muszę to wiedzieć, Ojcze.
Czy mam nadal wypełniać swój święty obowiązek i piętnować wszystko, co Cię obraża, czy raczej odpuścić i pozwolić, by przepowiednia się spełniła? Werchiel czekał na jakiś znak, ale nie doczekał się. Pytania, które zadał, pozostały bez odpowiedzi.
Gniew, który od tysięcy lat towarzyszył mu w walce, eksplodował ze zdwojoną siłą. Zatrzepotał wściekle skrzydłami, a w jego dłoni pojawił się ognisty miecz.
Pomachał nim w stronę niemego krzyża i dał upust swojej złości.
– Powiedz mi, mój Boże, ponieważ zbłądziłem. Daj mi znak swojej woli.
Zza ołtarza dobiegł go jakiś dźwięk. Werchiel stanął oczarowany.
Czyżby Stwórca wysłuchał moich próśb? – pomyślał anioł. Czy Najwyższy obdarzy go swoją łaską i rozwieje jego wątpliwości?
Z zakrystii wyszła stara kobieta. W jednej ręce niosła plastikowe wiadro z wodą, a w drugiej mopa. Z pewnością usłyszała jego błagania i wyszła, żeby zobaczyć, kto modli się tak gorliwie.