– Owszem – przytaknął Aaron. – Zeke powiedział mi też, że ścigają mnie Potęgi, ponieważ jestem tym, kim jestem – ale ja nie zamierzam tanio sprzedać skóry.
Kamael zachichotał.
– Jesteś odważny, to bardzo dobrze. Ale będziemy potrzebowali trochę więcej ognia, żeby przygotować się na to, co cię czeka.
Zaskoczony Aaron zaczął chyłkiem wycofywać się w stronę drzwi.
– A może ty jesteś jednym ze Strażników? Kamael pokręcił głową, przysiadając na krawędzi biurka pana Cunninghama.
– Kiedyś eliminowałem takich jak ty – wskazał Aaro-na palcem, po czym ponownie skrzyżował ramiona na piersi. – Ale tak było bardzo dawno temu. Teraz mam za zadanie ratować, nie niszczyć. Jeżeli moje domysły się potwierdzą, czeka cię bardzo odpowiedzialne zadanie, Aaronie Corbet.
Aaron przypomniał sobie nagle swój sen z weekendu – o starcu i jego tabliczkach.
– Czy to ma jakiś związek z budowaniem czegoś w rodzaju mostu?
Kamael skinął głową.
– Mniej więcej.
Aaron poczuł znów niebezpieczną ciekawość, która zawiodła go na skraj tej przepaści. Gdyby nie uległ jej wcześniej, nigdy nie zadałby sobie trudu, żeby odnaleźć Ezekiela i wszystko zostałoby jak dawniej. A może próbował tylko przekonać sam siebie, że tak właśnie by było.
Tak czy inaczej, postanowił wreszcie położyć temu kres – tu i teraz. Nie miał ochoty dalej słuchać, co Kamael ma do powiedzenia.
– Przykro mi, ale muszę cię rozczarować. Nic takiego się nie stanie – rzucił dość opryskliwie i odwrócił się w stronę drzwi. – Nie dbam o to, za kogo mnie uważasz, ani nie zamierzam mieć do czynienia z żadną przepowiednią. – Mówiąc to, chwycił za klamkę.
– Możesz nie mieć wyboru – odparł spokojnie anioł, Aaron obrócił się na pięcie i spojrzał mu w twarz.
– I tu się mylisz – warknął, starając się zachować panowanie nad sobą, tak by żadne oznaki szaleństwa, które pojawiły się w tym gabinecie, nie wydostały się na zew nątrz, do jego prawdziwego świata. – Przez całe życie wbijano mi do głowy, że to ja jestem kowalem swojego losu – ja, Aaron Corbet. – Dla podkreślenia tych słów Aaron postukał się kciukiem w pierś. – Dlatego sam sobie wszystko zaplanowałem. Skończę liceum, potem studia na dobrej uczelni, skończę ją jako jeden z najlepszych na roku i znajdę wymarzoną pracę. – Aaron nie miał jeszcze pojęcia, jaka będzie ta wymarzona praca, ale był jak w transie i nie mógł przestać. – A potem poznam wspaniałą dziewczynę, ożenię się z nią i będziemy mieli gromadkę dzieci.
Kamael milczał, przyglądając mu się bez cienia emocji i czekając, aż się wykrzyczy.
– Tak właśnie będzie – kontynuował Aaron. – I zwróć, proszę, uwagę, że w moim planie nie ma mowy o żadnych aniołach, Nefilimach ani starożytnych przepowiedniach. Wybacz, ale nie ma na to miejsca w moim życiu.
Anioł wstał z biurka i podszedł bliżej. -Jesteś inny, Aaronie. Czuję emanującą od ciebie falami moc. Pozwól mi…
– Nie! – przerwał mu Aaron. – Skończyłem – wyrzucił z siebie i otworzył drzwi. – Wracaj do nieba, a potem dajcie mi wszyscy święty spokój!
Kiedy wypadł z gabinetu do sekretariatu, wydawało mu się, że słyszy jeszcze, jak anioł szepcze: – To właśnie staramy się osiągnąć.
Kamael nie chciał rzucać się w oczy i na razie mu sie to udawało.
Stał na trawniku, obok masztu z flagą, przed budynkiem szkoły i obserwował, jak uczniowie wychodzą po skończonych zajęciach. Młodzi zawsze go fascynowali. Są tacy pełni życia i przekonani, że posiedli już całą wiedzę o otaczającym ich wszechświecie.
Być pewnym wszystkiego – pomyślał – to musi być rozkosz.
Przypomniał sobie, jak po raz pierwszy opuścił oddział, którym dowodził. Chociaż wiedział, że postępuje właściwie, w najciemniejszych zakamarkach jego umysłu wciąż tliły się wątpliwości, których nie potrafił się wyzbyć. Owszem, w głębi duszy wierzył, że to, co przepowiedział jasnowidz, było prawdą, ale gdyby od początku wiedział, z jakim bólem i wyrzeczeniami będzie wiązać się wypełnienie przepowiedni, czy nadal podjąłby się tej misji?
Ilu zdołał ocalić? Ilu uświadomił ich prawdziwą naturę? Ilu miało odwagę zstąpić z pełnej krwawej przemocy drogi, którą podążali mściwi Strażnicy? I gdzie oni teraz są? Ukrywają się? Czekają na upragniony moment, w którym zostaną z powrotem przyjęci na łono swojego Boga? Ilu z nich nigdy nie doczeka tej chwili? Ilu straci życie, nie mając nawet pojęcia, że zostali naznaczeni? Czy było warto? - zastanawiał się Kamael, patrząc, jak ostatni uczniowie wychodzą z gmachu z pomarańczowej cegły, rozmawiając w niewielkich grupkach. Wtedy ujrzał Aarona Corbeta i natychmiast doznał uczucia, które było mu obce, odkąd poznał przepowiednię spisaną przez starca. Czy on faktycznie jest Wybrańcem? - zastanowił się. Czy to ten, który wynagrodzi mu samotność i ból, którego doświadczał tak długo? Jeżeli odpowiedź na to pytanie brzmiała „tak", musiał tylko chronić go – utrzymać przy życiu, by mógł wypełnić słowa przepowiedni. Wtedy okaże się, że było warto. Ale czy jestem wystarczająco silny? – zawahał się Kamael. Chłopak szedł w towarzystwie dziewczyny, bardzo atrakcyjnej jak na standardy ludzkie, które Kamael zdążył już dobrze poznać. Miała ciemne włosy, skórę w kolorze miedzi i promienny uśmiech. A sądząc po tym, jak Aaron wyglądał i zachowywał się, był w niej bez pamięci zadurzony.
To się nie uda – pomyślał anioł stróż. Wżyciu tego chłopca są dużo ważniejsze sprawy niż uczucia i związane z nimi słabości. Chłopak wciąż nie miał pojęcia, jak wiele od niego zależy. A jednak, było w tej dziewczynie coś wyjątkowego – w sposobie, w jaki się poruszała, i w tym uśmiechu…
– To z nim wiążesz takie nadzieje? – Kamael usłyszał głos za plecami. – To on wywołuje u ciebie taką ekscytację?
Odwrócił się i stanął twarzą w twarz z Werchielem. Natychmiast zesztywniał i zaczął zbroić się w myślach.
– Ależ oczywiście – ciągnął Werchiel. Odchylił głowę lekko do tyłu i wciągnął powietrze w nozdrza, łapiąc zapach Nefilima, który go tu sprowadził. – Pachnie inaczej niż pozostali, prawda? Niebiańska moc skąpana w smrodzie ludzkich podrobów.
Kamael zerknął kątem oka, żeby zobaczyć, gdzie jest Aaron i dziewczyna, która mu towarzyszyła. Rozmawia li na końcu szkolnego podjazdu.
Odwrócił się i zobaczył, że Werchiel podszedł bliżej.
– Spójrz na niego – powiedział Werchiel. – Jest kompletnie nieświadomy i obojętny na świat, który go otacza. Nawet nas nie widzi. Jaką moc może kryć w sobie?
– Rzecz nie w tym, że jej nie ma – wyjaśnił mu Kamael. – Po prostu nie chce się do tego przyznać.
Werchiel zastanowił się przez chwilę, nie spuszczając z Kamaela swojego krogulczego wzroku.
– Rozumiem… czyli wypiera się swojej prawdziwej natury. Kurczowo trzyma się człowieczeństwa, nie dopuszczając do siebie myśli, że w połowie jest aniołem.
W pewnym momencie dziewczyna, z którą szedł Aaron, roześmiała się głośno. Werchiel wzdrygnął się.
Nienawidzę dźwięków, które z siebie wydają – powiedział, mrużąc oczy z odrazą. – A ty? – Rozmawiałem z chłopcem i wypiera się wszystkiego – odparł łagodnym tonem Kamael, choć w jego głosie zabrzmiała także nutka udawanego rozczarowania. – Nie chce mieć w ogóle do czynienia ze swoim dziedzictwem.
Aaron i dziewczyna szli już w stronę parkingu. – A więc nie stanowi dla nas w tej chwili bezpośredniego zagrożenia? – spytał Werchiel, odprowadzając parę uważnym wzrokiem.