Выбрать главу

Odwrócił się ze spuszczoną głową i prawie wpadł na Vilmę Santiago.

– Cześć! – Aaron odskoczył, zdenerwowany. – Nie zauważyłem cię, przepraszam.

– Cześć!

Vilma zignorowała jego niezdarność, chociaż widać było, że jest równie speszona, co on. Za szafką Vilmy Aaron zauważył dwie jej koleżanki, które starały się pozostać niezauważone.

– Jak się masz? – Aaron spytał bez przekonania. Jeśli jeszcze się nie ośmieszył, to była to już tylko kwestia czasu.

– W porządku – odparła Vilma. – A ty?

– Jakoś leci. – Nerwowo skinął głową i uśmiechnął się idiotycznie. – Jest naprawdę nieźle – dodał. W głowie czuł kompletną pustkę, żadnych impulsów elektrycznych. Nie miał pojęcia, co powiedzieć, i zastanawiał się, co by zrobiła Vilma Santiago, gdyby w jej obecności nagle się rozpłakał.

Cisza powoli stawała się nie do zniesienia, aż wreszcie. Vilma przemówiła: – Idziesz na obiad?

Nagle lunch wydał się Aaronowi świetnym pomysłem.

– Tak, pewnie, w końcu mamy przerwę obiadową. Jasne, idę na obiad. – Aaron nie mógł uwierzyć w to, jak się zachowuje. Co za kompletny idiota. Nie miałby Vilmie za złe, gdyby teraz odwróciła się na pięcie i odeszła. Albo wręcz uciekła.

– Nie będziesz miał nic przeciwko, jeśli zjemy razem?

– spytała Vilma, a w jej głosie Aaron wyczuł wahanie jakby obawiała się odrzucenia.

Zamurowało go. Nie potrafił wydobyć z siebie głosu. Ogarnęło go takie przerażenie, że nie był nawet w stanie powiedzieć czegoś głupiego.

Vilma speszyła się.

– Jeśli masz coś innego do roboty, oczywiście zrozumiem to i…

– Z przyjemnością zjem z tobą – wykrztusił w końcu Aaron. – Jestem tylko… no wiesz, trochę zaskoczony twoją propozycją.

Vilma uśmiechnęła się chytrze, a Aaron poczuł, jakby temperatura powietrza skoczyła nagle o kilkanaście stopni.

Świetnie teraz jeszcze zaczynam się pocić – pomyślał - Naprawdę cudownie.

–  Zaskoczę cię jeszcze nie raz, Aaronie Corbet – oznajmiła Vilma, odgarniając kosmyk ciemnych włosów z czoła. – Idziemy do stołówki, czy wolisz zjeść w kampusie?

Wtedy Aaron usłyszał, jak ktoś woła go po imieniu. Oboje z Vilma odwrócili się i zobaczyli pannę Vistorino z sekretariatu szkoły. Schodziła właśnie po schodach. Panna Vistorino była znana z tego, że nosiła ubrania w jaskrawych kolorach. Dzisiaj miała na sobie żółtozie-lone spodnie i pasujące kolorystycznie buty. -Aaronie – zawołała go znowu. – Cieszę się, że cię złapałam.

– Czy coś się stało? – spytał ostrożnie Aaron, czując, jak żołądek podjeżdża mu do gardła po raz drugi.

– W sekretariacie czeka na ciebie pan z Uniwersytetu Emersona, który chce zobaczyć się z tobą w sprawie twojej aplikacji.

– Z Uniwersytetu Emersona? – Aaron wymamrotał pod nosem. – Ale ja…

Kobieta odwróciła się w stronę, z której przyszła.

– Wspominał coś o pełnym stypendium, więc na twoim miejscu ruszyłabym tyłek.

Vilma dotknęła jego ramienia.

– Lepiej idź – powiedziała z ekscytacją w głosie.

Aaron był rozdarty. Bardzo chciał iść na obiad z Vilmą, ale perspektywa stypendium była nie mniej kusząca.

– A co z naszym obiadem? Ja naprawdę chciałem…

– Możemy zjeść razem jutro – Vilma ucięła dyskusję. – Mną się nie przejmuj. – Odwróciła się do koleżanek, które wciąż wyglądały zza szafki. – Teraz wrzucę coś na szybko z nimi. Żaden problem, wierz mi. Vilma wskazała hol na dole schodów. – Może spotkamy się później – opowiesz mi, jak poszła rozmowa?

– Jasne – odparł szybko Aaron, zaskoczony jej zainteresowaniem. – Zaczekam przy twojej szafce po ostatniej lekcji. – Chciał pomachać jej na pożegnanie, ale w ostatniej chwili rozmyślił się. To nie byłoby zbyt fajne.

Lecz kiedy skręcił za róg, stracił nad sobą kontrolę, odwrócił się i pomachał. Vilma, która wciąż go obserwowała, odmachała mu. Jej dwie wścibskie koleżanki, z którymi teraz stała, jak na komendę wybuchnęły śmiechem.

Idąc do sekretariatu, Aaron analizował w głowie wszystkie aplikacje, które wysłał. I chociaż starał się, jak mógł za żadne skarby nie potrafił sobie przypomnieć, żeby na tej liście był Uniwersytet Emersona.

Gdy Aaron wszedł do sekretariatu, panna Vistorino siedziała za swoim biurkiem i rozmawiała przez telefon

– Jest W pokoju pana Cunninghama – wyszeptała zasłaniając dłonią słuchawkę – Pana Cunninghama nie będzie do końcu dnia.

Po czym wróciła do rozmowy.

– Powodzenia – szepnęła jeszcze, kiedy Aaron zapukał do drzwi gabinetu dyrektora. Po krótkiej chwili nacisnął klamkę i wszedł do środka.

Mężczyzna stał tyłem do drzwi i wyglądał przez okno na szkolny parking. Aaron delikatnie zamknął za sobą drzwi i przełknął głośno ślinę. Mężczyzna odwrócił się i zlustrował go spojrzeniem, jakby chciał trafić przez czaszkę wprost do jego mózgu.

– Dzień dobry – powiedział Aaron, odsuwając się od drzwi. – Nazywam się Aaron Corbet. Panna Vistorino powiedziała, że chciał pan ze mną rozmawiać. Wyciągnął rękę do mężczyzny. Nauczył go tego jego przybrany ojciec. Kiedy spotykasz kogoś po raz pierwszy, zawsze się przedstaw i uściśnij mu dłoń. To dowód twojego charakteru – tłumaczył mu ojciec. Mężczyzna przyjrzał się wyciągniętej ręce, jak gdyby nie był pewien, czy jest wystarczająco czysta, by jej dotknąć. - Z kim mam przyjemność? – Aaron przerwał niewygodną ciszę.

– Możesz nazywać mnie Posłańcem – odezwał się silnym głosem mężczyzna i uścisnął rękę Aaronowi, – Bardzo miło mi pana poznać, panie… Posłańcze. Nagle Aaron poczuł, jak ogarnia go strach. Nie pamiętał, by kiedykolwiek wcześniej tak się czuł. Chciał uciec znaleźć się jak najdalej od tego człowieka. Co się ze mną dzieje? - pomyślał, używając resztek samokontroli, by nie wyrwać ręki z uścisku mężczyzny i nie wybiec z gabinetu.

Posłaniec cofnął rękę i Aaron natychmiast opuścił swoją, w której poczuł dziwne mrowienie. Zupełnie jak wtedy, gdy uratował życie Gabrielowi, kładąc dłonie na jego futrze.

– Cieszę się, że dotarłem do ciebie pierwszy – powiedział Posłaniec, przyglądając się Aaronowi z dziwnym błyskiem w oku. – Dojrzałeś znacznie szybciej niż inni – to wyraźny znak, że jesteś kimś więcej, niż nam się wszystkim zdawało.

Aarona zdziwiły te słowa. Nie rozumiał ich znaczenia i nie wiedział za bardzo, jak powinien zareagować.

– Proszę? – zaczął. – Naprawdę nie rozumiem, co…

– Myślę, że jednak rozumiesz – rozległ się tubalny głos mężczyzny i przez ułamek chwili Aaron zobaczył, z kim naprawdę ma do czynienia. Mężczyzna miał na sobie zbroję, która wyglądała, jakby wykuto ją z promieni słonecznych, a w ręce trzymał ognisty miecz. Z jego pleców wyrastały potężne skrzydła. – Jestem Kamael – przedstawił się, chociaż zabrzmiało to bardziej jak po mruk dzikiego kota. – I przybyłem tu, żeby cię bronić.

Aaron zamknął oczy i po chwili otworzył je z powrotem. Kamael wrócił do swojej ludzkiej postaci. Nie miał zbroi, skrzydeł ani płonącego miecza. Był już z powrotem dystyngowanym, szpakowatym dżentelmenem z siwą kozią bródką.

– Posłaniec… akurat – Aaron mruknął z odrazą. – Powinienem od razu się domyślić – Zeke uprzedzał mnie, że mam się ciebie spodziewać.

Kamael wyglądał na zaskoczonego. – Zeke? – spytał.

– Ezekiel – odparł Aaron. – Dla przyjaciół Zeke – albo Grigori, jak kto woli…

– Grigori – powtórzył jak echo mężczyzna, wyraźnie zaintrygowany, skubiąc brodę. – A więc miałeś już kontakt z przedstawicielami naszej rasy.