Vilma roześmiała się i przewróciła pięknymi oczami w kolorze dojrzałych migdałów.
– Myślałam, że mam do czynienia z wysokim, posępnym facetem, a nie z jakimś niedomyślnym kretynem, – Pokręciła głową z niedowierzaniem.
Vilma śmiała się z niego, ale Aaronowi to nie przeszkadzało. Dźwięk jej śmiechu był jednym z najfajniejszych, jakie słyszał w życiu. Sam też zaczął się śmiać.
– Nikt nigdy nie nazwał mnie niedomyślnym kretynem – spojrzał jej w oczy. – Dzięki.
Vilma ścisnęła go lekko za ramię. – Lubię cię, Aaronie – powiedziała. Aaron nigdy nie pragnął pocałować dziewczyny bardziej niż teraz. Jasne, była jeszcze Jennine Surrette w gimnazjum, ale z nią całował się tylko dlatego, że nigdy wcześniej tego nie robił. Dlatego pocałunek z Vilmą wydawał mu się tym pierwszym, prawdziwym – tak jakby wszystkie inne pocałunki od czasu Jennine były tylko ćwiczeniem przygotowującym do tej sytuacji.
Aaron nachylił się, jej usta przyciągały go jakąś niewidzialną mocą, której nie potrafił – i nie chciał – się oprzeć. Z wyraźną ulgą zorientował się jednak, że Vilma ma dokładnie ten sam problem i również przysuwa się w jego kierunku.
I wtedy rozległo się gwałtowne pukanie w szybę od strony pasażera. Czar prysł w jednej chwili.
Mała dziewczynka, wyglądająca jak żywa kopia Vil-my w wieku około siedmiu-ośmiu lat, zajrzała do samochodu z promiennym uśmiechem. Zaprezentowała sporą lukę w uzębieniu – widocznie musiała niedawno stracić kilka mleczniaków. Vilma pogroziła jej pięścią i dziewczynka uciekła, zanosząc się śmiechem.
– To moja kuzynka – wyjaśniła, oblewając się rumieńcem.
Chwila minęła, błyskawica zamknięta w butelce wydostała się na wolność – i musiała zaczekać na inną okazję. Aaron nie przejmował się tym jednak. Pocałunek z Vilmą mógł zaczekać – miał nadzieję, że niezbyt długo.
– Ja też cię lubię – powiedział i przelotnie dotknął jej ręki. Poczuł wyraźne ciepło.
Vilma otworzyła boczną kieszonkę plecaka. Wyjęła stamtąd mały, różowy ołówek i taką samą kartkę papieru i zaczęła pisać.
Ciocia i wujek nie chcą mi kupić komórki, więc tutaj masz mój numer domowy i adres e-mail – powiedziała, wyrwawszy kartkę z notesu. – Możesz śmiało dzwonić między szóstą a dziewiątą. Ciotka i wujek trochę świrują, jak ktoś dzwoni zbyt późno. Możesz też wysłać mi maila. Odpowiem tak szybko, jak to będzie możliwe.
Aaron spojrzał na kartkę z numerem telefonu. Miał wrażenie, że właśnie wygrał na loterii miliard dolarów – albo coś jeszcze lepszego.
– Możesz dać mi swój numer później. – Vilma wysiadła z auta, ciągnąc za sobą torbę. – A teraz pójdę do domu i zabiję kuzynkę.
Po chwili odwróciła się i wsadziła jeszcze raz głowę do środka.
– Możesz dać mi swój numer wieczorem, kiedy pójdziemy na spacer – zasugerowała z kolejnym rozbrajającym uśmiechem.
Aaron już miał się zgodzić, kiedy przypomniał sobie, że przecież dzisiaj pracuje.
– Nie mogę zadzwonić dzisiaj wieczorem – jestem w pracy i raczej nie wrócę do domu przed dziewiątą.
– Ach, już dostałam kosza – westchnęła Vilma z udawanym rozczarowaniem.
– Daj mi ten ołówek – rozkazał Aaron.
Podała mu go posłusznie, cały czas się uśmiechając i patrzyła, jak Aaron pisze coś na dole kartki, którą od niej dostał.
– Daję ci go już teraz – powiedział, kiedy skończył. Złożył papier i oderwał fragment ze swoim numerem. – W ten sposób będziesz mieć pewność, że moje intencje są czyste. – Podał jej skrawek papieru.
– A jakie dokładne są pańskie intencje, panie Corbet? – Vilma wsunęła kartkę do tylnej kieszeni spodni.
– Przyjdzie jeszcze czas na wyjaśnienia, panno Santiago – odparł z szatańskim uśmieszkiem. – Wszystko w swoim czasie.
– Jeszcze raz dziękuję za podwiezienie. – Vilma roześmiała się i zamknęła drzwi.
Aaron patrzył, jak wchodzi na werandę, po czym Znika w domu.
Zegar na desce rozdzielczej wskazywał już prawie trzecią. Aaronowi zostało niespełna pięć minut, żeby przebić się przez całe miasto i zdążyć do pracy. Ale mało go to obchodziło. Cofając samochód z wąskiej, ślepo zakończonej uliczki, zdał sobie sprawę, że tak naprawdę nic go w tej chwili nie obchodzi. Wszystko układało się dobrze.
Nie pamiętał już, kiedy ostatnio tak się czuł.
Po prostu bardzo chciał, by stan ten utrzymywał się jak najdłużej.
Ezekiel pił prosto z butelki tanią whisky i rozważał w myślach kwestię odkupienia.
Podniósł się na łóżku i zmienił pozycję na wygodniejszą, opierając głowę o chłodną, otynkowaną ścianę Zamyślony, zaciągnął się głęboko trzymanym w ręce papierosem.
Odkupienie. Dziwne, ale od dnia, w którym spotkał chłopca po raz pierwszy, to słowo nie dawało mu spokoju.
Zeke sięgnął znowu po butelkę z alkoholem, stojącą na podłodze przy łóżku, i pociągnął łyk. Dym papierosowy krążył mu w nozdrzach, a whisky spływała po gardle. Paliła go, ale pił dalej.
To chyba jakaś forma pokuty – pomyślał, odstawiając butelkę od spragnionych ust i zastępując ją papierosem. Kara za wszystkie jego przewinienia i słabości. A najdziwniejsze jest to, że mimo tak długiego czasu wciąż nie mogę przestać o tym myśleć. – Zeke wbił wzrok w ścianę naprzeciwko. Wspinał się po niej z mozołem karaluch i anioł w duchu życzył mu powodzenia. Mógł mu to powiedzieć osobiście, ale komunikacja z insektem nie należała do najłatwiejszych.
Przebaczenie – czy jest w ogóle możliwe? Po tym, jak Grigori zostali wygnani, nie przestawali używać życia. Ziemia stała się ich nowym domem. Doskonale zdawali sobie sprawę, że już nigdy nie ujrzą Nieba. Ezekiel nawet nie brał pod uwagę przebaczenia – do chwili, gdy po raz pierwszy ujrzał tego chłopca na błoniach. Po raz kolejny zaciągnął się papierosem i przytrzymał dym w płucach. Zajmował się własnymi sprawami, szukał w śmietnikach puszek, które mógłby oddać na złom – i wtedy go wyczuł. Poczuł obecność chłopaka, który bawił się z psem po drugiej stronie błoni.
Z Nefilimami stykał się od wieków, ale nigdy nie zrobiło to na nim takiego wrażenia jak teraz. Aaron był wyjątkowy.
Zeke wypuścił z płuc chmurę kłębiącego się dymu. Skończył papierosa i wyrzucił filtr na podłogę. Chciało mu się jeszcze palić i w pewnej chwili pomyślał, że poprosi sąsiada o papierosa, ale wtedy przypomniał sobie, że jest już winny kilka fajek innym lokatorom. Musiał zagłuszyć w sobie nikotynowy głód.
Co ja Mu powiem – co powiem Stwórcy? - zastanowił się, sięgając po butelkę.
– Przepraszam, że wszystko spieprzyłem – wymamrotał i napił się whisky.
Położył butelkę na brzuchu i popatrzył w sufit, skupiając wzrok na mokrej plamie, która kształtem przypominała mu Włochy.
Czy przyznanie się do winy i wyrażenie skruchy wy starczą?
Zeke pogrzebał w pamięci, żeby przypomnieć sobie, jakie to uczucie znaleźć się w Jego obecności. Zamknął oczy i poczuł, jak na wspomnienie tych chwil robi mu się ciepło. Gdyby tylko mógł poczuć to znowu – stanąć przed Ojcem wszystkich rzeczy i błagać Go o łaskę.
Otworzył oczy i dotknął policzków – były mokre od łez.
– To żałosne – mruknął, zdegustowany tym nagłym przypływem emocji. – Łzy nic tu nie pomogą – powiedział na głos, podnosząc butelkę do ust. Oparł głowę o ścianę i przełknął kilka potężnych łyków alkoholu. Beknął głośno – niski gardłowy dźwięk zdawał się
wstrząsać krokwiami na dachu. – Trzeba było się nad tym zastanowić, zanim zacząłem udzielać rad potrzebującym – powiedział sam do siebie z sarkazmem.